Alfred Trzebinski. Lekarz-dzieciobójca z niemieckich obozów koncentracyjnych

Czytaj dalej
Fot. Wikipedia/Domena publiczna
Wojciech Rodak

Alfred Trzebinski. Lekarz-dzieciobójca z niemieckich obozów koncentracyjnych

Wojciech Rodak

Na klamrze swego esesmańskiego pasa miał wypisane „Moim honorem jest lojalność”. Trudno powiedzieć, czy Alfred Trzebinski wyznawał jakiekolwiek inne zasady moralne

To był chłodny wieczór 20 kwietnia 1945 r. Tonący w mroku zrujnowany gmach szkoły na Bulenhuser Damm w Hamburgu wyglądał wyjątkowo upiornie. Około północy pod budynek podjechała niewielka pocztowa ciężarówka. Zaparkowała tuż obok głównego wejścia, przy stojącym tam samochodzie. Z szoferki wysiadł doktor Alfred Trzebinski, SS-Standortarzt KL Neuengamme. Na powitanie wyszedł mu Arnold Strippel, zastępca komendanta tegoż obozu. „Wszystko gotowe” - rzucił sucho, po czym zasalutował, wsiadł do swojego wozu i odjechał. Trzebinski został z pięcioma esesmanami i zadaniem do wykonania - najpotworniejszym, jakie mu powierzono podczas kilku lat służby w obozach koncentracyjnych. Miał nietęgą minę. Bił się z myślami. Gryzło go sumienie. „Jednak rozkaz to rozkaz” - pomyślał - „Niebawem to wszystko się skończy”. I zrezygnowany czynił swą powinność.

Najpierw z ciężarówki wyszło sześciu rosyjskich więźniów. Zaprowadzono ich na tyły szkoły i skierowano do piwnic, gdzie znajdowała się kotłownia i schrony. Potem ich śladem podążyła grupa 20 żydowskich dzieci. Zaspani malcy, w wieku od 5 do 12 lat, szli powoli przyglądając się z ciekawością i przestrachem ponuremu gmaszysku. Otuchy dodawało im czterech więźniów, dwóch Holendrów i dwóch Francuzów, którzy spędzili z nimi ostatnie miesiące.

W podziemiach wszystkie dzieci stłoczono do jednego pomieszczenia razem z Trzebinskim. Gdy one, niczego nieświadome, spokojnie ze sobą rozmawiały, w sąsiednich pomieszczeniach, po cichu zabijano ich opiekunów i Rosjan. Po kolei byli wieszani na sznurach przeciągniętych przez rury ciepłownicze. Egzekucje prowadzili esesmani Ewald Jauch i Johann Frahm.

Po jakimś czasie ten drugi zjawił się w pomieszczeniu, gdzie znajdowały się dzieci. Bez zbytnich ceregieli kazał im się rozbierać. Przerażeni malcy pytająco spojrzeli na Trzebinskiego. Ten chciał je uspokoić, więc powiedział, że będzie je szczepił przeciw tyfusowi.

„Wziąłem Frahma za drzwi i zapytałem cicho, tak, żeby dzieci nic nie słyszały: «Co się z nimi teraz stanie?». Frahm odpowiedział, że musi je powiesić - relacjonował potem na procesie lekarz - […] doszedłem do wniosku, że nie ma sposobu na uratowanie dzieci. […] Wiedziałem, jak straszny będzie ich koniec, i postanowiłem zrobić jedyną rzecz, która była wtedy możliwa.”

Trzebinski kolejno wstrzykiwał dzieciom spore dawki morfiny. Potem układał je wraz z Frahmem pod kocami na podłodze. Większość z nich, zmęczona i odurzona, szybko zasnęła. Tylko niektóre leżały całkiem przytomne i cicho ze sobą rozmawiały. I wtedy się zaczęło...

„Frahm wziął w ramiona dwunastoletniego chłopca i powiedział do reszty: «Teraz kładę go do łóżka». Zabrał go do pokoju oddalonego o jakieś sześć lub osiem metrów od pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, i tam zobaczyłem pętlę zawieszoną na haku - zeznał potem Trzebinski - Następnie włożył śpiącego chłopca do tej pętli i uwiesił się na jego ciele z całych sił, a pętla się wtedy zacisnęła. Podczas całej mojej kariery w obozach koncentracyjnych widziałem wiele ludzkich cierpień, więc moje zmysły były nieco stępione, ale nigdy nie widziałem cierpień dzieci. Zrobiło mi się niedobrze i opuściłem budynek i kilka razy obszedłem go dookoła.”

Niedługo potem Trzebinski pod pretekstem załatwiania formalności opuścił Bulenhuser Damm. A tymczasem Frahm kontynuował zbrodnię. „Dzieci wieszano jak obrazki na ścianie” - zeznawał potem przed brytyjskim trybunałem.

Nad ranem Trzebinski wrócił do szkoły, żeby, jak nakazywał jego obowiązek, stwierdzić zgon wszystkich ofiar. Nakazał też spalenie wszystkich ubrań, zabawek i innych rzeczy należących do dzieci. Miało nie być po nich żadnego śladu.

Wkrótce potem doktor pojechał do obozu w Neuengamme. Zameldował komendantowi Maksowi Pauly’emu, że dzieci zostały uśmiercone. Zniknęły. Rozkazy z Berlina zostały wykonane co do joty.

Doktor Alfred Trzebinski i tym razem nie zawiódł swoich przełożonych. Wykonał barbarzyński rozkaz, świadom rychłego upadku III Rzeszy. Kim był ów zapomniany zwyrodniały lekarz i polski renegat? Dlaczego żydowskie dzieci postanowiono uśmiercić? Oto co udało się ustalić kuzynce Trzebinskiego, dziennikarce Natalii Budzyńskiej.

Więźniowie niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz
Wikipedia/Domena publiczna Alfred Trzebinski

Herbowi patrioci
Ród Trzebińskich zalicza się w poczet wielkopolskiej szlachty. Legitymuje się herbem Szeliga. W jego szeregach nie brakowało polskich patriotów. Jeden z nich, Franciszek Trzebiński, poległ w powstaniu styczniowym. Tymczasem żyjący na przełomie XIX i XX wieku Stefan Trzebiński, jak wielu mieszkańców Wielkopolski, świadomie się zniemczył, jeśli tak to można ująć. Nic w tym dziwnego. Kultura zaborcy miała dużą moc przyciągania. Jak pisał w „Mikrokosmosie” Norman Davis, „niemieckość niosła ze sobą wielki prestiż. Była powiązana z bogactwem, wpływami, nowoczesnością, kulturą wysoką i władzą”. Z pewnością tę konwersję ułatwiła mu jego niemiecka żona, Elisabeth Lepke. Zamieszkali w wielkopolskim Jutrosinie, gdzie Stefan uczył w gimnazjum. Oboje swoich dzieci - Irenę i Alfreda - wychowali zdecydowanie w patriotycznym pruskim duchu i kulturze.

Klimat domu odcisnął szczególnie silne piętno na ich synu, Alfredzie. Ten przyszedł na świat 29 sierpnia 1902 r. W latach 20. studiował medycynę na uniwersytetach w Breslau i Greifswaldzie. W ich toku był zapewne członkiem jednej z wielkich korporacji zrzeszających niemieckich studentów, Arminii lub Germanii. Przesiąknięte wielkoniemieckim nacjonalistycznymi ideami, stanowiły kuźnię przyszłych kadr SS i Gestapo. Ponieważ ich członkowie zwykli regulować honorowe sprawy w toku pojedynku, ich twarze często znaczyły charakterystyczne blizny. Trzebinski także nosił taką z dumą na lewym policzku.

W styczniu 1928 r. Alfred Trzebinski ukończył studia, broniąc pracę doktorską pt. „Paraliż twarzy z powodu świeżej nieleczonej kiły”. W owym czasie choroba ta stanowiła poważny problem w Niemczech. Rozpowszechnili ją żołnierze, powracający z frontów I wojny światowej do domów. Przy ówczesnym poziomie rozwoju medycyny trudno było ją skutecznie zwalczać.

Niestety w toku dalszej kariery Trzebinski nie zapisał wielkimi zgłoskami historii nauk medycznych. Nad przysięgą Hipokratesa wzięła górę nazistowska ideologia i wytyczne szefostwa z SS.

Typ raczej nordycki
Trzebinski rozpoczął swoją praktykę lekarską w Mühlbergu na Łabą, malowniczym średniowiecznym miasteczku 70 km na północ od Drezna. Leczył głównie mieszkańców okolicznych wsi. Poza tym charytatywnie pracował w pogotowiu ratunkowym afiliowanym przy robotniczej organizacji dobroczynnej Arbeiter-Samariter-Bund. Wśród miejscowych zostawił po sobie same dobre wspomnienia. Nazywano go nawet „dobrodziejem ludzkości”.

Samarytanin Trzebinski - ten sam, który za darmo leczył sympatyków niemieckiej kompartii - był jednocześnie gorącym zwolennikiem volkistowskiej ideologii propagowanej przez Adolfa Hitlera. Już w 1932 r. wstąpił w szeregi SS. Miał numer 133 574. Mimo polskich korzeni, w elitarnym zakonie Himmlera przyznano mu drugą kategorię rasową - „typ w przeważającej mierze nordycki”. Do NSDAP zapisał się dopiero w kilka lat później.

Poglądy młodego lekarza w pełni podzielała jego pierwsza żona, poślubiona 30 stycznia 1933 r., Käthe. Ona z kolei należała do Nationalsozialistische Frauenschaft, czyli kobiecej przybudówki NSDAP.

Dojście do władzy nazistów znacznie zmieniło charakter pracy lekarzy. Zostali oni aktywnie włączeni w program „czyszczenia rasy” i „eliminacji jednostek nieproduktywnych”. Trzebinski, jak każdy medyk w III Rzeszy, prowadził ewidencję ludzi ze swojego okręgu u których stwierdził choroby dziedziczne, niedorozwój, choroby umysłowe itp. Wskazani przez niego pacjenci byli badani przez specjalne sądy zdrowia dziedzicznego. Orzekały one czy osoby te muszą poddać się sterylizacji. Szacuje się, że takim zabiegom poddano aż 400 tys. ludzi.

Ponadto od sierpnia 1939 r. lekarze musieli zgłaszać Ministerstwu Zdrowia Rzeszy każdy przypadek ciężko upośledzonego dziecka powyżej trzeciego roku życia. Tak zaczynała się Akcja T4, w ramach której wymordowano do 1945 r. kilkaset tysięcy ludzi - gruźlików, chorych psychicznie, osób z zespołem Downa czy po prostu niepełnosprawnych.

Alfred Trzebinski zapewne gorliwie trzymał się ministerialnych wytycznych pracując w Mühlbergu. W dwa lata po wybuchu wojny musiał opuścić ówczesne miejsce pracy. Powołano go do aktywnej służby w SS. Cierpiał na kamicę nerkową, więc uniknął przydziału do frontowego lazaretu. W efekcie skierowano go do Auschwitz w charakterze jednego z lekarzy obozowych.

Nadzorca umieralni
Alfred Trzebinski służył w Auschwitz krótko, bo raptem od maja/lipca 1941 do listopada 1941 r. Teoretycznie lekarze mieli dbać o warunki higieniczno-sanitarne w obozach koncentracyjnych. Jak powszechnie wiadomo, w rzeczywistości w ogóle ich to nie interesowało. Nie robili nic, by zmniejszyć śmiertelność pośród wygłodzonych i przepracowanych więźniów lub zwalczyć szalejące w ciasnocie i brudzie baraków epidemie. Czym wobec tego zajmowali się lekarze, w tym Trzebinski? Oto relacja lekarza-więźnia Rudolfa Diema: „Byli leniwi i wygodniccy, nieprzystępni w stosunku do chorych i więźniów-pielęgniarzy, brzydzili się chorymi, ograniczali w swojej pracy do przyglądania się przedstawionym im chorym z daleka i kiwali głowami na znak zgody, by kogoś umieścić w szpitalu lub też (najczęściej) pokazywali palcem, kogo ma się uśmiercić”.

Szpitale w obozach koncentracyjnych były raczej umieralniami. Nie można było w nich uzyskać realnej pomocy. Chorzy leżeli tam zawszawieni, po trzech na sienniku, w ropie, wydzielinach, kale. Przykryci kocami, często nieprzytomni z gorączki i osłabienia, czekali na śmierć.

Ponadto lekarze obozowi musieli być obecni przy wymierzaniu kary chłosty, a także przy rozstrzeliwaniach, by stwierdzić zgon i zlecić wypisanie fałszywych świadectw śmierci wysyłanych potem do rodzin.

Wiadomo, że Trzebinski uczestniczył też w dwóch eksperymentalnych masowych mordach z użyciem gazu. 29 lipca był świadkiem zagazowania 575 polskich więźniów z Auschwitz na zamku Sonnenstein w Pirnie. 3 września w Oświęcimiu obserwował, obok czołowych oprawców jak Max Grabner i Karl Fritzsch, pierwszą egzekucję przy pomocy cyklonu B ok. 850 jeńców radzieckich i chorych więźniów-Polaków.

Nie ma dowodów, by sądzić, że Trzebinski wykazywał się w Auschwitz jakimś szczególnym okrucieństwem jak jego koledzy-lekarze. Z pewnością posłusznie wykonywał wszelkie rozkazy, ponieważ jesienią 1941 r. awansował na pierwszego Lagerarzta i przeniesiono go do obozu na Majdanku.

W Lublinie służył ponad rok. Z tego okresu zachowały się o nim nawet zróżnicowane opinie. Z jednej strony tamtejsi lekarze-więźniowie, z którym współpracował w obozowym szpitalu, zapamiętali go, jako sympatycznego człowieka, który przynosił im papierosy, dodatkowe jedzenie, a nawet szeptem rozmawiał z nimi po polsku. Poza tym, co nie zdarzało się wśród obozowych medyków, pozwalał dezynfekować jodyną rany wychłostanych więźniów, co często ratowało im życie. Z drugiej strony wiemy, że uczestniczył w selekcjach chorych więźniów, w tym osłabionych przez tyfus. Bez wahania posyłał część z nich na śmierć.

Gdzieś na przełomie 1942/43 r. Alfred Trzebinski sam zaraził się tyfusem. Kilka miesięcy przeleżał w różnych szpitalach. W okresie rekonwalescencji poznał młodszą o 17 lat Leni. Zakochał się z niej i wziął z nią ślub latem 1943 r. (z pierwszą małżonką rozwiódł się na początku wojny). Wkrótce znów awansował. Został Standortarztem (głównym lekarzem) obozu w Neuengamme pod Hamburgiem. W tym jakże ponurym miejscu „państwo młodzi” rozpoczęli swoje wspólne życie.

Dzieci Heissmeyera
W toku wojny przez Neuengamme i jego liczne podobozy przewinęło przeszło 100 tys. ludzi. Ponad połowa z nich nie przeżyła. Gdy w sierpniu 1943 r. pojawił się w nim Alfred Trzebinski, jego komendantem był Max Pauly, wcześniej zawiadujący KL Stutthof. Ciężką ręką rządził swoimi podwładnymi. Wymagał od nich, by terroryzowali więźniów i stosowali przemoc. Mimo to relacje Standortarzta z apodyktycznym kolegą układały się poprawnie. Doktor nie należał do tych, którzy się buntują. Raczej płynął z prądem.

Więźniowie niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz
Wikipedia/Domena publiczna [b]Kurt Heissmeyer[/b] Urodził się w 1905 r. Był lekarzem, specjalistą od chorób płuc. Jego stryjem był August Heissmeyer, który należał do dostojników SS nadzorujących obozy koncentracyjne. To dzięki niemu Kurt Heissmeyer mógł w czasie II wojny światowej wykonywać eksperymenty medyczne na dorosłych Polakach i Rosjanach oraz żydowskich dzieciach w KL Neuengamme. Nierychło odpowiedział za swoje zbrodnie. Do 1959 r. żył spokojnie w RFN, pracując jako wzięty pulmonolog. Dopiero potem stanął przed sądem. Został skazany na dożywocie w 1966 r. Zmarł w rok później.

Tutaj Trzebinski znów wpadł w upiorną rutynę selekcji i pośpiesznych obchodów w szpitalach-umieralniach. „W obozie mówiono na niego «leniwa świnia», bo ledwo rzucał okiem na chorych i w ogóle nie dbał o to, że brakuje lekarstw” - wspominał go jeden z niemieckich więźniów. Jedyną jego „zasługą” było wprowadzenie zakazu tzw. szpilowania, czyli zabijania chorych poprzez wstrzyknięcie fenolu w serce. Nie powstrzymał też barbarzyńskich i zupełnie bezsensownych eksperymentów medycznych prowadzonych w obozie. Mimo że był im przeciwny, znów nie miał odwagi, by sprzeciwić się rozkazom. Ale wszystko po kolei.

Wiosną 1944 r. Enno Lolling, naczelny lekarz wszystkich kacetów, nakazał wydzielenie jednego z baraków obozu w Neuengamme na potrzeby doktora Kurta Heissmeyera. W całkowitej tajemnicy miały być tam prowadzone eksperymenty medyczne na „podludziach”. Nie wnikając w szczegóły, lekarz chciał sprawdzić, jakie reakcje może wywołać wszczepianie prątków gruźlicy w różne części tułowia i organy wewnętrzne, a także sprawdzić skuteczność antidotum na tę chorobę swojego autorstwa. Najpierw nie powiodły się mu eksperymenty na ok. 30 dorosłych więźniach - Polakach i Rosjanach. Prawie wszyscy zarażeni gruźlicą (niektórym wszczepiano ją przy pomocy sondy prosto do płuc!) zmarli. Dlatego też jesienią 1944 r. Heissmeyer zażądał sprowadzenia żydowskich dzieci. Miały być one „królikami doświadczalnymi” na których weryfikował swoje karkołomne tezy…

20 żydowskich dzieci, w wieku do 5 do 12 lat, przywieziono do Neuengamme z Auschwitz w pod koniec listopada 1944 r. Pochodziły one z większości z Polski (z czego przeszło pięć z Radomia), a poza tym z Francji, Holandii, a nawet z Włoch. Zamknięto je w tym samym baraku, co wcześniej dorosłych. Po wykonaniu wstępnych badań, zaczęto je zarażać gruźlicą. Nacinano im skórę, a powstałą ranę nacierano plwociną z prątkami. Po jakimś czasie pod okiem Heissmeyera wycinano im powiększone gruczoły spod pach, by je zbadać. Temu zabiegowi poddawano każde dziecko dwukrotnie. Gehenna trawionych przez gorączkę, osłabionych i samotnych malców trwała miesiącami. Ich jedynymi towarzyszami byli dwaj więźniowie z Holandii, którzy starali się nieść im pocieszenie.

Wczesną wiosną 1945 r. było jasne, że III Rzesza przegrała wojnę. Naziści w pośpiechu zacierali ślady swoich barbarzyńskich zbrodni. W związku z tym i biedne ofiary eksperymentów Heissmeyera musiały zniknąć. Prawdopodobnie polecenie ich uśmiercenia wydał Oswald Pohl, zarządca wszystkich kacetów. Alfred Trzebinski dopilnował, by tak się stało. W końcu zawsze był wierny hasłu, które miał na klamrze esesmańskiego pasa: „Moim honorem jest lojalność”.

Śmierć
Po zakończeniu wojny Alfred Trzebinski nie starał się ukrywać. Żył pod swoim nazwiskiem w miejscowości Hesedorf razem z żoną i roczną córką. Nic więc dziwnego, że szybko go wyśledzono. Został aresztowany 2 lutego 1946 r. Trafił przed brytyjski trybunał wojskowy. W czasie procesu załogi Neuengamme tłumaczył się, że „uczestnicząc w morderstwie dzieci, wykonywał tylko rozkazy” i podkreślał, że „jego opór nie zmieniłby ich losu”. 3 maja 1946 r. skazano go na śmierć. 8 października powiesił go w więzieniu w Hameln słynny angielski kat Albert Pierrepoint. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Panie wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. a

Więźniowie niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz
MP Tekst powstał w oparciu o książkę Natalii Budzyńskiej pt. „Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego lekarza SS”
Wojciech Rodak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.