Krakowscy krezusi w kryzysie

Czytaj dalej
Fot. Fot. Andrzej Banaś, Alma
Zbigniew Bartuś

Krakowscy krezusi w kryzysie

Zbigniew Bartuś

Kraków był z nich dumny. Jerzy Mazgaj, twórca delikatesów Alma i Krakowski ego Kredensu, pierwszy promotor luksusu w Polsce, przez trzy dekady zamieniał każdy biznes w złoto. Rafał Brzoska, szef InPostu, okrzyknięty przez świat wizjonerem, przez ostatnie lata grał na nosie pocztowemu monopoliście i globalnym potentatom. W 2016 obaj poznali gorycz porażki i muszą się mierzyć z miażdżącą krytyką. Co dalej?

W środowe południe pracownicy zwolnieni z krakowskiej Almy zaczynają pikietę pod budynkiem przy Floriańskiej 3 w Krakowie. W środku zaczyna się nadzwyczajne zgromadzenie udziałowców spółki. Miesiąc temu sąd dał jej ostatnią szansę na ugodę z wierzycielami. Alternatywą jest bankructwo.

Dwoje wierzycieli złożyło doniesienie do prokuratury. Na bruk trafiło ponad tysiąc pracowników. Niektórzy nie otrzymali ostatnich pensji . - Nie godzimy się na to, by dobrobyt nielicznych budowany był kosztem pozbawiania ciężko pracujących ludzi ich uczciwie zarobionych pieniędzy - grzmi Adrian Grzebyk ze wspierającej zwolnionych Partii Razem. Pikietujący mówią z oburzeniem o „panu z cygarem”, który tapla się w luksusie, gdy oni głodują.

Echo tych słów dobiega kamienicy przy Floriańskiej, w której zaczęła się ponad trzydzieści lat temu wielka kariera Jerzego Mazgaja, założyciela Almy. „Pana z cygarem”.

Partia Razem równie silnie atakuje innego krakowskiego krezusa: Rafała Brzoskę. Znacznie młodszy od Mazgaja założyciel InPostu kilka lat temu wskoczył na listę najbogatszych Polaków. - Od zeszłego lata ponad dwa tysiące pracowników „Bezpiecznego Listu” czeka na wypłaty i należne im świadczenia. „Bezpieczny List” to spółka córka InPostu należącego do Rafała Brzoski. Brzoska sprzedał ją - za 10 tys. złotych - tuż przed wypłatą pensji - oburza się Adrian Grzebyk. Przekonuje, że imperium Brzoski zostało zbudowane na bezwzględnym wyzysku pracowników. Razem organizuje anty-Brzoskowe happeningi w całej Polsce. Złożyło też doniesienie do prokuratury, a ta wszczęła postępowanie.

I Brzoska, i Mazgaj zaczynali swe kariery jako ciężko harujący pracownicy najemni.

Z gazeciarza prezes

Dekadę temu za akcje Almy Market, notowanej na warszawskiej giełdzie od 1994 r., płacono 160 złotych. Rok później, po wybuchu światowego kryzysu, kurs zszedł do 16 zł. Potem spółka sporo odrobiła, ale gdy w 2011 r. Polskę dopadło spowolnienie, wykres giełdowych notowań wyglądał znów dramatycznie: spadek o 42 proc. w 5 miesięcy. W takim tempie topniał majątek krakowianina, szacowany przez „Forbesa” na 200 mln zł.

Sam Mazgaj twierdził, że nie przejmuje się spadkami na warszawskiej giełdzie. „Godziwą wartość” akcji Almy szacował wtedy na „80-90 zł za sztukę”. Dziś kurs waha się raczej między 2 a 3 zł, a 5 grudnia czarnego roku 2016 było nawet 1 zł i 15 gr. Przez ów rok udziały akcjonariuszy, w tym największego - Mazgaja - straciły ponad 63 proc. swej wartości.

A przecież jeszcze nie tak dawno „Midas” zapowiadał otwieranie kolejnych delikatesów. Ich roczne obroty przekraczały miliard złotych. Cała grupa kapitałowa Almy, ze świetnie radzącą sobie Krakchemią, idącym jak burza Krakowskim Kredensem, Almą Development i kolebką luksusu w Polsce - Paradise Group (Hugo Boss, Ermenegildo Zegna, Armani…) zarobiły półtora miliarda.

Niezły wynik, jak na biznes, który u zarania składał się z dwóch sklepów w Małopolsce. I nie wziął się z podarunku niebios czy rodziców - tylko ciężkiej pracy założyciela, który zaraz po maturze ruszył z bloku w Tarnowie do Wiednia, by sprzedawać gazety na ulicach.

W czasie studiów, by utrzymać żonę i córkę, zatrudnił się jako pilot wycieczek Orbisu. Hindusom sprzedawał polskie kryształy i sowieckie aparaty Zenit, w Singapurze kupował sprzęt elektroniczny i zwoził do Polski. Dolary zainwestował w 1985 roku w dwie kamienice - przy Floriańskiej i Grodzkiej. Cztery lata później otworzył w pierwszej z nich pionierski sklep z ciuchami Hugo Bossa. Wierzył, że Polak niebawem otworzy się na luksus. Potem rozszerzył asortyment na inne dobra, m.in. kubańskie cygara, które uwielbia.

W 1998 r. zainwestował w Krakchemię, czołowego dystrybutora granulatów i folii opakowaniowych. Kluczowym elementem swojego biznesu postanowił jednak uczynić delikatesy. Uznał, że Polacy będą coraz częściej sięgać po towary markowe. Kręcić ich też będą smaki z różnych stron świata.

Alma otwierała po 10 sklepów rocznie. W 2009 zderzyła się z globalnym kryzysem i zanotowała 59 mln zł strat. Część ekspertów twierdziła, że przeinwestowuje. Ale w najlepszych lokalizacjach, jak przy Pilotów w Krakowie, przyciągała po kilka tysięcy klientów dziennie. Klasa średnia zdawała się kochać krakowskie delikatesy na zabój - za szeroki asortyment, ale i poczucie, że kupując w Almie porusza się po trochę lepszym świecie.

Zjawisko wychwyciły dyskonty - z Biedronką i Lidlem na czele. I zaczęły - choć na nieporównywalnie mniejszą skalę - naśladować strategię Mazgaja: zwiększać wybór towarów, proponować przysmaki i alkohole z różnych krajów. Z jednej strony potwierdzało to, że szef Almy dobrze przewidział preferencje Polaków. Z drugiej - zaczęło stanowić śmiertelne zagrożenie dla jego delikatesów. Rosnąca szybko konkurencja miała coraz większy i coraz atrakcyjniejszy asortyment w przystępnych cenach. Osiedlowe dyskonty przeistaczały się w supermarkety ze stoiskami udającymi delikatesy.

Zanim do tego doszło, Mazgaj wymyślił Krakowski Kredens. Zauważył, że ludzie wspinający się na coraz wyższe piętra klasy średniej szukają dobrego jedzenia, pociągają ich tradycyjne polskie receptury i smaki regionalne. Kredens, z legendą dorobioną przez Leszka Mazana i Mieczysława Czumę, odniósł sukces w całej Polsce. Wypełnił niszę. A Mazgaj po raz kolejny zbierał laury - jako wizjoner.

Dał dobrą pracę 6 tysiącom ludzi, rodakom - marki, z których byli dumni i… robił to, co kocha - poznawał ciekawe zakątki, smakował ich klimat i potrawy, szukał trufli z przyuczoną świnką, pił wina z najlepszych winnic (pisał o nich felietony), palił kubańskie cygara…

Z blaszką na Pocztę

Kiedy Rafał Brzoska kończył krakowską Akademię Ekonomiczną, miał już kilkuletni staż w biznesie. Dekadę później „Forbes” wycenił jego majątek na ćwierć miliarda zł.

Wszyscy, którzy zetknęli się z twórcą Integera, mówią, że w każdej branży robiłby rzeczy ambitne, nieszablonowe, z wizją, rozmachem i pasją. Na studiach w Krakowie utrzymywał się ze składania komputerów, dorabiał na saksach, kapitał pomnażał na giełdzie. Był współwłaścicielem spółki tworzącej stronę internetową dla seniorów. Kiedy pompowana w latach 90. „bańka internetowa” w 2001 roku pękła, stracił połowę oszczędności. Był już wtedy jednym z trzech współwłaścicieli spółki Integer, protoplastki obecnej spółki giełdowej - Integer.pl.

Mieli na początek 20 tys. zł. Wystarczyło na wynajęcie i urządzenie 15-metrowego biura. Próbowali zarabiać na projektowaniu stron internetowych. Pozyskali… trzy zlecenia i kapitał stopniał do zera. Pieniędzy wystarczyło im na jedną składkę ZUS, czynsz i ogłoszenie w gazecie: „roznoszenie ulotek za 5 groszy”. Na pierwszym zleceniu zarobili 120 zł. Ale przyszły kolejne. - Zarywaliśmy zajęcia i egzaminy - wspomina Brzoska. Potem zleceń było tyle, że zatrudnił „pół akademika”.

10 lat później Integer dostarczał już 100 mln ulotek i miał prawie 10 tys. pracowników w całej Polsce. Brzoska mógł sprzedać biznes za wielkie pieniądze - i żyć. Wolał rozwijać firmę. W 2005 r. zamarzyła mu się prywatna poczta. Żona, Anna, nie wierzyła, że to się może udać. Początkowo notowali nawet milion złotych strat miesięcznie. Zaczęli zarabiać, gdy na listach InPostu, np. z rachunkami od operatorów komórkowych, pojawiły się słynne blaszki dociążające (bo Poczta Polska miała w segmencie listów do 50 g faktyczny monopol).

Potem przyszło objawienie: paczkomaty. - Nasza koncepcja miała zmienić zachowania całego społeczeństwa kupującego w sieci: paczka nie przychodzi do domu, tylko do paczkomatu i trzeba ją stamtąd odebrać. Pozornie oznacza to mniejszą wygodę, czyli pogorszenie jakości usługi, w praktyce okazało się jednak superwygodne, najszybsze i bezkonkurencyjnie tanie. Nie czekasz na kuriera w domu, nie musisz biec z awizo na pocztę. Odbierasz, kiedy chcesz - tłumaczy Brzoska.

Jego pocztowy biznes urósł w cztery lata z 45 mln do 202 mln zł. W 2010 InPost zdobył Światową Nagrodę Pocztową w kategorii „wzrost”. W kolejnym otrzymał dwie, w tym w morderczej kategorii „innowacje”, pokonując światowych tuzów. Brzoska montował paczkomaty od Anglii po Australię. W Polsce wprowadzał usługi, o których przyzwyczajonym do pocztowej siermięgi klientom się nie śniło, np. śledzenie przesyłek przez internet. Poczta Polska szarpnęła się na to kilka lat później. Przymuszona przez konkurenta.

Alma: sanacja

O problemach delikatesów Almy mówiło się w branży już dwa lata temu. Po cichu. Wiosną zeszłego roku, ku osłupieniu klientów, opustoszały półki. Okazało się, że firma ma długi u dostawców. We wrześniu złożyła do sądu wniosek o sanację, miesiąc później - o upadłość (wcześniej z takim wnioskiem wystąpili wierzyciele). Zamknęła 40 z 50 sklepów. Ruszyły grupowe zwolnienia, niektóre - z dnia na dzień.

Nasza reporterka zapytała Jerzego Mazgaja, czy potrafiłby żyć za średnią krajową, którą wypłaca kasjerkom Almy. - Teraz pewnie nie - odparł szczerze. - Ale przecież ja też kiedyś byłem biednym studentem, żyjącym w Żaczku za stypendium socjalne. Ciężką pracą, własnymi pazurami dochodziłem do tego, co mam.

Na początku grudnia krakowski sąd zgodził się na otwarcie postępowania sanacyjnego. Firma ogłosiła plan emisji 5,5 mln nowych udziałów - za minimum 1 zł sztuka. Czwartkowe walne zgromadzenie ma zdecydować, czy emisja dojdzie do skutku.

Dlaczego w ogóle doszło do katastrofy? Eksperci są zgodni, że główną przyczyną jest - wspomniana wcześniej - gruntowna przemiana dyskontów - w supermarkety, w których kupić można produkty udające premium. Alma na to nie zareagowała, w przeciwieństwie do bliźniaczej poznańskiej sieci delikatesów - Piotr i Paweł. Jej szefowie zauważyli, że Biedronka, a zwłaszcza Lidl, zaczęły przyciągać ambitnych średniaków, w których gust celowała m.in. Alma.

Z powodu ciągłych strat krakowska spółka nie inwestowała w pracowników, a w sklepach nakierowanych na wymagającego klienta kompetentna obsługa to podstawa. - Klienci oczekiwali, że ktoś im wyjaśni różnice pomiędzy różnymi rodzajami sera czy wina. W wielu sklepach tak nie było. Zabrakło też atrakcyjnej oferty owoców i warzyw, co dyskwalifikuje sklep w oczach sporej grupy konsumentów - uważa Agnieszka Górnicka, prezes firmy Inquiry Market Research.

Krytykuje nieczytelne ułożenie towarów na półkach oraz fatalną realizację pomysłu na własną markę „Food & Joy” (który sam w sobie był dobry): opakowania odmiennych produktów były niemal identyczne, a napisy po angielsku jeszcze bardziej utrudniały klientowi znalezienie tego, czego szukał.

Na forach wściekłych ekspracowników można przeczytać o innych powodach porażki Almy. Jarek z działu promocji opisuje, jak - w celu przyciągnięcia klientów - organizował akcje „kup to i to, a dostaniesz to i tamto”. Chwyciło, a klienci oprócz towarów w promocji kupowali również te luksusowe, z wysoką marżą. Popyt był ogromny, market zarabiał. - Wtedy kierownictwo mnie wezwało i zwolniło, bo „nie jesteśmy tanim dyskontem, tylko ekskluzywnym sklepem dla wymagającego klienta” - twierdzi Jarek.

Agnieszka Górnicka przekonuje w „Wiadomościach Handlowych”, że Alma może wyjść na prostą, bo ma grono wiernych klientów, którzy cenią polskość i chcieliby robić zakupy w jej sklepach. Tylko jakich? Delikatesach? Supermarketach? Potrzeba mądrej strategii, by prze-trwać na skrajnie konkurencyjnym rynku, który pokonał już znacznie silniejszych od Almy: kilka koncernów wycofało się z Polski.

A co z samym Mazgajem? Oprócz delikatesów rozkręcił przecież kilka innych biznesów. Przed laty zainwestował w dołującą Vistulę. Ratował ją z pomocą Almy. Dziś jest odwrotnie. Delikatesy przeżywają sądny dzień, a grupa Vistula, w ramach której działa także Wólczanka, Deni Cler oraz grupa jubilerska W. Kruk, na fali popularności polskich marek, w dwa lata potroiła swą wartość - do 550 mln złotych. Mazgaj ma 11 proc. udziałów i przewodniczy radzie nadzorczej.

W branży od dawna huczało, że szuka dla Almy inwestora. I chyba znalazł. Tomasz Żarnecki, właściciel m.in. marketu sieci E.Leclerc w Nowym Targu, ma objąć nowe akcje i pożyczyć na sanację 24 mln zł.

Integer: listy precz

Morderczy rok ma za sobą również Rafał Brzoska. Powody są jednak inne niż u Mazgaja. Gdyby chcieć je wyrazić jednym słowem, byłaby to: polityka.

Kiedy szedł na wojnę z nielubianym monopolem Poczty Polskiej, myślał, że Polacy go pokochają, a politycy będą musieli to zaakceptować. I tak początkowo było, bo... Poczta ignorowała sto razy mniejszego przeciwnika. Problemy zaczęły się, gdy Integer urósł. Trzy lata temu wystartował w wartym pół miliarda złotych przetargu dla wymiaru sprawiedliwości. I wygrał. To był dla Poczty wstrząs.

- Zaczął się festiwal czarnej propagandy i nienawiści, wyszydzano sklepy rybne i inne warzywniaki, do których trafiała korespondencja… Tymczasem każdy nasz punkt odbioru spełniał wszelkie przewidziane w kontrakcie wymagania - zapewnia biznesmen. Dodaje, że realizował korespondencję lepiej niż ktokolwiek wcześniej. - Złożyliśmy pisemne gwarancje terminów dostarczania przesyłek, na co Poczta nigdy się nie zdecydowała. Mieliśmy dużo mniejsze opóźnienia, dużo mniej reklamacji. Niech pan zapyta sądy, ile spraw spadało z wokandy za czasów Poczty Polskiej, a ile za naszych - radzi.

Poszedł za ciosem i wygrał wart 33 mln zł przetarg na obsługę korespondencji rządowej. Prawidłowość procedur i wyboru potwierdziły trzy wyroki Krajowej Izby Odwoławczej i dwa prawomocne wyroki sądowe. Mimo to rząd PO-PSL unieważnił przetarg i - tłumacząc to „interesem publicznym” - pozostawił obsługę tych listów Poczcie Polskiej.

Tymczasem, by spełnić wymogi przetargu, InPost stworzył sieć blisko 9 tys. placówek, z czego ponad trzy czwarte otwartych także w soboty. Zatrudnił tysiące ludzi.

Prawdziwe schody zaczęły się, gdy Poczta została tzw. operatorem wyznaczonym, który ma obowiązek dostarczania listów na terenie całego kraju, nawet tam, gdzie się to nie opłaca. Korzysta na to ze zwolnienia z podatku VAT. Rządowy przetarg, wart 3 mld zł, dotyczył lat 2016-2025. - Poczta bała się, że też go przegra, straszyła, że będzie musiała zwolnić połowę ludzi… Zalewano nas hejtem, nawet w komentarzach pod notowaniami giełdowymi. Po ogłoszeniu wyników nienawistnych wpisów przestało przybywać - wspomina Brzoska.

Potem przegrał nowy przetarg na obsługę korespondencji sądowej i wyleczył się z listów raz na zawsze. Dlatego sprzedał spółkę „Bezpieczny List”. Za zwolnienie pracowników odpowiedzialność ponosi, jego zdaniem, państwo, które nie dotrzymało umów i gra nie fair - brutalnie wspierając monopol.

A zapłaci za to szary klient. Korzystająca z państwowego wsparcia Poczta po klęsce konkurenta od razu podniosła ceny usług. Od lutego czeka nas kolejna podwyżka - o 20 proc. Pocztowcy tłumaczą, że Brzoska zatrudniał ludzi na śmieciówkach. A oni chcą, by ludzie zarabiali godnie.

Rafał Brzoska nie uważa burzliwego romansu z listami za porażkę. Przeciwnie. Dzięki niemu Integer uzyskał zasięg ogólnopolski, a to pozwoliło mu uruchomić nową działalność - kurierską. Razem z rewolucyjnymi paczkomatami daje mu ona pozycję lidera w obsłudze handlu elektronicznego, czyli e-commerce. Który rośnie w Polsce jak nigdzie.

Czy poszedłby jeszcze raz na wojnę z Pocztą? - Zdecydowanie tak - odpowiada w „Rzeczpospolitej”. - Choć pewnie zrobilibyśmy to inaczej. Nie poszlibyśmy też tak szeroko w ekspansję zagraniczną, przez to nasza pozycja byłaby znacznie mocniejsza. Np. mielibyśmy niższe zadłużenie obligacyjne. Zapewne można byłoby wiele rzeczy przeprowadzić inaczej, ale na koniec i tak nie mielibyśmy gwarancji, że odniesiemy sukces.

Paczkomaty mają się świetnie w Polsce, Wielkiej Brytanii i Francji. W ostatnie święta zapełniły się po brzegi, więc będzie ich przybywać. Również dlatego, by klient miał do nich jak najbliżej. Wpływy Integera z e-commerce rosną po nawet kilkaset procent na kwartał, dzięki czemu już udało się zasypać dziurę po utraconych przychodach z listów.

Czy zwolnieni listonosze otrzymają zaległe pensje i odprawy? Integer uważa, że to nie jego problem. Po sprzedaniu spółki zobowiązania „Bezpiecznego Listu” przejął nowy właściciel. Prokuratura przygląda się tej transakcji. Czy znajdzie coś na Rafała Brzoskę?

A może na Jerzego Mazgaja? Przekonamy się wkrótce.

Zbigniew Bartuś


Dziennikarz, publicysta, felietonista Dziennika Polskiego (na pokładzie od 1992 roku) i mediów Polska Press Grupy, współtwórca i koordynator Forum Przedsiębiorców Małopolski, laureat kilkudziesięciu nagród i wyróżnień dziennikarskich (w tym Wolności Słowa, Dziennikarz Ekonomiczny Roku, Nagroda Główna NBP, Nagroda Grabskiego, Nagroda Kwiatkowskiego, Grand Prix Dziennikarzy Małopolski, nominacje do Grand Press).


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.