Choć pochodzi z blokowiska, kojarzy się z dworkiem

Czytaj dalej
Fot. Janusz Wojtowicz
Paweł Gzyl

Choć pochodzi z blokowiska, kojarzy się z dworkiem

Paweł Gzyl

Agnieszka Wagner uznawana jest za jedną z ładniejszych aktorek. Mimo to długo nie mogła się pozbyć kompleksów na punkcie wyglądu.

Właśnie oglądamy ją na ekranach kin w filmie „Jestem mordercą”. I trzeba przyznać, że pasuje idealnie do roli dystyngowanej żony komendanta śląskiej policji, która z jednej strony pozuje na „peerelowską damę”, a z drugiej - wyraźnie jest zainteresowana romansem z młodym i rzutkim policjantem.

- Jeśli chodzi o aktorstwo, jestem zwolenniczką grania na półcieniach. Nie lubię, przepraszam za slangowe określenie: „wylewania wiadrami”, czyli dosadnej ekspresji. Zdecydowanie wolę niedopowiedzenia - wydaje mi się to o wiele bardziej interesujące niż wykładanie wszystkiego kawa na ławę. I tak samo jako kobieta lepiej czuję się w sytuacjach pewnej tajemnicy niż w pełnym słońcu - wyjaśnia aktorka w Onecie.

Rola w „Jestem mordercą” jest dla Agnieszki Wagner szczególna również z innych względów. Jej filmowego męża gra bowiem Piotr Adamczyk. A na początku minionej dekady to właśnie on był jej życiowym partnerem. Zagranie małżeństwa w filmie było więc dla pary aktorów sporym przeżyciem - tym bardziej że rozstali się niezbyt przyjaźnie.

Przyklejona do ściany

Agnieszka jako młoda dziewczyna nie była wyjątkowo przebojowa. Nieśmiała i introwertyczna, często stawała się obiektem żartów co bardziej rozwydrzonych kolegów z prestiżowego Liceum Batorego w Warszawie, którzy śmiali się z niej, że kiedy idzie szkolnym korytarzem, to zawsze z boku, ocierając się o ścianę, a nigdy środkiem. Nie pomogły nawet wieloletnie występy w słynnym harcerskim zespole pieśni i tańca Gawęda.

Wynikało to być może stąd, że młoda dziewczyna miała kompleksy na punkcie swego wyglądu. Nigdy nie uważała, że jest ładna - a wręcz przeciwnie, zadręczała się, że nie jest wystarczająco dziewczęca, co doprowadziło ją niemal na skraj depresji. Nic dziwnego, że unikała też ubrań podkreślających wdzięki.

Agnieszka nigdy nie sprawiała też wrażenia dziewczyny otwartej na związki z chłopakami. Dlatego nie ustawiał się do niej wianuszek adoratorów. W końcu jednak trafiła na swojego - pierwsza szkolna miłość pomogła jej spojrzeć na siebie samą z większą akceptacją. Choć w tym szkolnym związku nie brakowało również zabawnych sytuacji.

- Miałam wtedy z 15 lat. Na randce coś nas podkusiło, żeby przejść przez dziurę w płocie do parku. Okazało się, że był to teren wojskowy. Natychmiast podjechał jakiś łazik, zrobiła się straszna awantura i na sygnale odwieźli nas na komendę. Posiedzieliśmy kilka godzin za kratkami. Ale od tamtej pory już żadnych konfliktów z prawem - śmieje się w Onecie.

Kiedy przyszło do wyboru studiów, Agnieszka zdecydowała się na ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Pociągał ją nowy świat, który otwierał się wtedy w Polsce za sprawą przemian politycznych w 1989 roku. Pomyślała więc, że skoro dobrze się uczy, da sobie radę w kształtującym się nad Wisłą biznesie.

- Byłam w jednym z pierwszych roczników młodych ekonomistów wykształconych na zachodnią modłę. To był szczególny czas i to wówczas otwierało wszystkie drzwi. Moi koledzy ze studiów zrobili takie kariery, że głowa mała (cała branża reklamowa, finansowa, prawna etc.) i na pewno finansowo mają się o niebo lepiej niż ich rówieśnicy aktorzy. Z racjonalnego punktu widzenia te studia to był świetny wybór. Było warto. Mnóstwo się dowiedziałam i miałam możliwości kariery, o jakich dzisiejsi absolwenci mogą tylko pomarzyć - tłumaczy.

Wbrew swemu emploi zagrała z powodzeniem w obu częściach popularnej komedii „Listy do M.”
Wojciech Matusik Jej dystyngowana sylwetka i klasyczna uroda predestynują ją do ról w filmach o dawnych czasach

Pod okiem najlepszych

Z czasem jednak ekonomia znudziła Agnieszkę. Dlatego wtedy dla własnej satysfakcji zdała na inne studia - historię sztuki. Młoda dziewczyna wyraźnie nie mogła dla siebie znaleźć odpowiedniego zawodu. I co ciekawe, zauważyła, że coraz bardziej pociąga ją kino. Z pasją spędzała w nim kolejne godziny - i wtedy powstał pomysł, żeby spróbować sił w aktorstwie.

- Zaliczyłam cały kanon klasyki filmowej. Należałam do Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Był w Warszawie jeden taki świetny DKF prowadzony przez świętej pamięci Jolę Słobodzian. Chodziłam tam przez ładnych parę lat. Za młodu dobrze jest sobie „poodkrywać Amerykę”, przeżyć i przedyskutować te wszystkie filmy Kurosawy, Felliniego i Bunuela, bo potem już się specjalnie nie chce ani też nie ma na to czasu. I tak się zastanawiam: czy chciałabym je nadal oglądać? Chyba już z nich wyrosłam... Teraz najchętniej oglądam dobre kino współczesne - deklaruje dzisiaj w serwisie internetowym serialu „Barwy szczęścia”.

Przypomina sobie tam też czasy, kiedy jako świeżo upieczona ekonomistka przypadkowo trafiła na filmowy casting. Od razu dostała rolę w obrazie „Dotknięci”. To otworzyło przed nią drogę do występów w kolejnych produkcjach. Miała szczęście - bo już na samym początku kariery zagrała u Wajdy w „Pierścionku z orłem w koronie” i u Spielberga w „Liście Schindlera”. To była dla niej wspaniała szkoła zawodu.

- Od każdego reżysera czegoś ważnego się nauczyłam. Wajda wspaniale budował film pod względem plastycznym, wymyślał sceny-symbole. Kawalerowicz pokazał mi, jak wiele zależy od montażu i kontekstu. Żuławskiemu udało się wydobyć ze mnie emocje, o które siebie nie podejrzewałam - tłumaczy w „Fakcie”.

Mimo że miała szansę zrobienia kariery za granicą, wolała pozostać w ojczyźnie

Ponieważ Agnieszka źle się czuła jako aktorka bez profesjonalnego zaplecza, postanowiła z czasem to nadrobić. Jako miejsce studiów wybrała Europejską Akademię Filmową w Berlinie. Dzięki temu znów miała okazję uczyć się od najlepszych - choćby węgierskiego reżysera Istvana Szabo czy angielskiej aktorki Tildy Swinton. Nic dziwnego, że stanęła przed nią szansa zrobienia kariery zagranicą. - Miałam takie propozycje, miałam nawet jakiś agentów zagranicą, ale na odległość to się nigdy nie sprawdza. Musiałabym tam się przeprowadzić, a ja nigdy nie byłam zdeterminowana na karierę do tego stopnia, żeby opuszczać Polskę. Czuję się bardzo przywiązana do języka, dla aktora to jest jednak strasznie ważne. Plus cała warstwa odniesień kulturowych, to też ma w tej pracy ogromne znaczenie - wyjaśnia w Onecie.

Harmonia w związku

Szczupła, wysoka, elegancka, z blond włosami - z czasem młoda aktorka zaczęła być obsadzana wyłącznie w dekoracyjnych rolach, najczęściej kostiumowych, kobiet z dawnych czasów. To zaczęło ją oczywiście uwierać.

- Mam problem z moim typem urody. Jestem niedzisiejsza, niemodna. Prywatnie to lubię, ale zawodowo mnie to ogranicza. Reżyserzy nie widzą mnie jako kobiety współczesnej, choć nią jestem i dobrze sobie radzę. Pochodzę z bloku, ale kojarzę się z dworkiem. A na role kobiet z dworku nie ma zapotrzebowania - podsumowuje gorzko w „Fakcie”.

Być może, aby przełamać ten schemat, zgodziła się na... rozbieraną sesję w „Playboyu”. Czarno-białe zdjęcia miały jednak bardzo artystyczny charakter - i jak potem aktorka śmiała się w jednym z wywiadów, szefowie magazynu byli wkurzeni, że więcej na nich nie widać, niż widać. Dziś fotografie są kolekcjonerskim rarytasem.

Piękna dziewczyna wpadła jednak w oko koledze z pracy - Piotrowi Adamczykowi. Ponieważ ujął ją inteligentnym dowcipem i urokiem osobistym, para zaczęła się spotykać. Byli razem cztery lata, ale podobno miłość zabiła ostatecznie przesadna zazdrość Piotra.

- On zostawiał ją samą w mieszkaniu, nawet nie przedstawiał znajomym. Czuła się opuszczona i zdana wyłącznie na siebie - zdradził znajomy pary na łamach tygodnika „Świat i Ludzie”.

Na zewnątrz wszystko wskazywało, że są szczęśliwi. Ich rozstanie było więc dla aktorskiego środowiska i opinii publicznej ogromnym zaskoczeniem. Sytuację wykorzystał jednak Jerzy Jurczyński - niegdyś dziennikarz i specjalista od reklamy, a w tamtym czasie rzecznik prasowy piłkarskiego klubu Wisła Kraków. Jego starania o uczucie Agnieszki zostały zwieńczone sukcesem - para wzięła ślub i dzieliła swój czas między Warszawę a Kraków.

- Są ludzie, którzy w związku szukają adrenaliny, i są tacy, którzy dążą do harmonii. Należę do tego drugiego typu. Myślę, że związki oparte na podobieństwach są bardziej stabilne. Różnice oczywiście są wskazane, ale te uzupełniające się jak yin i yang. W tej kwestii ja mam podejście nieco bardziej idealistyczne, a on - realistyczne. Czyli poza kolorem włosów i siłą ekspresji są między nami jeszcze inne drobne różnice - wyjaśnia aktorka w Onecie.

Małżeństwo zaliczyło kilka trudnych momentów - ale przetrwało do dzisiaj. Jego owocem jest córka - Helena. Jej przyjście na świat odmieniło życie aktorki. Przede wszystkim sprawiło, że Agnieszka przestała się tak mocno koncentrować na sobie. Dzięki temu wiele jej lęków i kompleksów zmniejszyło się. No i po prostu bardziej siebie polubiła.

- Nie boję się przyznać, że macierzyństwo wywraca życie do góry nogami. Kobieta przed i po urodzeniu pierwszego dziecka jest niby ta sama, ale to już inny człowiek. Dziecko to jest taki stały, najpewniejszy i najjaśniejszy punkt w moim świecie. Cały świat się wokół niego obraca - mówi w „Fakcie”.

Alfabet Agnieszki Wagner

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.