Jarosław Zalesiński

Hurkot bilardowych kul czyli premiera "Wiśniowego sadu" w Teatrze Wybrzeże

"Wiśniowy sad" Teatr Wybrzeże Fot. Karolina Misztal "Wiśniowy sad" Teatr Wybrzeże
Jarosław Zalesiński

W miniony weekend odbyła się premiera "Wiśniowego sadu" w Teatrze Wybrzeże. Przedstawienie uświetniło jubileuszowy wieczór gdańskiej sceny.

Jedna jest biała, druga czarna. Rzucane niewidoczną ręką co jakiś czas przelatują z hurkotem z jednej strony sceny na drugą. Dlaczego raz czarna, a raz biała, dlaczego raz z lewej strony w prawo, a innym razem odwrotnie? Nie wiadomo. Dwie bilardowe bile, wielkie jak futbolowe piłki, w przedstawieniu „Wiśniowy sad”, wyreżyserowanym przez Annę Augustynowicz w Teatrze Wybrzeże (premiera w miniony piątek) to na pozór nawiązanie do namiętności Leonida Gajewa, który grą w bilard emocjonował się sto razy bardziej niż losem wiśniowego sadu, rodzinnego skarbu, wystawionego na licytację (nie bez powodu Michała Kowalskiego, grającego Leonida, Wanda Kowalska, autorka kostiumów, ubrała w chłopięce porcięta do pół łydki). Ale tak naprawdę te dwie kule, przelatujące bez ładu i składu z upiornym hurkotem przez scenę, to metafora tego wszystkiego, co rozgrywa się pomiędzy bohaterami dramatu. Ich bycie ze sobą to partia bilarda, w której ludzie tylko odbijają się od siebie, ale nigdy ze sobą nie łączą, niezdolni do tego, by się jakkolwiek porozumieć, nawiązać jakąkolwiek relację. Poza jedną: od kogo by tu pożyczyć parę niezbędnych do oddania długu rubelków lub co by tu z dobrym zyskiem kupić.

Hukało: Piotr Hukało

Anna Augustynowicz zaproponowała konsekwentną wizję dramatu Czechowa, choć niełatwą w oglądaniu. Nie mogą nie nużyć recytowane staccato dialogi postaci, które tak naprawdę niemal nigdy nie rozmawiają ze sobą, tylko wyrzucają z siebie kolejne kwestie, kierując je stale w stronę nie swoich rozmówców, tylko widowni. Rzeczywiście brzmi to jak grzechot odbijających się od siebie bilardowych kul. Czym dłużej to trwa, tym bardziej wydaje się upiorny świat stworzony przez tych ludzi - pozbawiony relacji, ciepła, miłości. Słowo „miłość” pojawia się w ich niby-dialogach parokrotnie, ale za każdy razem właśnie jako coś na niby, jako słowo, które ma za cel oszukać rozmówcę i już za chwilę okazać się czymś zupełnie innym, niż to, co ze słowem „miłość” zwykliśmy łączyć.

Kiedy właściwie cała ta upiorność się rozgrywa? „Wiśniowy sad” powstał w pierwszych latach XX stulecia, Czechow opisał w nim zmierzch jednego świata: bankrutujących właścicieli rodowej posiadłości, której ozdobą jest wiśniowy sad, oraz nadejście świata nowego - takich „obywateli” jak kupiec Łopachin, nuworysz, nabywca wiśniowego sadu. Augustynowicz ów czas „pomiędzy” umieszcza nie do końca wiadomo, w jakiej epoce. Z jednej strony kamerdyner Firs (Krzysztof Gordon) chodzi w nienagannym fraku, Ania (Katarzyna Z. Michalska) nosi kapelusik z woalką, a w scenie tanecznej z sufitu w pustą, mroczną scenografię Marka Brauna opuszcza się imponujący kryształowy kandelabr. Resztki starego świata jeszcze tu egzystują, ale bez żadnej już siły oddziaływania, równie bezsilne, jak finalny gest Firsa, gdy z salonu, opuszczonego już przez wszystkich, trzęsącą się ręką wynosi porcelanową filiżankę. Czym jest jednak to „nowe”, które przychodzi? Pewnym siebie i pozbawionym uczuć kupcem Łopachinem (Marcin Miodek), który chodzi w długim płaszczu z bobrowym kołnierzem, żeby zadawać nowobogackiego szyku? Otóż nie.

Wydarzenia gdańskiego „Wiśniowego sadu” nie rozgrywają się, mam wrażenie, w jakimś konkretnym momencie historycznym, gdy np. zamiast konwenansu zaczyna rządzić pieniądz. Dzieją się one w każdym takim momencie, gdy ludziom rozpada się jakiś ich znajomy i oswojony dotąd świat, ludzie tracą wszelkie punkty oparcia, a przez to - co najgorsze - możliwości sensownego komunikowania się ze sobą. W takich momentach często nad ludźmi zapanowuje jakieś zbiorowe zło. Augustynowicz mówi o tym w delikatnych znakach i sygnałach. Na scenie nie pojawia się np. żydowska kapela, przygrywająca państwu do tańca, tylko z daleka słyszymy melodię „Miasteczka Bełz”, w którą wpleciony jest ledwie słyszalny stukot wagonów, domyślamy się - pociągów wiozących ludzi do obozów. Abyśmy jednak nie zaczęli sądzić, że gdański „Wiśniowy sad” rozgrywa się „po holocauście”, w innej scenie Augustynowicz zakłada bohaterom na głowy czarne kaptury, całkiem jak ofiarom egzekucji dokonywanej przez dżihadystów. Ten świat ludzi pozbawionych wzajemnych relacji, wyprany z możliwości komunikowania się, może zostać podbity przez rozmaite fanatyczne idee.

Potrzeba do tego tylko jakiegoś dostatecznie zręcznego manipulatora. W przedstawieniu jego rolę odgrywa Szarlotta Iwanowna. U Czechowa - guwernantka, zabawiająca towarzystwo prestidigitatorskimi sztuczkami. U Augustynowicz - demoniczna postać (grana zgodnie z jej emploi przez Sylwię Górę-Weber), przechadzająca się z kałasznikowem do taktu piosenki z „Kabaretu” Boba Fosse'a. Ale znów: nie skojarzmy tego przedstawienia z latami 30. XX stulecia. Pod koniec spektaklu Sylwia Góra-Weber swoim schrypniętym głosem nuci nam słynną „Kołysankę” z „Dziecka Rosemary” Polańskiego. Po czym becikiem z niemowlęciem w środku ciska z całej siły o ścianę. Jakieś kolejne diabelstwo, jakieś jeszcze większe zło, jest dopiero przed nami.

Spektakl, rygorystycznie poddany myśli inscenizatora, świadomie odpsychologizowany, nie pozostawia wielkiego pola do popisu dla aktorów.
„Wiśniowy sad” ma parę wyrazistych i walczących między sobą o rząd dusz protagonistów: Raniewską Doroty Kolak: silną, zdecydowaną i - przegrywającą tę partię bilarda kobietę, oraz pełnego rozpierającej go energii Łopachina Marcina Miodka. Ale nie oni stoją tu w centrum. W centrum jest pewna diagnoza świata, w której dramat „Czechowa” nabrał zdumiewającej aktualności. I która premierę „Wiśniowego sadu” umieszcza na godnym miejscu w siedemdziesięcioletniej historii Teatru Wybrzeże.

j.zalesinski@prasa.gda.pl

Jarosław Zalesiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.