rozm. Jarosław Zalesiński

Dr Janusz Sibora: Posłowie w II RP wyzywali się, ale wulgaryzmy jednak raczej nie padły

Dr Janusz Sibora  Fot. Przemek Świderski Dr Janusz Sibora
rozm. Jarosław Zalesiński

Z dr. Januszem Siborą, historykiem dyplomacji, rozmawia Jarosław Zalesiński.

Jak się te parlamentarne czy raczej nieparlamentarne obyczaje z ostatnich obrad Sejmu mają do tego, co działo się w Sejmach II RP? Też bywało wtedy ostro...
Bywało różnie. Zdarzało się np., że przynoszono do parlamentu trąbki samochodowe i trąbiono nimi w kierunku innych posłów. Na ludowców krzyczano niekiedy: „Do gnoju!”. Pojawiały się też odnośniki do zaborowych jeszcze podziałów, np. „galicyjskie...” i tu padało niecenzuralne słowo. Bywały też określenia bardziej wyrafinowane, np. „hydrocefale”.

Hydrocefale?
To od wodogłowia. Wyzywano się też, nie wiem czemu, od „linoskoczków”. Albo „onanistów”. Od „paskarzy”. W sejmach do zamachu majowego, kiedy paleta partii politycznych w Sejmie była szersza, bywało ostro. Mamy wyobrażenie pewnej elegancji sejmowej w II RP, ale niekoniecznie tak było. Z tym że niewiele było jednak wulgaryzmów.

Nie było szarmanckich posłów?
Ależ byli. Np. Mieczysław Niedziałkowski, nazywany dżentelmenem polskiego Sejmu. Był to też jeden z najbardziej dojrzałych intelektualnie i politycznie posłów. Bardzo wysoko ceniono także niektóre panie posłanki. Ale całe tło parlamentarnych zachowań nie było, powiedzmy, specjalnie różowe. Połajanki i kłótnie między ławami sejmowymi albo pomiędzy ławami i prowadzącym obrady marszałkiem bywały mocne. Pamiętajmy też, że w Sejmie II RP zasiadali księża.

Łagodzili obyczaje?
Niektórzy znani byli właśnie z bardzo ostrych wystąpień. Ale jednak, powtórzę, na ogół nie padały wulgaryzmy. Inny był język, którym operowano. Skala zepsucia języka potocznego, z jakim mamy teraz do czynienia w Polsce, uwidacznia się także w Sejmie. Na ostatnim jego posiedzeniu przekroczono kolejne granice. Wulgaryzm, jakim posłużył się Jarosław Kaczyński, kojarzy się już z lokalem o szemranej reputacji w ciemnej ulicy. Albo z jakimiś fragmentami „Kariery Nikodema Dyzmy”. Taki język jest, według mnie, nieakceptowalny. To chyba nawet nie służyło wywołaniu jakiejś kontrakcji. Mieści się to poza jakimikolwiek standardami.

Co ciekawe, posłanka Krystyna Pawłowicz zaraz podjęła ten język, mówiąc na posiedzeniu komisji sejmowej do posłów opozycji: „Zamknijcie zdradzieckie mordy”. Przekroczenie pociąga za sobą przekroczenie.
Tylko jaki możemy mieć na to wpływ? Dawniej było tak, że jak ktoś stawał się człowiekiem niehonorowym, nie podawano mu ręki. Tak było dawniej...

rozm. Jarosław Zalesiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.