Historyczny mit dla politycznego spektaklu [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. wydawnictwo Znak
Adriana Boruszewska

Historyczny mit dla politycznego spektaklu [rozmowa]

Adriana Boruszewska

Rozmowa z prof. MARCINEM ZAREMBĄ, historykiem, o micie Żołnierzy Wyklętych.

- Cofnijmy się do przełomu 1944
-1945. Kim są ludzi nazwani dziś Żołnierzami Wyklętymi?
- Kategoria Żołnierzy Wyklętych powstała w latach 90. W latach powojennych te formacje określano jako „mikołajczyków” albo - używając 
języka komunistycznej propagandy - „bandami” lub „reakcją”. W kręgach komunistycznego piekła niżej ulokowani byli już tylko „andersowcy”. W październiku kończy się Powstanie Warszawskie, a 
ziemie po drugiej stronie Wisły zostają wyzwolone dopiero w styczniu 1945. Do tamtej pory oddziały, które tam funkcjonują (AK, Bataliony Chłopskie i NSZ) trudno nazywać Żołnierzami Wyklętymi. To oddziały podległe naczelnemu wodzowi i Komendzie Głównej AK. Trochę inaczej wygląda sytuacja na ziemiach zajętych przez Armię Czerwoną. Tam, oprócz AK i BCh funkcjonują narodowe oddziały, które usiłują przetrwać akcję „wymiatania”. Ponad 30 tysięcy Polaków trafia do obozów w ZSRR. W ramach tej 
akcji 1944-1945 władze radzieckie zabiły więcej oficerów i podoficerów, niż Niemcy przez wszystkie lata okupacji.

- Ta sytuacja zmienia się po przemieszczeniu wojsk radzieckich na Zachód,
- Owszem. Po styczniu 1945 powstaje próżnia. Odbite tereny chronią jedynie oddziały tyłowe Armii Czerwonej, Urząd Bezpieczeństwa jest słaby i zamknięty głównie w miastach. To czas, w których podziemie się odbudowuje. W takich okolicznościach do żołnierzy dociera rozkaz Okulickiego o rozwiązaniu Armii Krajowej. O ile oddziały po lewej stronie 
Wisły w większości rozkaz wykonały, zakonspirowane oddziały po prawej stronie 
- nie. Wiosną 1945 roku mamy więc silne podziemie na 
Podlasiu, Lubelszczyźnie, północnym Mazowszu i w 
okolicach Gdańska. Konspiracja przenosi się z miast w 
teren. Formuje się Wolność i Niezawisłość - organizacja działająca bez użycia broni, ale przygotowująca społeczeństwo do trzeciej wojny światowej. Mamy rzeczywiście atmosferę oczekiwania. Do tego Jałta jest kolejną 
informacją w tonie klęski.

- Jakie znaczenie w tamtym czasie miały dla Polaków uchwały rządu londyńskiego?
- Rząd w Londynie nie miał 
już wówczas takich przywódców jak wcześniej. Premier Arciszewski (robotnik!) nie jest już tak rozpoznawalny. Za to prawdziwym symbolem polskich wartości i świata 
zachodniego stał się dla Polaków Mikołajczyk, który złożył dymisję i rozpoczął negocjacje z Moskwą. Latem 1945 
roku nadzieje są związane głównie z nim, a nie z 
podziemiem.

- „Wyklęci” znaleźli się więc 
w potrzasku...
- To nie jest prawda. Wielu było przerzucanych na Zachód, zwłaszcza krótko po wojnie. Inni ukrywali się na Ziemiach Odzyskanych. Owszem, krąg obławy się zacieśniał, ale żołnierze podziemia mieli też 
poważniejszy problem. O ile na początku postrzegani byli jako „nasi chłopcy”, którzy walczą ze strasznymi Sowietami, to z upływem czasu sens tego działania zbrojnego maleje w społecznym odbiorze. Poczucie rezygnacji widać zresztą po efektach dwóch bardzo skutecznych akcji amnestyjnych. Pojawia się też sporo donosów na ludzi podziemia, a UB dość łatwo 
wyciąga informacje w trakcie przesłuchań. Zresztą żołnierze sypali na potęgę. „Niezłomnych”, którzy nie puszczali pary z ust, było naprawdę niewielu.

- Pojawiają się też moralne dylematy - jak przy wyrokach na 
szeregowych milicjantów.
- Animozje pojawiają się często w obrębie jednej rodziny. 
Jedna wieś jest za chłopakami z podziemia, a druga za chłopakami z milicji. Pojawiają 
się też patologie podziemia, często zwykły bandytyzm. Nie dotyczy to, oczywiście, wszystkich żołnierzy podziemia. Każda wojna prowadzi jednak do brutalizacji. O ile przelanie krwi w 1943 roku było dla wielu przeżyciem, 
to już w 1946 roku jest czymś, co przychodzi łatwo. Zapach krwi działa na wielu mobilizująco. Zabijane są przypadkowe osoby, często zupełnie bez sensu: Żyd, Ukrainiec, człowiek w mundurze... Część żołnierzy traci wyczucie impulsu życia społecznego. Nie mają pojęcia jak wygląda codzienne życie w Łodzi, Warszawie czy Wrocławiu. Nie wiedzą, że rozkwita życie akademickie, że w teatrach premiera goni premierę. Bo ten powojenny czas był dziwny - z jednej strony terror i strach, z drugiej - odbudowa życia. Pamiętajmy też, że w latach 40. mamy terror, ale bez represji ideologicznych. Jeszcze nie ma socrealizmu, w szkole jest modlitwa, na 
uniwersytetach uczą przedwojenni profesorowie. 
To jeszcze nie jest stalinizm.

- Przewodnikami po mitologii 
narodowej są jednak zawsze 
ludzie, a nie zjawiska społeczne.
- Jeśli warto byłoby upamiętnić jakieś zjawisko z tamtych czasów, to raczej Dniem Przesiedlonych, bo to zjawisko dotyczyło bez mała połowy społeczeństwa. Stawiając na piedestale Żołnierzy Wyklętych, marginalizujemy też demokratyczny opór społeczny. Mam na myśli głównie rolę PSL-u, które w 1946 roku 
liczyło 800 tys. Dla porównania, przez całe podziemie przewinęło się około 100 tys. ludzi. Mamy do czynienia z mitem historycznym, ważnym dla politycznego spektaklu. Żołnierze Wyklęci są w nim świętymi kapłanami. Nie widzę w tym działania 
oddolnego. Co ciekawe w tym micie nie ma dowództwa: Londynu, WiN-u. Są 17-letnie ofiary represji. To doskonale wpisuje się w nasz romantyczny kod. I w bieżącą politykę.

Adriana Boruszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.