Dobry wieczór państwu, dziś umarło kolejnych 250 osób

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Katarzyna Janiszewska

Dobry wieczór państwu, dziś umarło kolejnych 250 osób

Katarzyna Janiszewska

Opowiada dr med. Zbigniew Darasz, chirurg, onkolog, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Krakowskiego Oddziału Centrum Onkologii - Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie. Dziś nie boimy się już samego powstania raka - mówi dr Darasz. - Boimy się natomiast tego, że za późno się o nim dowiemy i rozwiną się przerzuty - wyjaśnia.

To prawda, że w 80 proc. powstanie nowotworu zależy tylko i wyłącznie od nas? Higieniczny tryb życia, regularny sen, spacery wystarczą, by nie zachorować?

Dr Zbigniew Darasz: Nikt nam nie da stuprocentowej gwarancji. Znam osoby, które przez całe życie nie paliły papierosów, prawidłowo się odżywiały, wysypiały, a i tak zachorowały. Ale jeśli będziemy utrzymywać odpowiednią wagę ciała, uprawiać sport, jeść dużo warzyw, ograniczać ilość spożywanego mięsa czerwonego - na pewno zmniejszymy ryzyko zachorowania. I to jest właśnie bardzo ważna profilaktyka pierwotna. Otyłość odpowiada za 40 proc. raków trzonu macicy i 25 proc. raków nerki. Alkohol potęguje rakotwórcze działanie innych karcinogenów. Rak płuca - sztandarowy przykład - jest wywołany paleniem papierosów.

Wiele osób pali i nie choruje.

Patrząc w ten sposób, możemy się pozornie uspokoić. Ale jeśli przyjrzymy się tym, którzy chorują na raka płuc, okaże się, że 99 proc. z nich pali lub paliło papierosy. Nie szukajmy usprawiedliwienia. Do tej pory nie wiemy do końca, dlaczego jedna osoba choruje, a druga nie. Na pewno dużą rolę odgrywa tu odporność organizmu, decyduje też wiek...

... geny?

Również. Jeśli chodzi o choroby nowotworowe, mówimy o dziedziczeniu większego prawdopodobieństwa jej wystąpienia niż u osób bez obciążeń. Nie można tego połączyć prostą zależnością: matka chora, to córka też zachoruje. Dziedziczne występowanie raka piersi w polskiej populacji dotyczy sześciu, siedmiu procent kobiet. To niewiele.

Angelina Jolie prewencyjnie zdecydowała się na usunięcie piersi, bo jej mama chorowała. Dobrze zrobiła?

Dostała informację od lekarzy, że przy tej mutacji, którą miała matka i ma również ona, prawdopodobieństwo zachorowania na raka piersi wynosi 70 proc. Zdecydowała, by wycięto jej obie piersi. I żyje bez obciążenia. My do końca nie wiemy, jakie są i będą konsekwencje jej decyzji. Nie powie nam przecież, jak czuje się z protezami, jak to wpłynęło na jej psychikę i życie prywatne.

Zaleciłby Pan swojej pacjentce to samo?

Ja powiedziałbym jej, jaki ma wybór. Że może poddać się operacji i znacznie zmniejszyć ryzyko, ale nie wyeliminuje go do końca. Może też prowadzić bardzo ścisłe kontrole, obserwować siebie i stosować profilaktykę lekami antyestrogenowymi. Gdyby pacjentka zapytała: a co pan by zrobił na moim miejscu, doradziłbym jej kontrole. Dziś nie boimy się powstania raka. Choć u ludzi zawsze budzi to lęk. Boimy się tego, że za późno się dowiemy i rozwiną się przerzuty. Jeżeli rozpoznamy raka w stadium tylko miejscowego rozwoju i dobrze go leczymy, to ta choroba nie stanowi żadnego zagrożenia życia.

Ludzie chcą się badać? Panie kontrolują piersi?

Nie. Badanie sprawia kłopot, nie ma czasu, bywa kosztowne. No i jest takie myślenie: a jak coś złego wykaże? Jak nie wiem, to jestem zdrowy. Ale to chowanie głowy w piasek. Nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia. Jeśli boimy się choroby nowotworowej, która może się w nas rozwijać i nie robimy nic, by ją wykryć, to jest to sprzeczność. Paradoks. To się wyklucza nawzajem. W 2009 roku NFZ wysłał zaproszenia na bezpłatną cytologię do 6 mln Polek. Zgłosiło się 6 proc.

Kto częściej decyduje się na badanie: kobiety czy mężczyźni?

Zdecydowanie, mimo wszystko, kobiety. Czują odpowiedzialność, bo są matkami, babciami, żonami. Mężczyzna to bardzo zły materiał do badań profilaktycznych. Obawiam się, że trudno będzie to zmienić. Pewnie testosteron przeszkadza. Choć znam takich mężczyzn, którzy decydują się na kolonoskopię. Przy okazji, jest to dzisiaj jedno z najważniejszych badań profilaktycznych w onkologii na świecie! Są takie obszary naszego ciała, że trudno jest nam przełamać pewne opory. I tutaj ogromna rola lekarza, aby umiał przekonać do badania.

Przy zawieraniu umów ubezpieczeniowych stan zdrowia nie jest brany pod uwagę. Ktoś podpisuje polisę na życie, wystarczy oświadczenie, nie wymaga się badań lekarskich. A dlaczego nie wyegzekwować ich w sposób formalny? Wystarczyłby zapis, że wymagane jest: aktualna cytologia i mammografia u kobiety, endoskopia, badanie USG jamy brzusznej, zdjęcie klatki piersiowej. Ale pewnie wtedy takie ubezpieczenia musiałyby być tańsze.

Mój zawód zamienił się w pasję. Myślę sobie: Boże, jakie to szczęście, że się tym zajmuję, że mnie to nie ominęło w życiu

W innych krajach tak jest?

Rozwinięte kraje Europy mają takie zapisy. My od nich odstajemy. W Polsce na raka szyjki macicy rocznie umiera 2 tys. kobiet. A w Szwecji - 100. Dwadzieścia razy mniej! Każdego dnia w Polsce na nowotwory złośliwe umiera 250 osób. Proszę sobie wyobrazić komunikat w wieczornym dzienniku: dobry wieczór państwu, informujemy, że dziś kolejnych 250 osób umarło z powodu nowotworu, w tym: 60 na raka płuca, 30 - raka jelita grubego, 16 - raka piersi, 4 - raka szyjki macicy, 14 - raka nerki, 13 - raka trzustki, 7 - raka jajnika, 12 - raka prostaty.

To otwiera oczy. Chorzy umierają pomimo tego, że wydajemy relatywnie duże pieniądze na leczenie. Na raka płuca zachoruje 22 tys. osób rocznie, a umiera 21 tys. Bo nowotwór wykryty jest w bardzo zaawansowanym stadium, kiedy już niewiele można zrobić. Dla przykładu koszty leczenia raka piersi we wczesnym stadium to 22 tys. zł, a w zaawansowanym 35-40 tys. zł i szanse na wyleczenie trzy razy mniejsze. Podobnie w raku jelita grubego i paru innych najczęstszych nowotworach. W walce z rakim płuc inne kraje kładą duży nacisk na profilaktykę pierwotną. Robią wszystko, by wyeliminować papierosy z życia publicznego. Do nas dociera to z opóźnieniem. Ale u nas już też w miejscach publicznych nie pali się papierosów. To wyjątkowa trucizna.

Jak Pan przekazuje informację o chorobie?

Z pacjentami trzeba umieć rozmawiać. To jedna z najważniejszych umiejętności, jaką powinien posiadać lekarz. Musi mieć bardzo wysoki poziom empatii. Choremu nagle zawalił się sufit na głowę. Trzeba go uspokoić i przekonać do możliwości dzisiejszej onkologii. Nie ze wszystkim sobie poradzimy. Ale prawie zawsze chory może uzyskać dużą pomoc. Pacjenci często skarżą się, że nikt z lekarzy nie wyjaśnił im, na czym polega ich choroba. A kiedy brak rzetelnej informacji, górę biorą emocje i zaczyna niebezpiecznie działać wyobraźnia.

Można odciąć się od pracy, nie myśleć o pacjentach?

Nie. Nie ma dnia, wieczoru, poranka, żebym nie myślał o sprawach zawodowych. Nie ma takiej soboty ani niedzieli. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym na urlopie nie musiał kogoś leczyć lub udzielać porady medycznej, również za granicą. Uśmiecham się tylko i właściwie czuję się z tym dobrze. Nie da się dobrze wykonywać tego zawodu nie lubiąc go.

Miał Pan świadomość, jak trudny to zawód?

Postanowiłem zostać lekarzem w ostatniej klasie liceum. Dwóch moich wujów było lekarzami. Mimo tego mnie się wydawało, że to dla mnie nieosiągalny poziom wykształcenia. W którymś momencie postanowiłem jednak spróbować. Wcześniej miałem inżynierskie zainteresowania, chciałem budować mosty. Do dziś mi imponują duże przedsięwzięcia: drogi, skrzyżowania, wiadukty, tunele, porty. Ojciec był inżynierem, mama ekonomistką.

To dlaczego Pan nie poszedł w ślady taty?

Jak się spotykała rodzina, to ten wujek lekarz był bardzo ważny. To była osobowość, zawsze mi imponował. Panował mit zawodu, jako dziecko słyszałem: dziś wujka nie będzie na Wigilii, bo ma dyżur. Czyli taki ważny dzień, ale dyżur ważniejszy. I on zawsze „pachniał” tym szpitalem i salą operacyjną. Tak nieosiągalnie.

Wybrał Pan bardzo trudną specjalizację.

Na studiach już wiedziałem, że to musi być chirurgia. To dziedzina, w której trzeba wyzwolić w sobie odwagę, rozsądek i wrażliwość. Potrafiłem być odważny, wziąć na siebie odpowiedzialność. Nauczyłem się być wrażliwy na drugiego człowieka. Uświadomiłem sobie już jako młody lekarz, że jak przychodzi ktoś do mnie z problemem, to ja chcę mu pomóc, znaleźć przyczynę jego dolegliwości i rozwiązać jego problem zdrowotny, trochę jak detektyw, w sposób najlepszy z możliwych.

Jak rodzice zareagowali na Pana wybór?

Zaskoczyłem ich. Podjąłem decyzję dwa miesiące przed maturą. Cały czas była mowa o inżynierii. Powiedzieli tylko: Rany boskie, jak my ci teraz pomożemy? Zawsze spotykałem się z ich strony ze zrozumieniem. Nawet nie zdążyłem się im odwdzięczyć, zbyt młodo umarli. Ale sądzę, że dzisiaj byliby zadowoleni.

Lubi Pan to, co robi?

W pewnym momencie mój zawód zamienił się w pasję. Myślę sobie: Boże, jakie to szczęście, że tym się zajmuję, że mnie to nie ominęło w życiu. Pojawia się takie uczucie w sytuacjach, gdy ludzie przychodzą, mówią: panie doktorze, jak to dobrze, że na pana trafiłam, nie wierzyłam, że uda się mnie wyleczyć. Dowody ludzkiej sympatii, uznania są niezwykle miłe. Na tyle, że ja to muszę oddać innym pacjentom. Jak mam trudny zabieg przed sobą, to zawsze się przygotowuję. Na swój sposób. W swojej wyobraźni operuję tę osobę. Wymyślam różne warianty, co się może wydarzyć, jakie mogę napotkać trudności anatomiczne, staram się siebie samego zaskoczyć. Jak przystępuję do zabiegu, to nie jest dla mnie nowa operacja, bo już to przerobiłem w głowie kilkadziesiąt razy. Szczególnie ważne jest to w chirurgii onkologicznej, gdzie operację zrobi się dobrze, jeśli się ją zrozumie, a nie wyuczy.

Przed operacją jest Pan zdenerwowany, wiąże się ona z napięciem?

Przed operacją nie jestem zdenerwowany, ale skoncentrowany. Wiem, że umiem dobrze zrobić tę operację, tylko muszę się skupić na tych drobnych szczegółach, które są najistotniejsze. Jak operacja się kończy, to mi wystarczy. Koniec napięcia. Jestem w dobrej psychicznej kondycji. To nie jest tak, że cały czas chodzę zdenerwowany. Wręcz przeciwnie. To, co robię, sprawia mi przyjemność. Potrzebuję sukcesu. Jak przez dłuższy czas nie mam wyzwania, z którym muszę się zmierzyć, zaczynam czuć się gorzej. To jest większy problem niż to, że się zmęczyłem przy operacji. Są operacje łatwe, trudne i bardzo trudne. Mogę mieć trudniejszy zabieg. Ale jak skończę, jestem usatysfakcjonowany.

Jak spędza Pan wolny czas?

Lubię czytać książki. Lubię bardzo jeździć na nartach, ale w Alpach. Uwielbiam podróżować samochodem. Lubimy pojechać latem na południe Europy: Włochy, Grecja, Chorwacja. Czasem myślę, że mam chyba genetyczną tęsknotę za klimatem śródziemnomorskim, nie przeszkadzają mi wysokie temperatury. Poza tym mam dwie dorosłe córki. Starsza skończyła socjologię, młodsza jest adwokatem. Nie poszły w nasze ślady. Ale mam jeszcze dwie wspaniałe wnuczki i mógłbym godzinami o nich opowiadać. Może któraś z nich wybierze ten zawód?

Marzenie?

Moim marzeniem zawodowym jest praca w takim systemie służby zdrowia, gdzie o ekonomii myślą inni, a lekarze myślą o leczeniu. Można tak, widziałem to, kiedy byłem na stypendium w Amsterdamie. A osobistym, żebyśmy zaczęli żyć w normalnym świecie ludzi odpowiedzialnych, myślących, uczciwych i z zasadami, gdzie nadrzędną wartością nie są pieniądze i osobiste ambicje.

Sądziłam, że Pan powie, że marzy o wynalezieniu leku na raka.

Przez dziesięciolecia mówiło się: znajdziemy lekarstwo na raka, pojawi się cudowna pigułka i problem zniknie. To niestety, jak pokazało życie, nie jest możliwe. Nie ma jednego sposobu na wyleczenie raka. Dlatego leczenie chorych na nowotwory nie jest łatwe. Ale nie mam nic przeciwko temu, żeby nagle ludzie przestali na nie chorować. Mógłbym wtedy zająć się takimi operacjami, które np. poprawiają wygląd.

Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.