Czy Apostołowie, żyjąc w XXI wieku, mieliby konta na Facebooku i Twitterze?

Czytaj dalej
Fot. Paweł Chwał
Łukasz Winczura

Czy Apostołowie, żyjąc w XXI wieku, mieliby konta na Facebooku i Twitterze?

Łukasz Winczura

Nigdy nie będzie czegoś takiego, jak spowiedź przez internet - mówi biskup Leszek Leszkiewicz. Internet to środek w ewangelizacji. Najważniejszym apostołem pozostaje zawsze żywy człowiek.

Księże biskupie, gdyby dziś żyli Apostołowie, to zakładaliby sobie profile na Facebooku a święty Paweł miałby konto na Twitterze?

Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne. Pan Jezus i Apostołowie w swoich czasach wykorzystywali wszystkie dostępne środki do przekazywania Ewangelii. Zatem niewykluczone, że tak, bo Ewangelia rozprzestrzenia się każdą możliwą drogą.

Ale ksiądz nie ma Facebooka ani Twittera w przeciwieństwie do wielu biskupów, którzy brylują w sieci.

Cóż, jestem na etapie elementarza w tych nowych technologiach. Kiedy te nowinki wchodziły, byłem misjonarzem w Ekwadorze. Kiedy wróciłem do Europy, wszystko było już bardzo zaawansowane. Ale pocieszam się, że na naukę nigdy nie jest za późno.

Stanisław Lem powiedział kiedyś: “Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie skorzystałem z Internetu.

Nigdy nie użyłbym wobec drugiego człowieka określenia idiota, bo jest to obraźliwe słowo.

A sama diagnoza?

Cóż, Internet jest miejscem spotkania i wymiany poglądów. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdybyśmy mieli zamykać się w jakiś gettach. Kiedyś były rynki, aeropagi, w naszych czasach jest sieć. Internet daje większą anonimowość, możliwość schowania się.

I tak często rodzi się hejt i słowna wolna amerykanka.

Niestety, nie zawsze potrafimy ze sobą rozmawiać. I rzeczywiście, często anonimowe występowanie jest oznaką czyjejś słabości i niedojrzałości. Błędnym jest myślenie, że krytyka równa się obrażaniu i poniżaniu.

Powinna być jakaś forma cenzury prewencyjnej w sieci? Właśnie po to, by nie dochodziło do wzajemnego obrzucania się błotem?

Słowo cenzura ma fatalne konotacje. Na pewno człowiek ma prawo bronić się przed złem i my mamy obowiązek bronić drugiego, gdy widzimy, że dzieje mu się niesprawiedliwość. Skuteczniejsze niż cenzura będzie dbanie o własną kulturę i nieprzekroczenie granicy przyzwoitości i wrażliwości, którą odebrałem w rodzinnym wychowaniu.

Mimo starannej kindersztuby, często ktoś jest - mówiąc wprost - chamski w sieci. Forma leczenia kompleksów?

Nie wiem. Zauważam jednak jedną rzecz u nas. Nie umiemy ze sobą rozmawiać. Tam, gdzie przez lata pracowałem, czyli w Ekwadorze i Hiszpanii, mam wrażenie, że ludzie bardziej się szanują.

Hejtowanie w Internecie jest grzechem. Należy się z niego wyspowiadać

Zapytam wprost. Czy hejt internetowy jest grzechem?

Zacznijmy od tego, że jako katolicy w ogóle powinniśmy poszerzyć nasz rachunek sumienia o grzechy, które możemy popełnić w Internecie. Jeśli mówimy o hejcie, to jest to grzech, bo dezawuujemy i obrażamy bliźniego. Także owa anonimowość, przez którą niszczymy kogoś słowem jest zła moralnie. Przy okazji obrażając innych, degradujemy siebie. Sztuką jest skrytykować kogoś w cztery oczy a nie ukryć się pod nickiem, by w kogoś rzucić błotem.

Prowadzi ksiądz w Internecie cykl audycji: “Zapytaj biskupa”. Co trapi wiernych?

Ten program dopiero się rozkręca. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu pytań spłynęło bardzo dużo. W większości dotyczyły one kwestii katechizmowych, prawd wiary, spraw związanych z powołaniem czy spraw związanych z liturgią. A wracając do poprzedniej kwestii, nie było w tej korespondencji ani jednego postu obraźliwego. Prawda, że to może cieszyć?

Owszem. Internet jednak tak daleko wkroczył w nasze życie, że niektórzy pytają, czy można się wyspowiadać na przykład przez Skypa.

Takie wątpliwości to dowód na to, że mamy coraz większy problem ze spotkaniem się w realu i wszystko chcemy „załatwić na zimno” przez klawiaturę. Żeby uciąć jakiekolwiek wątpliwości: nie ma i nie będzie czegoś takiego, jak spowiedź, komunia, ślub czy inne sakramenty przez internet. Tu potrzeba osobowej relacji. I, że tak powiem, „Enter” w tej kwestii.

Mija rok od ogłoszenia nominacji biskupiej. Był ksiądz najmłodszym hierarchą w episkopacie.

Byłem. Całe trzy dni (śmiech).

Co ksiądz zrobi, żeby nie usłyszeć opinii, że „zbiskupiał”?

Hmm, tu rzeczywiście czekałbym na opinie przyjaciół i bliskich, co zrobić, żeby nie „zbiskupieć”. Zresztą w czasie mszy świętej, podczas której otrzymałem sakrę prosiłem wszystkich o to, żeby mówili mi prawdę. Żeby nikt nie zmuszał mnie do tego, żebym żył inaczej niż do tej pory. Bardzo lubię spotykać się z ludźmi, bardzo lubię rozmawiać. To „zbiskupienie”, o które pan pyta, może też wynikać z pewnych oczekiwań świata zewnętrznego, by mieć obraz biskupa według swojego schematu.

Jak bardzo zmieniło się życie księdza w ostatnich dwunastu miesiącach, porównując je do posługi misjonarza, wychowawcy seminaryjnego czy proboszcza w Bochni?

Na swoje życie patrzę, jak na drogę. I są różne etapy tej drogi. Ten ostatni, zupełnie nieplanowany, bo nominacja biskupia była dla mnie olbrzymim zaskoczeniem, stał się drogą w dosłownym znaczeniu. Każdego tygodnia jestem w kilku różnych miejscach diecezji. Tych wyjazdów jest bardzo dużo i dopiero teraz do mnie dociera, że to już rok minął. Trochę przypomina mi to pracę misyjną w Ekwadorze, gdzie odległości między parafiami też były duże. W tym wszystkim największym dla mnie bogactwem są spotkania z ludźmi i możliwość rozmowy.

Łukasz Winczura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.