Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł

Anita Włodarczyk: Czasami mam ochotę założyć szpilki

Anita z tatą i mamą. Mówi: Zawsze mogę na nich liczyć. Stoją za mną murem Fot. fot. ARCHIWUM RODZINNE Anita z tatą i mamą. Mówi: Zawsze mogę na nich liczyć. Stoją za mną murem
Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł

Podczas rodzinnej wigilii nie czeka na tradycyjne dwanaście dań. Nie odmówi sobie jednak smażonego karpia ani grzybowej z kluseczkami. Nie zamierza też liczyć kawałków zjedzonego sernika i makowca. Z przyjemnością posiedzi w fotelu, poczyta, porozmawia z bliskimi. - To będą moje leniwe święta w Rawiczu - mówi Anita Włodarczyk, mistrzyni olimpijska w rzucie młotem.

- Kataru z Kataru Pani nie przywiozła?

- Nie, nie, zdrowa jestem jak rydz. Zgrupowanie się udało i wróciłam stęskniona za domem. Pierwszego dnia u siebie obudziłam się wyspana o 5.20, nastawiłam pranie, pomyłam podłogi, posprzątałam.

- Co było na obiad?

- Zrobiłam sobie pizzę wegańską. Pichcenie to dla mnie żadna nowina, często piekę mięso i gotuję moją ulubioną ogórkową. Pokochałam też warzywne i owocowe koktajle. Robię je na przykład z jarmużem albo ze szpinakiem, bananem, awokado, jabłkiem.

- Restauratorka Magda Gessler zaofiarowała się po igrzyskach, że za złoto w Rio będzie Panią żywić do końca życia. Ostatnio, po obozie w Katarze, zaserwowała ogromny kotlet…

- Spory. A do tego ziemniaki i kapustę.

- Kotlety schabowe to danie nad daniami?

- Bez dwóch zdań.

- Pani też je smaży?

- Owszem, ale nigdy mi nie wychodzą tak dobre jak choćby te w wydaniu mojej mamy. Nie wiem dlaczego, bo robię wszystko jak ona.

- Czyli jak?

- Najpierw starannie rozbijam mięso. Mama posypuje je vegetą, więc ja też. Potem obtaczam kotlet w mące i maczam w jajku, dodaję pieprz oraz słodką paprykę i panieruję w bułce tartej. Smażę na smalcu i klarowanym maśle, bo wtedy kotlet jest chrupiący z wierzchu i soczysty w środku. Pamiętam, że gdy byłam mała, prosiłam mamę, żeby smażyła mi samą panierkę, bo ją po prostu uwielbiałam.

- I co?

- Nie dało rady.

- Jagodziankami też Pani nie pogardzi.

- Wiem o co chodzi. Przed wylotem do Rio doktor Robert Śmigielski, który się mną opiekuje, wsiadł do samolotu w Warszawie z wielką torbą w dłoniach. Myślałam, że robił ostatnie zakupy, a on zakomunikował, że ma dla mnie niespodziankę. Były w niej jagodzianki od Magdy Gessler. Najlepsze jakie jadłam w życiu. Ostatnią, już w Rio, spałaszował Piotrek Małachowski. Niektórzy mówią, że te ciastka przyniosły mi szczęście.

- Jest Pani łasuchem?

- Z natury. Bywało, że pochłaniałam całą czekoladę na jedno posiedzenie. Ale od 8 października nie jem słodyczy.

- Współczuję.

- Daję radę. Pierwszy raz zrezygnowałam ze słodkiego bodaj dwa lata temu i dobrze mi to zrobiło, choć - przyznaję - początkowe dwa tygodnie były straszne. Psychicznie się źle czułam, codziennie toczyłam z sobą walkę, żeby wytrwać. Teraz jest łatwiej. W święta zrobię sobie dyspensę na sernik i makowiec, a potem porzucę słodycze na kolejne trzy miesiące.

- Dziewczyny w Pani wieku na ogół liczą kalorie. A Pani?

- Nie liczę. Jeśli organizm czegoś się dopomina, trzeba mu to dać. Dlatego, jeśli mam ochotę na frytki czy hamburgera to sobie od czasu do czasu nie odmawiam, bo wiem, czego mój organizm i kiedy potrzebuje.

- Jajek przed zawodami.

- Ostatnio dołączyła do nich owsianka.

- W święta - oprócz ciasta - będzie koktajl?

- Ależ skąd. Czekam na smażonego karpia. Uwielbiam go i nie odpuszczę, bo jem go tylko na Boże Narodzenie.

- Do dwunastu dań trochę brakuje…

- Nigdy u nas nie było aż tylu potraw. Wystarcza zwykle zupa grzybowa z kluseczkami, kapusta i ryba. Już się cieszę, bo jadę do rodziców „na gotowe”.

- W rodzinnym Rawiczu ładuje Pani akumulatory, zwalnia trochę, odpoczywa. A wie Pani, z czym się kojarzy Rawicz? Z Anitą Włodarczyk i ...

- Wiem, wiem - z więzieniem. Często je mijałam w drodze do szkoły. Nieraz podawałam więźniom piłkę, gdy się potoczyła za ogrodzenie. Dziś zostanie mi nadany tytuł Honorowego Obywatela Rawicza.

- Będzie sporo osób…

- Spodziewam się. Na powitanie po powrocie z Rio przyszły tłumy.

- Rawicz to nie jest duże miasto.

- Dwudziestotysięczne. Życie toczy się tam leniwiej, ludzie z osiedla lub z tej samej ulicy się znają.

- W Warszawie jest inaczej?

- Zupełnie. Mieszkam tu już trzy lata, a ledwie rozpoznaję sąsiadów z piętra. Jesteśmy zabiegani, zaabsorbowani swoimi sprawami.

- Akurat Pani zaabsorbowanie dało nam sporo radości. Rok 2016 był udany, tytułów Pani nazbierała, medali nazdobywała, rekord świata poprawiła, nawet dwa razy, więc teraz szykuje się Pani pewnie na doroczny bal sportu. Sukienka gotowa?

- Szyje się. Zajmuje się tym Viola Piekut, 2 stycznia mam pierwszą przymiarkę.

- Kolor wybrany?

- Chciałam któryś z odcieni czerwonego, ale jak będzie ostatecznie, to się zobaczy.

- Lubi Pani sukienki?

- Lubię, a nawet czasami tęsknię za tym, żeby którąś wreszcie założyć. Gdy trafia się jakaś uroczysta okazja staram się nie chodzić w spodniach. Mam je na sobie na co dzień.

- Kiedyś opowiadała mi Pani, że pierwsze buty na obcasie założyła Pani na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. I, że to był horror. Coś się zmieniło?

- Owszem. Przyzwyczaiłam się, a szpilki z siedmiocentymetrowym obcasem to dla mnie nie problem.

- Które z Pani butów są szczególnie wygodne?

-Sportowe muszą być jak druga skóra, bo zakładam je codziennie. Lubię też mokasyny, za to zimowych właściwie nie mam, bo o tej porze roku, od ośmiu lat, wyjeżdżam z Polski.

- Ostatnio podczas obozu w Arłamowie posypało i brodziła Pani w śniegu po kolana. Zimowe kozaki by się przydały.

- Zabrałam ciepłe sportowe.

- Jedne z setki par, które ma Pani w szafie?

- Do stu par trochę brakuje, ale tylko trochę.

- Słyszałam, że w Nowym Jorku dorzuciła Pani coś niecoś do kolekcji.

- W sześć dni kupiłam jedenaście par butów.

- Nie żałowała Pani sobie.

- Noszę rozmiar 41 i choć w Polsce z obuwiem sportowym nie ma problemu, to znalezienie eleganckich pantofli graniczy z cudem. W Stanach nikogo nie dziwi, że ktoś chce szpilki większe niż 38. Mają pełną rozmiarówkę.

- Fryzura na balu będzie taka jak teraz?

- Zobaczymy, ale przywykłam do mojego jeżyka. Nastroszenie włosów z pomocą gumy marki Joanna trwa tylko chwilę. Używam tej w złotym opakowaniu.

- Znowu złoto…

- Lubię złoto.

- Biżuterię z tego kruszcu też?

- Wcześniej wolałam srebrną, ale tyle złota się przy mnie świeci, że nie mam wyboru.

- Czyli jak to mówią: chodź złoto do złota.

- Właśnie.

- O, ale paznokci dziś Pani nie pomalowała… Dziwne.

- Sama się dziwię… Ale spokojnie, niedługo wszystko wróci do normy. Jestem umówiona z Kasią, moją manikiurzystką, prywatnie dziewczyną Piotrka Małachowskiego. Pamiętam jednak, że na studiach, na początku kariery w ogóle nie robiłam manikiuru. Nie wyobrażałam sobie kolorowych paznokci na siłowni.

- A teraz?

- Odwrotnie, nie wyobrażam sobie, żeby ich nie pomalować.

- Jakiś ulubiony kolor lub wzór?

- Kasia stale coś wymyśla. Hitem przed wyjazdem do Rio był własnoręcznie przez nią namalowany orzełek.

- Na paznokciu?

-A gdzie? Najpierw myślałyśmy, że uda się zrobić stempelek, jednak nie wyszło, więc Kasia wzięła paznokcie w swoje ręce.

- Trochę to chyba trwało.

- Ponad dwie godziny. Moja cierpliwość została wystawiona na próbę, ale wytrzymałam, a w Rio miałam na każdym palcu co innego. Był paznokieć złoty z datą 2016, z kółkami olimpijskimi, z orzełkiem oraz tradycyjne w barwach Polski i Brazylii.

- Jesienią do sukcesów sportowych dołączył naukowy. Obroniła Pani pracę magisterską. Dyplom ma numer 84. Przypadek?

- Chyba przypomnienie, że zostało mi jeszcze w sporcie coś do zrobienia. Na razie mam na koncie 82.98 m rzucone podczas memoriału Kamili Skolimowskiej. Do 84 trochę brakuje.

- I rzeczywiście myśli Pani, żeby osiągnąć w przyszłości taki wynik?

- Kto wie? Ale jestem osobą, która liczby przekłada na odległości. Nawet jadąc samochodem przyglądam się tablicom rejestracyjnym; ostatnio sfotografowałam 8600 i 8352. To moja zabawa. Może nie bez kozery tak ją lubię.

- Słyszałam, że była Pani prymuską na uczelni.

- Dyplom mam z wyróżnieniem.

- Właściwie nie powinno mnie to dziwić, bo kto mógłby lepiej zgłębić historię rzutu młotem jeśli nie Pani. Przecież od jakiegoś czasu ją Pani pisze…

- Fakt.

- A zamiłowanie do ortografii?

- Uwielbiałam ją od dzieciaka. Chyba od drugiej klasy szkoły podstawowej. Pamiętam jak przygotowywałyśmy się z nauczycielką na różne konkursy, a potem mama robiła mi w domu dyktanda. Zdobyłam nawet trzecie miejsce na finale wojewódzkim. Popełniłam dwa błędy. Źle napisałam słowa: zza chmur i tchórz. Nie zapomnę ich pisowni do końca życia.

- Tytuł pracy magisterskiej brzmiał: „Ewolucja rzutu młotem jako konkurencji lekkoatletycznej”, więc proszę mi powiedzieć coś o młocie.

- Kobiecy waży cztery kilo….

- Ma Pani jeden, czy kilka?

- Na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy muszę rzucać młotami, które dostarcza organizator, więc już po raz kolejny korzystałam ze sprzętu firmy Polanik z Piotrkowa Trybunalskiego. Tym razem był to młot Polanik Gold Hammer z charakterystyczną złotą głowicą. Mam też młot od Kamili Skolimowskiej; rzucam nim na mityngach.

- Znałyście się. Kamila była dla Pani koleżanką, wzorem, złotą medalistką IO z Sydney. Pojawiła się w Pani śnie przed mistrzostwami świata w Berlinie (2009 rok). To był dla Pani trudny czas. Nowy trener, nowe wyzwania…

- Kamila zmarła w lutym 2009 roku, a w lipcu w Cetniewie odbywało się zgrupowanie przed berlińskimi mistrzostwami. Pewnej nocy poczułam jak chwyciła mnie za rękę i powiedziała: Wiem, że potrzebujesz mojej pomocy. Pomogę ci. Obudziłam się. Miałam gęsią skórę na rękach. Dziś też mam… Jestem pewna, że Kamila wciąż czuwa nade mną.

- Jej rękawica przynosi Pani szczęście?

- Ciągle. W tym roku przeszła gruntowną renowację i znów jest jak nowa.

- Trener Krzysztof Kaliszewski mówił niedawno, że jesteście jak małżeństwo, ale bez konsumpcji.

- Potwierdzam. To już prawie siedem lat odkąd razem pracujemy.

- Ponoć po takim czasie w małżeństwach pojawia się kryzys.

- Nic na to nie wskazuje. Dobraliśmy się jak w korcu maku. Nawet urodziliśmy się w tym samym miesiącu - ja 8, a trener 9 sierpnia. Nigdy nie było między nami kłótni, chociaż ekstremalnych, konfliktogennych sytuacji nie brakuje. Trener powtarza wtedy: pamiętaj Anita, że jesteśmy z sobą na dobre i na złe, więc musimy się dogadywać. Ma rację, w zeszłym roku byliśmy na zgrupowaniach 258 dni; plus zawody i mityngi.

- Sprawia Pani wrażenie bardzo spokojnej, ciepłej osoby.

- Na ogół taka jestem, a woda sodowa wciąż nie uderzyła mi do głowy. Ale jeśli ktoś przeciągnie strunę to wióra i pióra lecą.

- Jak można Panią udobruchać?

- Lepiej mnie nie wkurzać.

- Jest Pani dobrym kierowcą?

- Lubię prowadzić, no a mój mercedes da się lubić, choć jest biały.

- Co ma kolor do lubienia?

- Do niedawna miałam tylko czarne samochody. Białe omijałam z daleka. Ale mi się odmieniło.

- Często wciska Pani gaz do dechy?

- Tylko na autostradach. Jeżdżę z głową.

- To mandatów pewnie Pani nie płaci…

- Ostatnio gadałam w aucie przez telefon komórkowy. Złamanie przepisów kosztowało mnie 300 złotych. Nie mam pretensji.

- Co by Pani powiedziała, gdyby jakiś facet syknął: no tak, baba za kierownicą?

- Jeszcze się taki nie znalazł i na wszelki wypadek odradzam takie syczenie.

- Mężczyźni się Pani boją?

- Niektórzy czują respekt.

- Jest Pani silną kobietą.

- Nie bardzo. Podnoszę sztangę ważącą ledwie 130 kilo, a moje konkurentki nawet dwa razy cięższą. Ale nadrabiam techniką.

-Widziałam zdjęcia z Copacabany, zrobione w czasie gdy świętowała Pani olimpijskie złoto. Wygląda na to, że tańczyć i śpiewać Pani lubi?

- Tańczyć bardzo, ze śpiewem jest gorzej, ale karaoke jakoś mi wychodzi. Zresztą nie mam zbyt wiele czasu na szaleństwa, a jeśli już to takie bardziej kontrolowane. Nie mogę się przeziębić ani pojeździć na rowerze, żeby nie przyplątała się kontuzja.

- Podoba mi się, jak Pani mówi o swoich rodzicach; o tym że zawsze stali i stoją za panią murem. Też byli sportowcami. Tata Andrzej grał w piłkę nożną i jeździł na speedrowerze, mama Maria uprawiała koszykówkę. Rozumieją sportowe ambicje córki i nie ma się co dziwić, że są Pani najwierniejszymi kibicami. Na igrzyskach w Rio też byli na widowni. Potrafi ich Pani dostrzec w mrowiu ludzi na trybunach?

- Wiem, gdzie siedzą, a ich obecność dodaje mi skrzydeł i pewności. Także w hotelu, przed zawodami, bo nie lubię zamykać się w pokoju i rozmyślać o starcie. Potrzebuję towarzystwa, żeby rozładować napięcie. Oni je zapewniają.

- Są buforem bezpieczeństwa?

- W pewnym sensie.

- A jaką rolę pełni kawa w życiu mistrzyni olimpijskiej i rekordzistki świata?

- Bez niej nie mogę zacząć dnia. I nie wychodzę na płytę bez kolejnej filiżanki.

- Czyli na śniadanie jajka i owsianka, potem kawa, a następnie medal i rekord świata. Szybko idzie.

- Treningi pani pominęła…

- Za sukienkami czasami Pani tęskni, szpilki, gdy jest okazja, zakłada - jak to kobieta. Ale lalkami się Pani nie bawiła.

- Właściwie nie, choć tata przywiózł mi z Niemiec wypasiony wózek i pięknego dzidziusia. W Polsce o takich zabawkach można było pomarzyć, a mnie interesowały te dziewczyńskie akcesoria ledwie przez kilka dni. Potem poszły w odstawkę.

- Lubiła Pani za to zwierzaki.

- Z upodobaniem hodowaliśmy z bratem chomiki i świnki morskie. Dwa lata temu odszedł mój pies. Wabił się Śliniak. Kiedyś znów będę miała psa. Na razie zbyt często nie ma mnie w domu.

- Mieszka Pani na Pradze Południe. Widok jest na…

- Most Siekierkowski i na Wisłę.

- Własnym sumptem urządziła Pani mieszkanie?

- Zatrudniłam projektanta i miałam sporo próśb do niego.

- Na przykład?

- Żeby przewidział miejsce na garderobę.

- I?

- Przewidział. Mam ją przy sypialni.

- Na koniec mały test. Pierwsze mistrzostwo świata i pierwszy swój rekord świata ustanowiła Pani w Berlinie w 2009 roku. Z czego się Pani śmiała przed wejściem do koła?

- Ha, ha, ha… pamiętam! Odchyliłam języki w butach startowych, a na ich wewnętrznej stronie był napis: chrum, chrum. Od razu zapomniałam o tremie.

- Dlaczego chrum chrum?

- Nazywano mnie wtedy Chrumka.

- Bo…

- Chrumkam jak się śmieję. I nie mogę tego powstrzymać…

***

Anita Włodarczyk (ur. 8 sierpnia 1985 w Rawiczu) - polska lekkoatletka, rekordzistka świata w rzucie młotem.

Uczestniczka Igrzysk Olimpijskich w 2008 r. w Pekinie (6. miejsce), złota medalistka IO w 2012 w Londynie, w 2016 w Rio de Janeiro. Mistrzyni świata z 2009 i 2015 r., wicemistrzyni z 2013, trzykrotna złota (2012, 2014, 2016) i brązowa (2010) medalistka ME. Zwyciężała w klasyfikacji IAAF Hammer Throw Challenge (2013, 2014, 2015, 2016), drużynowym czempionacie Starego Kontynentu (2009, 2015). Rekordzistka świata: MŚ w Berlinie w 2009 - 77,96; 2010 r. poprawiła wynik 78,30; w 2014 r. 79,58 m.

1 sierpnia 2015 została pierwszą kobietą w tej konkurencji, która przekroczyła 80 m, uzyskując wynik 81,08 m. W 2016 roku na IO w Rio de Janeiro pobiła rekord świata wynikiem 82,29 m, poprawiła go 13 dni później na Memoriale Kamili Skolimowskiej w Warszawie uzyskując 82,98 m.

Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.