Jerzy Vetulani. Ekscentryk, kobieciarz, kabareciarz. Najdziwniejszy naukowiec w Polsce

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Maria Mazurek

Jerzy Vetulani. Ekscentryk, kobieciarz, kabareciarz. Najdziwniejszy naukowiec w Polsce

Maria Mazurek

Miał wiele ról: neurobiologa, popularyzatora wiedzy, showmana. Dziadka, ojca, męża, kochanka. Był bezczelny i lojalny, okrutny i dobry, wybitny i błaznowaty. Jedyny w swoim rodzaju. 6 kwietnia mija piąta rocznica śmierci profesora Jerzego Vetulaniego. Rozmowa z Katarzyną Kubisiowską, jego biografistką, autorką książki "Piękny umysł, dzikie serce".

Ulżyło mi.
Dlaczego?

Bałam się, że wyjdzie mdła laurka. Albo przeciwnie: że jak zaczniesz pisać o bezczelności, niewierności i seksizmie Vetulaniego, to zniknie w tym jego geniusz i dobroć. Bo on był człowiekiem paradoksów i sprzeczności, ale był - a co najmniej bywał - człowiekiem dobrym.
Przekonałam się o tym na długo, zanim zaczęłam pisać jego biografię. Mój ojciec, Edward Kubisiowski, znał się z Vetulanim z opozycji demokratycznej. Tata: robotnik, człowiek prawy, dobry, bezkompromisowy, z tego powodu czasami trudny w kontakcie. I on: profesor, gwiazda estrady, intelektualista i ekscentryk. Opozycja demokratyczna miała tę właściwość, że spotykała ze sobą te dwa światy - świat robotników i świat inteligencji. I kiedy lata później mój ojciec ciężko zachorował na bardzo rzadki nowotwór, a Narodowy Fundusz Zdrowia nie chciał zrefundować leku, który mógłby chociaż wydłużyć mu życie, zwróciłam się o pomoc do Vetulaniego. Mam zasadę, że nie wykorzystuję swoich kontaktów, dziennikarskich i pozadziennikarskich, ale ten jeden raz to zrobiłam: bez żadnych oporów i poza plecami ojca, który by się na to nie zgodził. Vetulani był ze mną w walce o ten lek. I choć ostatecznie ją przegraliśmy, a ojciec zmarł - to widziałam w profesorze człowieka, który jest gotowy pomóc dawnemu koledze z opozycji. Może to solidarnościowy etos, a może zwykła ludzka solidarność i humanizm Vetulaniego.

Mnie się wydaje, że przede wszystkim to drugie. On pomagał wszystkim, choć w swoim osobliwym stylu. W twojej książce jest opowieść jednej z jego współpracownic, to dla mnie kwintesencja. Kobieta ma ciężko chore dziecko, zwierza się, a Vetulani rzuca: Radzę raczej postarać się o kolejną ciążę. Po czym chwyta za telefon i dzwoni załatwiać dzieciakowi leczenie.
Vetulani bywał nieznośny. Czasem bezwzględny. Jego poczucie humoru często było upiorne. Nie ulega też wątpliwości, że był seksistą. Ale to wszystko kulturowo-obyczajowa odsłona, jedna z jego wielu twarzy. Prawdziwe człowieczeństwo - sądzę - sprawdza się w sytuacjach granicznych. On miał możliwości - bo znał lekarzy, ludzi ze środowiska naukowego, z ministerstw - żeby pomagać i tej pomocy nie odmawiał potrzebującym. Nie odmawiał im nadziei. Myślę, że są ludzie wsobni, skupieni na własnym życiu i własnym ogródku, a są ludzie, którzy żyją z innymi ludźmi, widzą tych ludzi i uwzględniają, czują się za nich współodpowiedzialni. Vetulani należał do tej drugiej grupy. To coraz rzadsze. Teraz wprawdzie Polacy mają moment solidarności z narodem ukraińskim; dla gości otwarliśmy nasze domy, spojrzeliśmy dalej niż na czubek własnego nosa, ale to nie jest nasz naturalny stan. A dla niego było czymś naturalnym, że jak ktoś potrzebuje pomocy - bez względu na to, czy jest to znajomy z opozycji, z pracy, z „Piwnicy Pod Baranami” czy z knajpy - to on pomaga.

On w ogóle traktował ludzi egalitarnie; nie patrzył na różnicę wieku, stopni, doświadczeń i intelektu, nigdy też nie dawał tych dysproporcji odczuć swoim rozmówcom (no chyba że ktoś akurat zalazł mu za skórę). Powtarzał, że od każdego można się czegoś nauczyć i żeby z każdym człowiekiem, bez względu na jego status zawodowy czy społeczny, rozmawiać z uważnością i szacunkiem, ale też w drugą stronę: żeby nie dać się onieśmielić czyimiś tytułami czy pozycją. I jak myślę o tym, co Vetulani wniósł w moje życie - a wniósł w nie sporo: zawodowo, intelektualnie, zwyczajnie ludzko - to chyba właśnie ta lekcja była najcenniejsza.
On po pierwsze nie musiał podkreślać tych różnic, bo był człowiekiem pewnym siebie, ze sporym poczuciem wartości. Po drugie myślę, że to szczere zainteresowanie drugim człowiekiem przejął od ojca, profesora Adama Vetulaniego, który był ludowcem, bardzo podkreślającym rolę chłopstwa. Adam rozmawiał z każdym z szacunkiem i tak samo było z Jerzym. On kompletnie nie był hierarchiczny - a obie wiemy, jaka hierarchiczność panuje w Krakowie, szczególnie w środowisku profesorskim.

O tak, znam to, czasem słyszę od różnych profesorów pytanie: A które liceum pani kończyła? I jak odpowiadam, że liceum w Tychach, to widzę ten - trwający dosłownie sekundę - grymas na profesorskich twarzach.
Wśród krakowskich profesorów są tacy, którzy sami przedstawiają się tytułami. Vetulaniego to śmieszyło. On się lokował przede wszystkim jako człowiek, nie naukowiec. Praca naukowa, owszem, była dla niego istotna, ale to nie była jego jedyna rola - miał wiele aktywności i wiele scen, na które wychodził. Naprawdę był niestandardowym naukowcem. Chyba najdziwniejszym naukowcem w Polsce.

Pod koniec życia Vetulaniego pojawiła się medialna narracja, że on otarł się o Nobla. Gdy kiedyś go o to zapytałam, odpowiedział w swoim stylu: No tak, rozmawiałem kiedyś z noblistą i otarłem się o niego. Jak to jest z tym dorobkiem naukowym Vetulaniego? Czy to naprawdę był światowej klasy naukowiec czy trochę to wyolbrzymiliśmy? Był blisko tego Nobla czy wcale nie?
To był światowej klasy naukowiec. Miał na koncie publikacje, które odbiły się światowym echem, ważne nagrody, mnóstwo cytowań. Ale z Noblem, tak samo naukowym, jak i literackim, to jest loteria. Ilu świetnych pisarzy nie dostało Nobla? I ilu świetnych naukowców? Gremium przyznające nagrodę ma swoje klucze, w tym nie bez znaczenia jest klucz polityczny. A Vetulani, którego najaktywniejsze lata naukowe przypadały na okres PRL-u, nie miał łatwo. Pod każdym względem. Ideologia marksistowska próbowała wpływać nawet na nauki biologiczne, upupiać je i ogłupiać. Inną sprawą jest, że Vetulani nie był typem naukowca, który nie wychodzi z laboratorium - być może gdyby nim był, to Nobla by się doczekał. Ale, jak wspomniałam wcześniej: to nie była jego jedyna scena, jedyna rola do odegrania. W ostatniej dekadzie swojego życia, również przez problemy ze wzrokiem, w laboratorium spędzał już coraz mniej czasu, natomiast rozwinął skrzydła jako wybitny popularyzator wiedzy. To jest jego ogromny wkład w naukę i być może to właśnie była rola jego życia, a przynajmniej rola, z której większość ludzi go zapamiętała, najsilniejsza odsłona medialna. Naukowcy często mówią językiem, którego kompletnie nie rozumiemy, są hermetyczni i nudni jak flaki z olejem. A on wychodził na scenę i sposób, w jaki mówił, w jaki się poruszał, jaki był dowcipny i jaki miał świetny kontakt z publicznością sprawiał, że ludzie go kochali.

Myślisz, że ośmielił trochę innych naukowców, żeby nie bali się mówić prościej, do ludzi?
Tak. Był pierwszym takim naukowcem w Polsce. Pokazał w swoim środowisku, że można o rzeczach skomplikowanych mówić w sposób przystępny. On miał niesamowitą zdolność syntezy, mówił obrazowo, często upraszczał, czego inni naukowcy się boją - a mówimy o bardzo skomplikowanej dziedzinie. To dzięki niemu przeciętny Polak wie cokolwiek na temat mózgu, jak on funkcjonuje. Rozbrajał te straszne zęby nauki dla ludzi - bo ludzie mają ogromny głód wiedzy. Popularyzowanie nauki przypadło na czas jego emerytury, choć emeryci często grzybieją, zwłaszcza mężczyźni, o czym Vetulani zresztą opowiadał w wywiadach: że wtedy to już kapcie, piwko i telewizor, życie się kończy. A sam pokazał, że można na emeryturze przeżywać kolejną, bardzo treściwą i wysoko jakościową aktywność w życiu. Spójrz, jak on potrafił znaleźć pomysł na siebie w różnych momentach życia.

Przewinął się już wątek ojca Vetulaniego, ale chciałabym do niego wrócić. Pamiętam, jak kiedyś jechałam z Vetulanim przez Prądnik Biały i on rzucił coś w stylu: Tam jest ulica imienia mojego ojca, przez gnoja nie dostanę po śmierci swojej. Czy Jerzy Vetulani żył w cieniu ojca?
Napięcia między mężczyznami, którzy wchodzą na podobną ścieżkę, są dość częste. Adam Vetulani był uznanym na całym świecie profesorem prawa kanoniczego, szykanowanym przez władzę PRL-owską, choćby w ten sposób, że jak dostawał honoris causa na zagranicznych uniwersytetach, to władza nie wydawała mu paszportu. Jerzy wprawdzie wybrał karierę naukową w innym kierunku - po kądzieli, bo jego mama, Irena Vetulani, była biolożką - niemniej jego relacja z Adamem nie była łatwa. Myślę, że na to napięcie dodatkowo wpłynęła ojcowska nieobecność - w 1939 roku Adam Vetulani na sześć lat zniknął. Pisał listy, ale zobaczył dzieci - Jurka i jego młodszego brata Janka - dopiero po wojnie. Mam wrażenie, że oni później przez całe życie - ojciec i syn, Adam i Jerzy - próbowali odzyskać te utracone lata. I być może odzyskali w ostatnim momencie, na chwilę przed śmiercią Adama. Jerzy stracił rodziców rok w roku, najpierw matkę.

Mieszkał wtedy z żoną i dziećmi w USA, tam pracował na uczelni. Wrócili, by mógł zająć się ojcem.
Chyba dopiero wtedy Adam i Jerzy się zbliżyli. Wcześniej całe życie się ścierali: dwie silne indywidualności, obaj bardzo egotyczni, połączeni więzami krwi, mieszkający w jednej przestrzeni. Tam konflikt musiał się pojawić. Zresztą rodzina Vetulanich w ogóle jest konfliktowa, choć jednocześnie jej członkowie są ze sobą bardzo blisko. Ta rodzina buduje się na miłości i na konflikcie. Na namiętnościach.

Z tyłu twojej książki czytamy: Wybitny neurobiolog, ateista, prowokator, zwolennik legalizacji marihuany. Naprawdę sądzisz, że był prawdziwym ateistą?
Podawał się za ateistę. A ty jak sądzisz?

Ja sądzę, że ateizm to poniekąd kwestia wyboru, więc jeśli taki był jego wybór - to okej, szanuję to. Ale jednocześnie w wielu wypowiedziach, do mnie i do innych dziennikarzy, mówił, że jeśli chodzi o Boga, to nauka nie ma narzędzi, żeby udowodnić jego istnienie lub nieistnienie, a skoro tak - to nie ma się tym co zajmować. A to mi brzmi raczej jak postawa agnostyka.
Próbując zbadać ten wątek, napotkałam na wiele sprzeczności. Rzecz dla reportera frustrująca. Pamiętasz wystrój jego mieszkania przy placu Inwalidów?

No jasne.
Są tam wyeksponowane jego zdjęcia z Janem Pawłem II. Vetulani lubił chwalić się znajomością z papieżem, podkreślał, że gdy jest w Rzymie, zawsze się z nim spotyka. Ta znajomość była rzeczą odziedziczoną po ojcu, bo Adam rzeczywiście przyjaźnił się z Wojtyłą w bardzo bliskim, intelektualnym spotkaniu. Jeśli jednak chodzi o Jerzego, to te spotkania nie były ani specjalnie częste, ani głębokie - ot, zwykłe pogawędki. A jednak dla Jerzego były w jakiś sposób ważne. A z drugiej strony mamy ten wojujący - przynajmniej do pewnego czasu - ateizm, który uprawiał Vetulani. Być może zresztą ateizm był jego wyborem w kontrze do gorliwego katolicyzmu ojca, rodzajem czynnego oporu przeciw niemu. Być może było w tym dużo prowokacji i zabawy. Trudno to rozdzielić i powiedzieć, co tak naprawdę Jerzy miał w środku. Czy był prawdziwym czy przebranym ateistą? Tak naprawdę myślę, że po prostu niespecjalnie się nad tym zastanawiał. Ja zresztą też nie poświęcam temu wątkowi zbyt dużo uwagi w „Dzikim sercu”. W tym kontekście najbardziej zaciekawiło mnie napięcie w jego małżeństwie. Maria była osobą wierzącą, nigdy nie przestała być. A jednak zgodziła się na ślub cywilny - i to w czasach, gdy kościelne śluby brali wszyscy.

Dlaczego się zgodziła?
Bo bardzo go kochała.

Dość wnikliwie przyglądasz się temu małżeństwu.
To małżeństwo przetrwało do końca i nie przetrwało nawet do lat osiemdziesiątych. Oni już w końcówce poprzedniej dekady zaczęli żyć jak przyjaciele, dobrzy znajomi. Czuli się za siebie odpowiedzialni - to wiem na pewno. Ale nie żyli ze sobą jak mąż i żona.

Za to Jerzy żył z innymi kobietami. Do ostatnich miesięcy swojego życia.
Wiesz, co mnie w tym interesuje najbardziej? Nie on. Ona. Maria. Chciałam zrozumieć, jak to jest być żoną mężczyzny, który lubi kobiety i mówi o tym publicznie - w książkach, w wywiadach, na wykładach dla kilku tysięcy słuchaczy. Żoną mężczyzny, który na oficjalnych przyjęciach pojawia się z kochanką niewiele starszą od swoich wnuków. Jak to jest znosić te upokorzenia? Co powoduje, że kobieta w tym trwa? Cały czas próbuję ją w tym zrozumieć, przyglądam się jej.

A jemu?
Vetulani to uwodzicielska postać. Ja nie miałam zamiaru dać mu się uwieść. To jest niebezpieczeństwo dla biografisty: zakochać się w swoim bohaterze. Owszem, mamy go kochać, ale nie w szalony sposób, tylko taką mądrą, dojrzałą, matczyną miłością. Skupiłam się na tym, jaką cenę za jego ekscentryzm i uwodzicielstwo zapłaciła rodzina. Bo ekscentryzm, który hipnotyzuje tłumy, zawsze ma swoją cenę, którą płacą najbliżsi. Zawsze ma swoje inne oblicze: intymne, rodzinne, domowe.

W końcu zrozumiałaś Marię?
Nie, ale to się zdarza w pracy biografisty. Przyglądam się jej z kobiecej perspektywy i jest mi po prostu smutno. Za nią i za inne kobiety, bo to nie jest tylko casus Marii Vetulani, ale wielu kobiet, szczególnie z tamtego pokolenia, które konstytuowały siebie, jako człowieka, przez małżeństwa. Dlaczego pozwalały sobie na takie upokorzenia? Dlaczego Maria nie podjęła decyzji, żeby odejść?

Może z miłości nie odeszła? Sama wspomniałaś, jak go kochała.
Może z miłości. Może ze strachu. Może z kompleksów, bo Maria cały czas miała kompleks niedokształcenia - ona nie podeszła do matury, choć była bardzo zdolną osobą, bardzo oczytaną, mnóstwo wiedziała, z przeróżnych dziedzin. Inspirujący człowiek. I oto wchodzi w rodzinę profesorską, w środowisko, gdzie - już o tym wspomniałyśmy - panuje obsesja na punkcie tytułów. A ona bez matury. To musiało być bardzo trudne. Mam dla niej bardzo dużo ciepła.

Ja też. Była kochana i myślę, że tak naprawdę bardzo charyzmatyczna. A kiedy on umarł, okazało się, że i ona nie potrafi żyć bez niego.
Zmarła kilka miesięcy po nim. Została pochowana z nim, na Alei Zasłużonych - choć przecież to miejsce, w którym pewnie wcale nie chciałaby się znaleźć, nie pasujące do niej, obce. Ale chciała być z Jerzym. Nawet po śmierci.

Jeśli już mówimy o cmentarzu. W Krakowie kontrowersje wzbudza fakt, że pięć lat po śmierci Jerzego i Marii, w miejscu ich pochówku dalej nie ma grobu.
To jest takie bardzo krakowskie: dyskusje, jak powinien wyglądać grób i rozliczanie rodziny z tego, kiedy powstał. Mówię to bez oceniania, to element krakowskiego folkloru. Ale prawda jest taka, że Vetulani chciał mieć sypany grób, tak przynajmniej mówił.

O tyle że sypany grób rzeczywiście nie pasuje do Alei Zasłużonych. To jedna racja. Druga jest taka, że profesor najpewniej by się z tego fermentu wokół jego grobu śmiał. On lubił ferment wokół siebie.
Tak. Poza tym to nie grób jest spuścizną człowieka. Długo myślałam o tym, czym zamknąć biografię i w końcu to zakończenie do mnie przyszło, w pewnym sensie dzięki tobie. Jest nim fragment waszej książki dla dzieci „Sen Alicji”. O tym, że ze śmiercią jest jak z ołówkiem. Piszesz nim, strugasz, ołówek się skraca, znów piszesz, znów strugasz, ołówek jest krótszy i krótszy i w końcu go nie ma, zupełnie znika. Ale po tym ołówku zostaje wszystko, co zostało nim napisane. I tak sobie myślę, że na tym właśnie polega nieśmiertelność. Myśl Vetulaniego, jego dorobek naukowy, popularyzatorski, to że był jednym z założycieli „Piwnicy pod Baranami” - to jest coś nieśmiertelnego. Coś, co po nim zostało, co trwa. Nieśmiertelność.

* Katarzyna Kubisiowka jest dziennikarką, reportażystką, autorką wywiadów, biografistką (między innymi Jerzego Pilcha i Danuty Szaflarskiej). Teraz napisała biografię Jerzego Vetulaniego "Piękny umysł, dzikie serce", która 13 kwietnia ukaże się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

** Maria Mazurek z Jerzym Vetulanim napisała cztery popularnonaukowe książki i przeprowadziła z nim szereg wywiadów do Gazety Krakowskiej.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.