Basia: Gdy wieczorem ktoś mnie położy, leżę, dopóki rano ktoś mnie nie podniesie

Czytaj dalej
Fot. Sebastian Borowiec
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Basia: Gdy wieczorem ktoś mnie położy, leżę, dopóki rano ktoś mnie nie podniesie

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Potrzebuje wsparcia minimum trzech osób, żeby przeżyć dzień. A jednak: potrafi czerpać z życia pełnymi garściami. Poznajcie Basię Turek.

Serio, wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te trudniejsze do zrobienia. A moja sprawa jest konkretna: potrzebuję mieszkania. Chociaż nie lubię używać tego argumentu jako koronnego, a nawet sama o tym zapominam – od urodzenia poruszam się na wózku. Moim celem jest więc mieszkanie przystosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej. 50 metrów. Chciałabym swobodnie wjechać do niego wózkiem. Wszystkiego w nim dosięgnąć. W mieszkaniu byłby udogodnienia specjalnie dla mnie: uchwyty, obniżone blaty, płaski prysznic i kuchnia, w której mogłabym sama przygotować proste posiłki. Byłby to dom pachnący miłością i kawą. I pełen ludzi. Zbieram na dom publiczny, nie tylko mój, ale nas wszystkich. Dom, w którym ludziom będzie łatwiej kochać Basię. A Basi ludzi.

Jeden poranek

Budzi się dzień. Otwieram oczy. I czekam. Od 10 lat, od kiedy wyprowadziłam się z domu rodzinnego, codziennie rano czekam na osobę, która do mnie przyjdzie i we wszystkim mi pomoże.

Mówiąc „wszystkim”, mam na myśli naprawdę wszystko. To, nad czym nikt sprawny się nie zastanawia. Rozumiem to, bo w innych okolicznościach też sama bym wstawała, korzystała z toalety, brała prysznic, ubierała się, robiła makijaż, jadła śniadanie, a potem biegła na przystanek, by zdążyć do pracy. Myślałabym, że pewne rzeczy – takie jak sprawność – po prostu są. Ale to tylko wyobraźnia, ponieważ mój pakiet jest mocno uszczuplony. Choruję na dziecięce porażenie mózgowe.

Jestem niesprawna fizycznie w 85 procentach. A to oznacza 100 procent zależności od innych

. Ludzi to dziwi, ale ja bez pomocy nawet siku nie zrobię, bo mam tak ciasną łazienkę. Zbierając na mieszkanie, walczę też o samodzielne siku.

20 metrów

Mieszkam w wynajętym mieszkaniu przy Garbarskiej w Krakowie. Powierzchnia: 20 mkw. Mała przestrzeń nie pozwala na swobodne manewrowanie wózkiem, grzyb zjada ściany, a do lokum mogę się dostać, jeśli wcześniej pokonam trzy progi (samodzielnie nie jestem w stanie).

10 lat temu wyprowadziłam się od rodziców. Chciałam być samodzielna. Fenomenem jest, że przez te wszystkie lata pomoc, której doświadczam każdego dnia, nigdy nie działa się za pieniądze. Nie jestem w stanie się utrzymać z tego, co daje mi państwo. Otrzymuję miesięcznie 900 zł renty oraz 500+ dla osób z niepełnosprawnością. To daje kwotę 1400 zł. Nie byłabym w stanie wynająć za to mieszkania i ogarnąć życia. W orzeczeniu o niepełnosprawności mam napisane, że jestem niezdolna do samodzielnej egzystencji. To oznacza, że mogę mieszkać z rodziną albo w DPS-ie. Ani jeden, ani drugi kierunek mnie nie interesuje. Chciałam spróbować sama. Zaryzykowałam. Nie żałuję.

Dwa błędy

Urodziłam się w szóstym miesiącu ciąży, poród trwał dwa dni. Niestety, lekarze nie wykonali cesarskiego cięcia. Wycisnęli mnie z brzucha mamy jak pastę do zębów z tubki. Miało ze mnie nie być nic. Początkowe diagnozy były takie, że nie będę chodzić, mówić, słyszeć, widzieć. Faktycznie nie chodzę, za to mówię za dużo.

Kiedy byłam mała, zaczęłam zbierać się do chodzenia. Nie wychodziło. W Prokocimiu lekarze zaproponowali operację wydłużenia mięśni. Miała pomóc, zaszkodziła. Dziś wiem, że kiedy dziecko rośnie, nie przecina się mięśni. To tak jak z kartką papieru: gdy ją potniesz, potem nie skleisz. Tym sposobem, zamiast jednej, przeszłam 20 parę operacji. Z dzieciństwa pamiętam przekładankę: szkoła, dom, szpital, rehabilitacja. Na nic innego nie było czasu. Byłam więc zbuntowanym dzieckiem, potem zbuntowaną nastolatką, obrażoną na życie. Bardzo nieszczęśliwą.

Kiedy wspominam tamten czas, jestem zaskoczona, że wyszła z tego dzisiejsza wersja Basi.

Setki ludzi

W moim domu przede wszystkim są ludzie. Codziennie ktoś inny. Gdy wieczorem ktoś mnie położy, leżę, dopóki rano ktoś mnie nie podniesie. Niektórzy towarzyszą mi od początku. Patrzę na nich codziennie, kiedy krzątają się wokół mnie całkiem bezinteresownie. Za każdym razem mnie to zachwyca.

Najczęstsza droga do Barbary Turek jest taka, że ktoś usłyszy o mnie gdzieś. Ktoś kogoś tu przyprowadzi i nagle ktoś kolejny jest obok. Łańcuszek ludzi dobrej woli. Od Basi nie ma urlopu, więc tygodniowo jest u mnie jakieś 35 osób. Czasem ktoś po całym tygodniu pracy dostaje ode mnie smsa: Hej, wstaniesz mnie w sobotę? I się pojawia.

W tym całym porąbanym świecie, w którym ciągle mówi się o tym, jak jest źle, oni udowadniają, że jest też dobrze. W moim M1 są ludzie, którzy każdego dnia ratują życie. To tajemnica, której nie rozumiem. Nigdy nie zostaję sama.

48 godzin

Czasem miewam szalone pomysły. Jednym z nich była podróż autostopem do Rzymu, do papieża w 2017 roku. Wraz z Kingą i Hubertem pojechaliśmy, nie zastanawiając się, gdzie będziemy spali. Szaleństwo. Ludzie dawali mi pieniądze, przekazywali adresy krewnych w Rzymie i na trasie. Kiedy wyjeżdżaliśmy, mieliśmy datków na ponad dwa tysiące złotych. A założenie było takie, że nie korzystamy z pieniędzy. Po przyjeździe do Rzymu okazało się, że siostry, które nas gościły, prowadzą zbiórkę i brakuje im dokładnie tyle, ile mogliśmy przekazać.

Na granicy w Hyżnem staliśmy 11 godzin. Ustaliliśmy żelazne zasady. Po pierwsze: jedziemy z każdym, kto się zatrzyma i będzie chciał nas zabrać. Choćby kilometr. Po drugie: jeśli dwie osoby czegoś chcą, trzecia musi to przełknąć. Po trzecie, wprowadzamy regularną modlitwę: o 12 Anioł Pański, o 15 koronka. I tak po 48 godzinach stanęliśmy na Placu Świętego Piotra.

Zabraliśmy ze sobą tysiące intencji i uparcie twierdziliśmy, że przekażemy je papieżowi. Ojciec Święty przejechał obok, ale się nie zatrzymał. Udało nam się za to dostać do „biura” papieża i zostawić te intencje. Po pewnym czasie dostałam list z Watykanu. Papież odprawił mszę w naszych sprawach i podziękował za świadectwo wiary.

Półtora etatu

Z zawodu jestem pedagogiem i coachem. Spotykam się z ludźmi, rozmawiam, słucham. Jestem dla ludzi. Moje życie polega na rozdawaniu się ludziom. I na braniu od ludzi. Każdy człowiek może coś dać i każdy od każdego coś wziąć. Nawet jeśli sądzi, że nie ma nic.

Przed pandemią pracowałam jako biznes coach. Do pracy, za Kraków, dojeżdżałam 1,5 godziny. Mój pracodawca delegował współpracownika, aby mnie przywoził i odwoził. Pracowałam tam prawie dwa lata. Potem doszliśmy do wniosku, że to, co mogłam – zrobiłam. I że nie ma sensu tego przedłużać. Więc gdyby ktoś chciał mnie zatrudnić, chętnie podejmę pracę. Ale zaznaczam: to wymagające dla obu stron.

To, co mi pomaga, to myśl, że mogę żyć jeden krok naprzód. Dalej nie. Staram się uczyć, że nie wszystko zależy ode mnie. Staram się chwytać dzień, nie oglądać się ani do przodu, ani do tyłu. Co nie znaczy, że mi to wychodzi jakoś super. Czasami tak, ale czasem nie.

700 tysięcy

Zdecydowałam się otworzyć w internecie zbiórkę na nowe mieszkanie, kiedy w obecnym pojawiło się za dużo trudności. Początkowo przyjaciele chcieli je wyremontować i przystosować do moich potrzeb, ale skoro nie jestem właścicielką, nie jest to takie proste. Sprawdziliśmy wiele opcji: mieszkanie socjalne, dzierżawa lokalu od miasta, kredyt, dofinansowanie, świadczenia itp. Żadna z nich w pełni nie rozwiązuje mojego problemu.

Przyjaciele postanowili więc, że kupią mi dom. Potrzebujemy 700 tysięcy złotych. Czemu tak dużo? Mieszkanie musi się znajdować w centrum Krakowa, aby ci, którzy mi pomagają, mogli łatwo do mnie dotrzeć. Lokalizacja jest ważna także ze względów bezpieczeństwa – w sytuacjach awaryjnych takich jak np. choroba, będę w stanie w szybszy sposób uzyskać wsparcie.

Obecne ceny mieszkań w Krakowie są wysokie, a dodatkowo mieszkanie musi być przystosowane do moich codziennych potrzeb. A to kosztuje. Dość sporo.

Zbiórkę założyłam 12 kwietnia 2021 – w dniu moich 32. urodzin. Kiedy tracę nadzieję, zawsze dzieje się coś dziwnego, np. ktoś anonimowo wpłaca sporą sumę pieniędzy. Nigdy nie wiem, skąd się wziął, ani jakim kanałem się o mnie dowiedział.

Na razie uzbierała się połowa kwoty. Niestety, docierają do mnie także negatywne opinie: że tyle kasy to przesada, że każdy by tak chciał. Bardzo się tego przestraszyłam. Ale pomyślałam: niech się dzieje, co chce. Może przeczyta to ktoś bogaty i uzna, że chciałby mi pomóc w kupieniu domu? Niech się podzieli tym, co ma. A jak ktoś nie ma pieniędzy, niech się podzieli czasem. Byłoby ekstra.

Każdego dnia próbuję kochać i ufać. Dla mnie fundamentem w życiu jest miłość. Dopóki ona jest - będzie dobrze. Mocno w to wierzę.

Uwaga! Chata dla Basi

Basia zbiera na mieszkanie. Zbiórkę znajdą Państwo pod adresem: www.zrzutka.pl/z/chatadlabasi

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.