Carlos Lopez został bohaterem derbów Krakowa. I nowym królem Wisły. Co na to królowa?

Czytaj dalej
Fot. Fot. Anna Kaczmarz
Justyna Krupa

Carlos Lopez został bohaterem derbów Krakowa. I nowym królem Wisły. Co na to królowa?

Justyna Krupa

Gdy byłem mały, myślałem, że telewizor to bramka, do której można strzelać - wspomina hiszpański napastnik. - Doprowadzałem matkę do szaleństwa.

Pół miasta oszalało na jego punkcie po ostatnich piłkarskich derbach Krakowa. Hiszpański napastnik Carlos Lopez zdobył dla Wisły dwie bramki w samej końcówce starcia z Cracovią, co dało „Białej Gwieździe” upragnione zwycięstwo. Carlitos - bo tak go wszyscy nazywają - przebojem wdarł się w serca krakowskich kibiców, ale nie tylko dzięki swoim bramkom. - On od razu otwiera się przed ludźmi i oddaje im, co ma najlepszego - tak o wiślaku mówi jego żona Gema.

W Krakowie są dopiero od kilku tygodni, ale już czują, że to ich drugi dom. Wcześniej Carlitos grywał głównie w rodzinnej Hiszpanii. Tylko dwa razy skusił się na grę w zagranicznych klubach - w Rosji i na Cyprze. Trzecim w jego karierze jest właśnie Wisła. Więc może do trzech razy sztuka? Na razie uważa, że wybór „Białej Gwiazdy” był strzałem w dziesiątkę.

- Sankt Petersburg był dla mnie zbyt duży. Nie byłem w stanie żyć tam takim życiem, jak w Krakowie. Może trudno to wyjaśnić, ale tutaj to nie miasto rządzi tobą, tylko odwrotnie - tłumaczy Hiszpan.

Do klubu Petrotrest z drugiej ligi rosyjskiej przyszedł jako 22-latek. I był to chyba zbyt ryzykowny krok w jego raczkującej dopiero karierze. Trafił do szatni, w której byli sami Rosjanie. Ani jednego obcokrajowca poza nim.

- W Rosji miałem osobistego tłumacza i szofera. Tak naprawdę w ogóle mi się to nie podobało - twierdzi. - W ten sposób całkowicie uzależniasz się od drugiego człowieka w codziennym życiu.

Czy nie czuł się trochę jak celebryta? Lopez:- Czasem tak. To bywało użyteczne, ale w innych sytuacjach człowiek chciałby mieć więcej swobody. Z drugiej strony, gdy zamykał drzwi swojego petersburskiego mieszkania, czuł się przeraźliwie samotnie. - Większość czasu w ciągu dnia spędzałem sam. Dlatego nie robiło mi różnicy, że musieliśmy lecieć na mecz przez 8 czy 10 godzin, a potem wracać drugie tyle. Dla kolegów z drużyny, którzy mieli rodziny i musieli je zostawiać na dłuższy czas, to było trudniejsze. Dla mnie nie, bo przynajmniej przez ten czas byłem wśród ludzi - wspomina.

Dlatego jego przygoda z Rosją nie potrwała długo. - Miałem kontrakt ważny jeszcze przez rok, ale ze względu na życie osobiste nie chciałem kontynuować gry - wyjaśnia. Okazało się, że w ojczyźnie los miał dla niego niespodziankę. - Kiedy zdecydowałem się na wyjazd z Rosji, właściwie natychmiast po przylocie do Hiszpanii poznałem Gemitę, moją przyszłą żonę. Gdybym nie wrócił wtedy z Sankt Petersburga, pewnie bym jej nie spotkał na swojej drodze - uśmiecha się Hiszpan.

Wtedy na dłuższy czas wrócił na hiszpańskie boiska. Wprawdzie dwa lata temu próbował swoich sił na Cyprze, w Arisie Limassol, ale znów nie wszystko poszło tak, jak oczekiwał. - Pobyt tam przypominał bardziej wakacje - porównuje Gemita. Krótsze, niż się spodziewali. - Kiedy miałem przyjechać po wakacjach, dostałem e-mailem wiadomość z klubu, że będę zarabiał o połowę mniej, niż było ustalone. Nie mogłem się zgodzić na coś takiego. Jestem człowiekiem, który dotrzymuje umów i oczekuje tego samego - podkreśla.

Dopiero Kraków ma być tym miejscem, gdzie oboje zamierzają się zadomowić. Gemita teraz przekonuje się, co naprawdę znaczy życie u boku piłkarza. - Zostawiasz swoją pracę, rodzinę, wyjeżdżasz do obcego kraju, ale robisz to dla miłości i to ci wszystko rekompensuje - mówi. A Carlitos dodaje: - O Wiśle wiedziałem, że to poważny klub z historią, którym zarządzają poważni ludzie. Teraz czuję, że chłopaki z drużyny to moja druga rodzina. A wiecie, w Hiszpanii mówi się: rodziny nie waż się ruszyć!

Błyskawicznie stał się dobrym duchem wiślackiej szatni. Ostatnio furorę na portalach społecznościowych robił filmik, na którym Hiszpan bawił się w „stylistę fryzur” nowego kolegi z drużyny, Ze Manuela. - Nie wiedział, w co się pakuje - śmieje się Carlitos. - Ale potem był usatysfakcjonowany - wtrąca żona. Kto będzie następny? Kto się nawinie! - Codziennie od południa przez pół godziny będę strzyc ochotników - deklaruje. - A po karierze piłkarskiej otworzę zakład fryzjerski!

Na boisku też zaraża optymizmem. - Bo cały czas gram z taką radością, jakbym bawił się z kolegami na plaży - tłumaczy. - Miałem kumpli, którzy cierpieli kopiąc piłkę. Cierpieli, bo im to nie wychodziło, nie strzelili gola. Ja, gdy gram, jestem szczęśliwy. Po prostu.

I to właśnie dlatego nigdy nie zastanawiał się nad porzuceniem futbolu. Choć przecież tułał się czasem po małych klubach z hiszpańskich niższych lig. - Kiedy coś naprawdę kochasz, można wpaść w dołek, może ci się nie układać, ale nie porzucisz tego. Dla mnie nie jest ważne, czy jestem w trzeciej lidze, ekstraklasie czy z juniorami - tłumaczy. - Można powiedzieć, że urodziłem się z piłką przy nodze, bo mój kuzyn przyniósł mi futbolówkę do szpitala w dniu moich narodzin.

Szybko się od tej zabawki uzależnił. - Kiedy byłem mały, doprowadzałem matkę do szaleństwa. Grając w piłkę po domu, rozwalałem meble, zrzucałem ze ścian obrazy… Wydawało mi się, że telewizor to bramka, na którą można strzelać - wspomina. - W szkole nie chciało mi się chodzić na lekcje, bo wolałem kopać na boisku. Wołali mnie do klasy przez megafon. W końcu zapisali mnie do szkolnej drużyny piłkarskiej. I tak, krok po kroku, robiąc to, co kocham, dotarłem w końcu do momentu, gdy któregoś dnia za granie w futbol po raz pierwszy dostałem wynagrodzenie. Kopertę, w której była wypłata. Powiedziałem sobie: czyli płacą mi za robienie tego, co mi się w życiu najbardziej podoba! Do dziś kwestie finansowe w futbolu mają dla mnie drugorzędne znaczenie.

W Wiśle kokosów nie zarabia, ale czuje się szczęśliwy. - Jak w domu. Wychodzę z mieszkania i mogę natychmiast siąść w kawiarnianym ogródku albo wyskoczyć na kolację - tłumaczy. - Mamy świetną relację z właścicielką mieszkania, które wynajmujemy - Iwonką i jej partnerem Robertem. Wychodzimy razem do restauracji, spędzamy czas z ich synem Kubą. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy.

Żałuje tylko, że na razie za słabo zna angielski, by chadzać do krakowskich kin. O polskim nie wspominając. - Carlitos uwielbia filmy - podkreśla Gema. - Na razie musimy oglądać w domu. Ale w najbliższym czasie załatwimy sobie lekcje angielskiego, by się podszkolić. I polskiego również - zapowiada piłkarz.

Po derbach w sieci żartowano, że strzela niczym Al Pacino w słynnym filmie „Życie Carlita”. - Oczywiście, że widziałem. Świetny - stwierdza. - Ale powiedzcie mi, czemu właściwie wszyscy tutaj mówią na mnie Carlitos? Przecież na koszulce mam napisane Carlos Lopez… To fakt, że w rodzinie tak mnie nazywają, moja żona też. Tyle że wraz z przenosinami do Polski zamierzałem odciąć się od przeszłości, zacząć coś nowego i dlatego chciałem mieć na koszulce „Carlos Lopez”.

Plan nie wypalił. - Od pierwszego dnia wszyscy wołali „Carlitos, Carlitos”. -Skoro ludzie tak właśnie chcą, wszystko w porządku - śmieje się. - Dzięki temu czuję się jak wśród bliskich.

***

Carlos Daniel Lopez Huesca szybko przedstawił się kibicom Wisły Kraków. W sparingu z Olimpią Wojnicz Hiszpan strzelił dwie bramki, a choć rywal gra tylko w klasie okręgowej, to Lopez zaprezentował w podtarnowskiej miejscowości m.in. dobre wyszkolenie techniczne i mocny precyzyjny strzał.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 18

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Justyna Krupa

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.