Jan Kochanowicz: Koronasceptyków zapraszam do pracy w naszym szpitalu

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Izolda Hukałowicz

Jan Kochanowicz: Koronasceptyków zapraszam do pracy w naszym szpitalu

Izolda Hukałowicz

Jak wygląda sytuacja pacjentów niecovidowych w dobie pandemii? Czy pomysł ściągania medyków z zagranicy oraz włączenia prywatnej służby zdrowia do walki z epidemią jest dobry? Jak będzie wyglądał szpital dla pacjentów covidowych? Te i inne pytania zadaliśmy Janowi Kochanowiczowi, dyrektorowi Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

Minister zdrowia prognozuje wzrost zakażeń do poziomu 20 tys. dziennie. Czy szpitale podołają takiemu przyrostowi?

To w głównej mierze zależy od mobilizacji ludzi, czy zastosują się do zaleceń sanitarno-epidemiologicznych. Czy ograniczą spotkania, czy będą zachowywali reżim. To jest jedyna szansa na to, aby ograniczyć transmisję wirusa. Mamy bardzo dużo osób bezobjawowych, u których dochodzi do namnażania wirusa i one zakażają innych. Jeśli ludzie będą zachowywać się odpowiedzialnie, to mamy szansę, że niepokojące prognozy ministra zdrowia nie sprawdzą się.
Wśród osób zakażonych pewien odsetek, na poziomie 20% wymaga hospitalizacji i mniej lub bardziej intensywnej pomocy w warunkach szpitalnych. Jeżeli mamy 10 tys. zakażeń dziennie, to przeciętnie 2 tysiące z nich potrzebują hospitalizacji. Jeśli to będzie 20 tys. to dla 4 tysiącom trzeba będzie zapewnić opiekę szpitalną. W naszym województwie może te dane nie są takie szokujące, ale też nasze zaplecze szpitalne nie jest rozbudowane. Szpitale są przekształcane z różnych skutkiem na covidowe, z różną obowiązkowością podchodzą do swoich zadań.
W tej chwili w naszym szpitalu mamy ponad 70 pacjentów chorych na COVID-19, z których 12 jest na oddziale intensywnej terapii w stanie bardzo ciężkim i są leczeni metodami zaawansowanymi technologicznie z sztucznym natlenianiem krwi, czyli stosowane są urządzenia zastępujące płuca, tzw. ECMO.

Jak ocenia Pan przekształcanie szpitali powiatowych na covidowe? Niektóre z nich protestują przeciwko decyzjom wojewody.

Nie mamy innego wyjścia. Oczywiście, trudno jest wypowiadać się w imieniu dyrektorów szpitali powiatowych i wojewódzkich i nie wiem, co leży u podstaw kontestowania tych decyzji wojewody. To są indywidualne przypadki. Myślę, że problem jest bardzo złożony, bo z jednej strony pojawia się obawa o to, czy te szpitale wypełnią swoje funkcje należycie. Z drugiej strony jest zmęczenie personelu lekarskiego, pielęgniarskiego i pomocniczego.

Obserwuje Pan to zmęczenie wśród swoich pracowników?

Tak. Personel szpitala zakaźnego na Żurawiej pół roku już pracuje w stanie zagrożenia i ogromnego przeciążenia. Dochodzi już do tego, że lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy biorą zwolnienia lekarskie, bo muszą odpocząć.
Trudna sytuacja panuje też na szpitalnym oddziale ratunkowym, gdzie mamy coraz więcej pacjentów, w tym z COVID-19 – po kilku, kilkunastu każdego dnia. Pracownicy tego oddziału, przyjmując ich, nie wiedzą, w jakim są stanie i dopiero po kilku godzinach diagnostyki dowiadują się, z czym mają do czynienia. Natomiast tacy pacjenci często wymagają pomocy natychmiastowej.

Jak ocenia Pan pomysł budowy szpitala tymczasowego na hali UMB?

To jeden ze sposobów zwiększenia bazy łóżkowej dla pacjentów covidowych, których przybywa. Tymczasowy szpital powstanie na hali Uniwersytetu Medycznego przy ul. Wołodyjowskiego. Spełnia on kryteria ministerialne. Nie jest to może tak spektakularna inwestycja jak szpital na Stadionie Narodowym, ale na warunki województwa podlaskiego, pozwoli wygenerować dodatkowych 80 miejsc.
Równocześnie trwają zabiegi, aby przyspieszyć inwestycję szpitala zakaźnego przy ul. Żurawiej. W tej chwili trwa tam budowa. Docelowo na Żurawiej stworzymy dodatkowych 90 miejsc. Planowany tam jest również oddział intensywnej terapii.
Oprócz oddziałów zakaźnych na Żurawiej są też 3 oddziały pulmonologiczne, klinika dermatologii, klinika nefrologii ze stacją dializ i w tej chwili trwa rozbudowa, która ma zwiększyć bazę łóżkową dla pacjentów pulmonologicznych.

Kto będzie pracował w szpitalu tymczasowym? Czy będzie to kadra USK?

Oczywiście, decyzja o tym pozostaje w gestii wojewody. Natomiast w mojej opinii powinna to być kadra z różnych szpitali, ale też z ambulatoryjnych poradni. Trudno jest obsadzić jednym zespołem szpital warunkach polowych. Kadra z jednej jednostki temu nie podoła. Myślę, że szpital kliniczny będzie od strony kierowniczej zarządzać tym szpitalem, z kolei niezbędne zasilenie kadrowe będzie musiało też napływać z innych źródeł. Wiem, że mamy dość silny opór ze strony lekarzy rodzinnych, ale to są wykwalifikowani lekarze, którzy również mogą włączyć się w pracę szpitala polowego.

Sam szpital kliniczny też boryka się z niedoborem personelu?

Tak. Obecnie – jeśli chodzi o personel pielęgniarski – mamy 70 wakatów. To jest ok. 5%. I to nie jest tak, że my nie chcemy ich zatrudnić. Chcemy, tylko po prostu mamy niedobór personelu medycznego na rynku pracy. Podobnie nie mamy specjalistów, którzy chcieliby pracować w oddziałach zakaźnych, intensywnej terapii czy szpitalnym oddziale ratunkowym, gdzie ta praca jest najbardziej obciążająca i stresująca.

Skoro szpitale mają problemy kadrowe, to może należy ich ściągać z zagranicy, jak proponuje minister zdrowia?

Wśród naszej kadry mamy trochę lekarzy i pielęgniarek zza wschodniej granicy. Są to naprawdę znakomici fachowcy, znający swoje rzemiosło, bardzo dobrze przygotowani merytorycznie. Także, jeżeli będzie taka możliwość łatwiejszego ściągania kadry medycznej z zagranicy, to uważam, że jest to bardzo dobry kierunek.

Ministerstwo Zdrowia ma też pomysł zwiększenia uprawnień ratowników medycznych. Jak Pan to ocenia?

Mamy zatrudnionych ratowników medycznych na oddziałach klinicznych, na szpitalnym oddziale ratunkowym, w transporcie z karetkami i bardzo sobie cenimy ich pracę. Rzeczywiście, należałoby pomyśleć o rozszerzeniu uprawnień zwłaszcza jeśli chodzi o nagłe, kryzysowe sytuacje. Tak, aby ratownik mógł podjąć czynności reanimacyjne, resuscytacyjne pacjenta przytomnego. Teraz bowiem ratownik nie może podjąć tych czynności, jeśli pacjent jest świadomy, choćby nawet się dusił – a z takimi sytuacjami mamy do czynienia przy COVID-19.

Czy dobrym pomysłem jest zwolnienie lekarzy rezydentów z ustnych egzaminów, by mogli intensywniej włączyć się w walkę z pandemią?

Rezydenci to są lekarze, nie są specjalistami, ale przeszli cały proces kształcenia na uniwersytetach medycznych. Także w swoich specjalnościach przeszli cały szereg kursów. W naszym szpitalu zwróciliśmy się do lekarzy rezydentów z prośbą, aby wsparli pracowników szpitala zakaźnego i oddziału intensywnej terapii. Spotkało się to z bardzo pozytywnym oddźwiękiem. Około 20 rezydentów zgłosiło się. W tej chwili kończymy formalności, aby delegować ich do pracy na oddziale zakaźnym i OIT.

A jak ocenia Pan pomysł włączenia prywatnych szpitali do walki z pandemią?

Myślę, że w naszym województwie nie mamy takich szpitali, które dysponowałyby dużą bazą łóżkową. Trudno sobie wyobrazić, aby one nagle przestawiły się na leczenie pacjentów z COVID-19. Również nastawione są raczej na krótkie operacje, zabiegi i krótkie pobyty. Długa hospitalizacja pacjenta kłóci się z interesem prywatnych szpitali. Ten pomysł może miałby sens w przypadku większych szpitali i spółek, gdzie samorząd wspólnie z innym podmiotem kierują szpitalem.

Czy ministerialny pomysł zwolnienia medyków z odpowiedzialności karnej za błędy w sztuce lekarskiej jest dobrym pomysłem

Nie znam szczegółów tego projektu, więc trudno mi to ocenić. Dużo zależy od sposobu sformułowania tych przepisów. Natomiast, mogę zapewnić, że żaden lekarz i żadna pielęgniarka, kiedy udzielają pomocy potrzebującemu pacjentowi, nie rozpatrują tego w kategoriach prawnych. Kategorie prawne są dla urzędników. My chcemy pomóc ludziom, z naszą najlepszą wiedzą na dany moment.

Minister zdrowia zapowiedział wypłatę 200% dodatku za walkę z COVID. To chyba dobra wiadomość dla medyków?

Słyszałem o takiej propozycji, natomiast są różne interpretacje tej kwestii. Niektórzy mówią, że dotyczy to tyko osób delegowanych decyzją wojewody, zaś medyków na co dzień pracujących z pacjentami covidowymi już nie. Na razie trudno odnieść się do tego szczegółowo. Natomiast zmęczenie, które towarzyszy lekarkom, pielęgniarkom i ratownikom, którzy na co dzień pracują z pacjentami z COVOD-19 jest ogromne. Dodatkowe pieniądze na pewno byłyby jakąś dodatkową gratyfikacją za ten trud. Ale czy przekonają innych lekarzy do pracy z pacjentami covidowymi? Nie wiem.

Wydaje mi się, że bardzo niedocenieni są pracownicy szpitalnych oddziałów ratunkowych. Teraz cały ciężar opieki medycznej przenosi się na SOR-y, gdzie trafiają pacjenci w niezidentyfikowanym stanie. A jest ich coraz więcej. Również ambulatoryjna opieka specjalistyczna jest obciążona. Ci lekarze tez powinni być docenieni.

Minister mówi „wszystkie ręce na pokład” i włącza w walkę z pandemią Wojska Obrony Terytorialnej. Mają pracować w punktach drive thru. Czy to dobry ruch?

Włączenie terytorialsów w walkę z pandemią to dobry pomysł. Bardzo sobie ceniliśmy wsparcie żołnierzy WOT w naszym szpitalu w początkowym okresie pandemii. Wtedy żołnierze pracowali na punktach segregacji pacjentów. Natomiast intensywniejsze włączanie terytorialsów w walkę z pandemią, np. w punktach drive thru, łączy się z kwestią uprawnień i odpowiedniego przeszkolenia. Czy takie osoby będą potrafiły pobrać wymaz, co - jakby nie patrzeć - jest zabiegiem medycznym? Teraz robią to pielęgniarki i położne – osoby przeszkolone i doświadczone. Natomiast na pewno żołnierze przydadzą nam się, jeśli chodzi o pomoc organizacyjną, np. do obsługi, bo oprócz samego pobrania wymazu od pacjenta, trzeba go zarejestrować, opisać próbkę i wysłać do laboratorium. Tych czynności dodatkowych jest dużo i tu żołnierze bardzo przydaliby się. Czekamy więc z niecierpliwością na wsparcie.

Jak ocenia Pan sytuację pacjentów niecovidowych w dobie pandemii?

Wszyscy skoncentrowaliśmy się na COVID-19, natomiast wzrasta zachorowalność na inne schorzenia, dużo groźniejsze, np. nowotwory układu oddechowego, na POChP. Zeszły one jakby na drugi plan, bo medialnie najlepszy marketing ma koronawirus. Natomiast pacjenci w dużej mierze chorują na inne choroby.
Problemy z dostępnością do lekarzy rodzinnych powoduje, że nie są diagnozowani. Już teraz koledzy z klinik pulmonologicznych mówią o zwiększonej ilości pacjentów z nowotworami płuc, bardzo często już w stadium nieoperacyjnym.

Jak wygląda sytuacja pacjentów nicovidowych, jeśli chodzi o dostępność do poradni przyszpitalnych?

Na pewno druga fala pandemii nieco ograniczyła ilość zgłaszających się do poradni osób. Natomiast, nasze poradnie są otwarte. Aby ograniczyć ryzyko gromadzenia się pacjentów, to w przypadkach, gdy jest to kolejna wizyta kontrolna, dopuszczamy teleporady. Mamy też w szpitalach całą masę pierwszorazowych wizyt oraz pacjentów, którzy przychodzą na różne zabiegi, na zmianę opatrunków, zdjęcie szwów, badania, których nie da się wykonać wirtualnie. I ci pacjenci muszą być przyjęci na miejscu.

Jak wygląda w czasach pandemii udzielanie pomocy pacjentom w nagłych stanach, kiedy liczy się czas, a z drugiej strony nie wiemy, czy są zakażeni Sars-CoV-2?

W szpitalu mamy część segregacyjną i część izolacyjną i do każdego pacjenta podchodzimy jak do osoby potencjalnie zakażonej. Każdy pacjent ma udzielaną pomoc i bardzo często jest tak, że po udzieleniu nagłej pomocy, nawet po zabiegu operacyjnym, otrzymujemy wyniki testu i wiem, jaki jest jego status.
Na wyniki testów na koronawirusa czekamy 8-10 godzin. Na początku były dostępne szybkie testy genetyczne sprzedawane przez amerykańską firmę, jednak obecnie zostało nałożone embargo i nie możemy ich kupić.

Jak ocenia pan strategię w walce z pandemią podjętą przez rząd?

Trudno w tej chwili ją oceniać. Tak naprawdę dopiero post fatum będziemy mogli powiedzieć, czy działania rządu były słuszne czy nie.

Co powiedziałby Pan tym, którzy nie wierzą w pandemię?

Zdaję sobie sprawę, że mamy spore grono koronasceptyków, także w środowisku naukowym. Zachęcam takie osoby do pracy na oddziałach zakaźnych przy ul Żurawiej. Chętnie zatrudnimy ich pomocy. Jeśli to ich nie przekona, to zapraszamy do pracy na szpitalnym oddziale ratunkowym czy oddziale intensywnej terapii, gdzie mamy pacjentów w stanie krytycznym, podłączonych do respiratorów. Myślę, że to ich przekona.

Czy koronawirus jest rzeczywiście groźniejszy od zwykłej grypy?

Myślę, że tu specjalista chorób zakaźnych lub chorób płuc mógłby się szerzej wypowiedzieć. Mamy bardzo dużo przypadków bezobjawowych lub z bardzo łagodnymi objawami. Natomiast u osób z nasilonymi objawami i ciężkimi przypadkami COVID-19 nie wiemy jeszcze, jakie długofalowe skutki pozostawi po sobie ta choroba w płucach i innych narządach. Przypomnijmy, że w gruźlicy, która jest obecnie skutecznie leczona, nadal możemy zaobserwować, po wielu latach – zwłaszcza u osób starszych – pogruźlicze zwapnienia płuc. Czym COVID-19 będzie skutkował na następne lata? Tego jeszcze nie wiemy.

Izolda Hukałowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.