Kobieta o mocy góralskiej śliwowicy: Nie dam sobie nigdy w kaszę dmuchać

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Korsak
Krystyna Trzupek

Kobieta o mocy góralskiej śliwowicy: Nie dam sobie nigdy w kaszę dmuchać

Krystyna Trzupek

Marta Florek - utalentowana, 30-letnia wokalistka i aktorka z Limanowej, jakiej jeszcze nie znacie. Prywatnie szczęśliwie zakochana w swoim mężu Andrzeju oraz kilkumiesięcznym synku Kacperku.

Nieźle potrząsnęła Pani limanowską sceną muzyczną. Jest Pani dla nas taką Justyną Kowalczyk, tyle że w muzycznej branży.

To bardzo miłe, ale to przesada. Justyna jest prawdziwą mistrzynią. A co do mojej muzycznej drogi, to faktycznie jestem szczęściarą, bo moja praca jest moją pasją.

Świat także nie został obojętny na głos góralki z Limanowej. Była Pani laureatką m.in. Międzynarodowego Festiwalu: POP Music Discovery, Piosenki „Universong” czy Piosenki Litewskiej. Co czuje młoda dziewczyna występując na międzynarodowych scenach?

To zaszczyt móc reprezentować Polskę i moje miasto na światowych festiwalach muzycznych. To także spora presja. Ale kiedy ma się 17 czy 18 lat, to wydaje się, że można wszystko, że świat leży u stóp.

Śpiewa Pani też muzykę religijną, ale nie lubi Pani określenia wokalistka chrześcijańska. Czy śpiewanie o Bogu w jakiś sposób szufladkuje wokalistów? Zamyka niektóre drzwi?

Uważam, że muzyka jest jedna i dzielenie wokalistów na świeckich czy chrześcijańskich to trochę, jak dzielenie aktorów na tych serialowych i teatralnych. Bardzo wielu aktorów gra i tu, i tu. I potrafi to doskonale łączyć. Podobnie jest ze mną.

Śpiewam na różnych scenach: w klubach, teatrach, filharmoniach, domach kultury i w kościołach... tylko repertuar się różni. Ale to ciągle jestem ja. A czy śpiewanie o tematyce religijnej szufladkuje wokalistów? Myślę, że trochę tak. A przyznawanie się do wiary w Boga jest moim wyborem, nie przymusem.

Podczas przesłuchań do programu ,,The Voice of Poland” tylko Nergal nie nacisnął guzika. Jako osoba wierząca nie miałaby Pani uprzedzeń śpiewać pod opieką wokalisty kojarzonego ze złymi mocami?

Szczerze przyznam, że nie śledziłam artystycznych poczynań Nergala. Dla mnie był czystą kartą. Wiedziałam tylko, że reprezentuje mocne, metalowe brzmienia. W programie odebrałam go jako miłego faceta.

Marta - objawienie programu. Dziewczyna, której głos kruszy szklanki, ma w sobie siłę i moc góralskiej śliwowicy - tak przedstawił Panią Hubert Urbański. Mimo to przegrała Pani ze swoją rywalką. Czy udział w programie zmienił coś w Pani życiu?

Po udziale w programie zagrałam dużo fajnych koncertów, dostałam też kilka ciekawych propozycji zawodowych i miałam rozmowę w jednej z największych wytwórni płytowych w kraju.

Uprawia Pani muzykę niszową, jazz, muzykę świata, etno, folkową, która nie ma takiej siły przebicia jak popularne kawałki pop. Nie kusi Panią muzyka, powiedzmy... bardziej komercyjna, z którą zdecydowanie łatwiej wypłynąć?

Hm... to jest trudne, bo z jednej strony kusi łatwiejsza droga, pieniądze i być może szybsze „wypłynięcie”, a wtedy przy odrobinie szczęścia człowiek nie musi myśleć, co będzie za kilka lat.

A z drugiej strony zawsze lubiłam ciekawszą muzykę, bardziej złożoną aranżacyjnie i harmonicznie. Zwracałam uwagę na tekst. Muszę mieć odwagę stanąć w lustrze i się nie wstydzić, że zaśpiewałam taki czy inny tekst.

Brała Pani udział w nagraniu ścieżki dźwiękowej do filmu „Syberiada Polska”. Jak została tam Pani zaproszona?

Jeszcze będąc na studiach nagrałam z moim przyjacielem taki utwór na zajęcia - ,,Mikoron” (w języku starowęgierskim). Śpiewałam tam tzw. „białym głosem”, czyli po góralsku.

Marta Florek: nie patyczkuję się, ze mną też nikt nie obchodził się jak z jajkiem

Mój kolega miał zajęcia z Krzesimirem Dębskim i to on był pierwszym recenzentem tego nagrania. Podobno się zachwycił i pytał, kim jest ta wokalistka. Kiedy później spotkaliśmy się na jednym z festiwalu jazzowych, zaproponował mi nagranie partii wokalnych do ścieżki dźwiękowej filmu.

A tak prywatnie. Co Marta Florek nuci pod prysznicem?

Chyba nikt mnie nigdy o to w życiu nie zapytał (śmiech). Czasem nucę jazz lub piosenki z musicalu ,,Król Lew”.

Pracuje Pani jako wykładowca na kierunku Jazz i Muzyka Estradowa w Akademii Muzycznej w Katowicach. Studenci są zakochani w swojej ,,góralskiej Pani profesor?”

Ha, ha!! Nieee, na pewno nie są zakochani... Trzeba by było ich zapytać, co myślą. Ale ja jestem raczej z tych wymagających nauczycieli. Nie patyczkuję się, bo ze mną też nikt nie obchodził się jak z jajkiem. Staram się też być wrażliwa na człowieka i patrzeć na niego indywidualnie. Wiem, że ten zawód jest bardzo trudny i bezlitosny... szczególnie dla kobiet.

Bezlitosny…?

Tak. Bezlitosny, bo po pierwsze kobiet w tym zawodzie jest znacznie więcej niż mężczyzn, więc automatycznie konkurencja jest ogromna, a po drugie, kiedy np. kobieta zachodzi w ciążę, to często traci pracę, choćby dlatego, że widoczny jest brzuch, który ,,zamyka drzwi”.

Biorąc też pod uwagę, że w większości w tym zawodzie mamy umowy śmieciowe, to kobiety będące na tzw. urlopie macierzyńskim, nie dostają kompletnie żadnych pieniędzy.

Gra Pani także w teatrach. Była Pani kierownikiem wokalnym w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Wydaje się, że jest Pani takim typowym zwierzęciem scenicznym.

Bardzo dziękuję. Mam farta. Gdy byłam na pierwszym roku studiów światowej sławy reżyser Michał Znaniecki dał mi szansę, obsadzając w jednej z głównych ról w musicalu ,,Jekyll & Hyde”.

Przysięgam, nie umiałam wtedy nic. Tylko śpiewałam. A on zobaczył coś więcej i postanowił mi dać rolę. Tym sposobem zaraziłam się teatrem i musicalami.

Niedawno miała Pani premierę spektaklu „Pierwsza randka” w Teatrze Komedia w Warszawie. Grała tam Pani u boku sławnych aktorów. A co ciekawe dostała Pani tę rolę bez castingu, sam reżyser do Pani podobno zadzwonił. Znowu fart?

Ups! Trzeba się tłumaczyć (śmiech). To tak jak zawsze: dużo szczęścia, dużo pracy i chyba też trochę talentu. Pracowałam już przy okazji innych spektakli z reżyserem Tomaszem Dutkiewiczem i wtedy normalnie przystępowałam do castingów. Tym razem robił spektakl, w którym od początku widział mnie w obsadzie i zadzwonił do mnie z tą propozycją.

Jest Pani posiadaczką nie tylko oryginalnego głosu, ale i czarującej urody. Czy wygląd pomaga w tym zawodzie?

Myślę, że tak się dzieje, ale także w pewnym sensie to ogranicza. Kiedy ma się raczej figurę kobiecą, a nie dziewczęcą, to automatycznie takie kobiece role się dostaje. Chyba nigdy nie przyjdzie mi zagrać eterycznej, spokojnej dziewczyny z sąsiedztwa, bo jestem typem pasującym do innych postaci.

Pani zdjęcia znalazły się także w magazynie „Touche”.

Sesja odbyła się na dachu jednej z kamienic w centrum Katowic przy okazji udzielania wywiadu do tegoż właśnie magazynu.

Reasumując. Piękna i utalentowana. Kobieta idealna?

Nie ma ideałów. Jak każdy mam swoje słabości. Ale o tym cicho sza.

Obecnie mieszka Pani…

Jedną nogą w Warszawie, a drugą w Gliwicach.

A co z marzeniami o góralskim domku w Limanowej?

Marzenia są po to, żeby się spełniały... ale nie wszystko od razu.

W Pani żyłach płynie góralska krew. To znaczy, że nie da sobie Pani w kaszę dmuchać? Potrafi Pani tupnąć nogą?

Absolutnie tak. I zawsze tak było. Należę do zdecydowanych osób. Jednak prywatnie, w domu lubię ubrać ciepłe kapcie, popijać kawę w dużym kubku i odpuścić. Nie muszę mieć ostatniego zdania.

Czy jest ktoś, kto skradł serce Marty Florek?

Zdecydowanie jest. I nawet jest to dwóch mężczyzn: mój mąż Andrzej i mój syn Kacperek.

Pani rządzi na scenie, a w domu oddaje pałeczkę mężowi?

Powiedzmy, że mój mąż jest głową rodziny, natomiast ja szyją, która... tą głową kręci (śmiech).

Krystyna Trzupek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.