Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Profesor Ryszard Lauterbach i cuda medycyny

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Maria Mazurek

Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Profesor Ryszard Lauterbach i cuda medycyny

Maria Mazurek

Prof. Ryszard Lauterbach, neonatolog ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, ratuje wcześniaki, które ważą tyle, co bochenek chleba.

Co pana wzrusza najbardziej?

Tajemnica cudu życia, które rozpoczyna się o wiele za wcześnie.

Pana pacjenci rodzą się ledwo po połowie ciąży, czasem tak mali, że mieszczą się na dłoni.

Prawie nie mają płuc, mózgu, ich skóra i układ trawienny są skrajnie niedojrzałe. Ale żyją i walczą o przetrwanie, a także -na swój sposób -kochają. Więź skrajnych wcześniaków z rodzicami, szczególnie z matką, jest niezwykła. Nauka nie potrafi do końca tego wytłumaczyć, ale my, którzy opiekujemy się tymi maleństwami -lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci -wyraźnie to widzimy.

Co konkretnie?

Jak dziecko reaguje na matkę, na jej obecność, na jej stan emocjonalny. Na to, czy kobieta jest zestresowana czy spokojna. Odzwierciedla to zapis pracy serca, rejestr fal mózgowych, długość snu.

Szósty zmysł?

To że coś dzieje się poza możliwościami naukowych pomiarów, nie oznacza, że nie istnieje.

Ile pracuje pan w zawodzie?

Od 1975 roku. Czyli 45 lat.

Jak w tym czasie zmieniła się przeżywalność wcześniaków?

Ratujemy dzisiaj dzieci, które 20, 30 lat temu nie miałyby najmniejszych szans na przeżycie.

Gdzie jest dziś ta granica?

W 23 tygodniu ciąży. Powyżej niej -jeśli nie było komplikacji w łonie matki -mamy duże szanse, żeby nie tylko uratować życie dziecka, ale też zadbać o jego zdrowie.

Jeszcze się obniży?

Będzie bardzo trudno zejść poniżej. Położnicy ratują coraz trudniejsze ciąże. Jeszcze kilka lat temu te ciąże kończyłyby się poronieniami. Ponadto dużo rodzi się dzieci z mnóstwem wad, których wcześniej nie obserwowaliśmy; rozpoznajemy także wiele zaburzeń genetycznych.

Niektóre z nich przeżyją, ale przez wiele kolejnych lat będą odzyskiwać sprawność, gonić rówieśników. Jeśli w ogóle im się to uda.

Tak. Przez pierwsze miesiące nikt nie wystawi gwarancji, że dziecko będzie rozwijać się prawidłowo.

Nie ma pan czasem refleksji, że może...

...nie powinniśmy ratować ich za wszelką cenę?

Tak.

Już tak nie postępujemy. Jeśli dziecko nie ma mózgu lub mózg jest bardzo uszkodzony, co nie daje szans na świadome życie, nie prowadzimy uporczywej terapii. Uratowanie życia dziecka, które pozostanie potem bez kontaktu ze światem-to żadna satysfakcja.

Czemu powiedział pan: już tak nie postępujemy?

Dawniej wydawało nam się, że trzeba ratować życie za wszelką cenę. Że tak właśnie powinniśmy postępować.

Co zmieniło wasze podejście?

Najbardziej słowa św. Jana Pawła II.

Niesamowite, że papież, który w gruncie rzeczy był dość konserwatywny, zmienił stosunek do uporczywej terapii.

Zwrócił uwagę na niezwykle ważny aspekt działania lekarskiego. Wcześniej Kościół nauczał, że życie trzeba ratować za wszelką cenę -czy dziecko ma mózg, czy nie ma mózgu, czy będzie żyło, czy będzie wegetowało. To nasze medyczne podejście się zmieniło pod wpływem nauki św. Jana Pawła II.

Pan prowadzi najlepszy oddział neonatologiczny w Polsce.

Za odważnie powiedziane.

Ale spójrzmy tylko na ostatnie miesiące: uratowanie sześcioraczków z Tylmanowej, uratowanie dziecka, które urodziło się 56 dni po śmierci mózgowej swojej mamy...

To rzeczywiście były wyzwania. Z sześcioraczkami były pewne komplikacje, nie o wszystkim mówiliśmy publicznie. Z kolei dziewczynka urodzona w tych wyjątkowych okolicznościach, o których pani wspomina, również spędziła u nas wiele miesięcy. To był w miarę duży wcześniak, ważył 1200 gramów, ale miał bardzo duże kłopoty z oddychaniem. U tego maleństwa większość mięśni, w tym mięśnie oddechowe, była znacznie niedorozwinięta. Nic dziwnego: ono prawie wcale nie kopało, nie ruszało się w łonie matki, bo nie miało bodźców związanych z aktywnością mamy. Przecież normalnie matka w ciąży to podbiegnie, to się schyli i maluch cały czas się rusza, jest nieustannie poddawany sile grawitacji.

Dlaczego udało się panu zostać ponadprzeciętnym lekarzem?

Nie lubię słowa ponadprzeciętny. Niewiele znaczy. A ja zawsze lubiłem wiedzieć coś więcej, czytać, zdobywać wiedzę. I miałem sporo szczęścia, żeby mieć taką możliwość. W czasach, gdy dostęp do wiedzy był jeszcze w Polsce mocno ograniczony, ja -pomimo kilku przeszkadzających mi w tym -wyjechałem na staż do USA. Przywiozłem stamtąd walizkę pełną publikacji naukowych. Dzięki temu zrobiłem duży krok do przodu.

Teraz dostęp do wiedzy, badań, publikacji naukowych jest dla wszystkich lekarzy równy i praktycznie nieograniczony. Co stanowi o tym, że ktoś jest lepszym czy gorszym lekarzem?

Pracowitość, empatia? To też, ale przede wszystkim umiejętność kojarzenia faktów.

Umysł Sherlocka Holmesa?

Ja nazywam to intuicją. Nie chodzi o jakieś paranormalne zdolności, wyczucie, tylko o umiejętność kojarzenia wiedzy. Dam przykład: w 1991 roku w Polsce zaczęto stosować lek surfaktant; zastępuje on naturalną substancję o tej samej nazwie, której brakuje u wcześniaków. Wtedy lek dopiero się pojawił, były wytyczne, że należy podać go w pierwszych dwóch godzinach po urodzeniu. W tym czasie leczyliśmy pacjenta, który urodził się z donoszonej ciąży z wrodzonym zapaleniem płuc. Nie mógł samodzielnie oddychać, trzeba było zastosować do wentylacji respirator. Minął tydzień, drugi, trzeci. Nie można było go odłączyć. Wymyśliłem, że podam mu surfaktant. Gdy koledzy z innych ośrodków dowiedzieli się, że podaję surfaktant w trzecim tygodniu życia, wykonywali dziwne gesty wokół czoła. Ale ja skojarzyłem prosty fakt: proces zapalny płuc niszczy tę substancję i na skutek zapalenia występuje jej brak. Intuicyjnie wiedziałem więc, że to musi się udać. I się udało: odłączyliśmy dziecko od respiratora. To nazywam intuicją.

To również odwaga.

Tak, odwaga chyba również. Podobnie było z leczeniem ostrych zakażeń bakteryjnych u noworodków. Zacząłem leczyć je nie tylko antybiotykami, ale również lekiem, który ogranicza stan zapalny. Wszyscy twierdzili wówczas, że u noworodków, zwłaszcza u wcześniaków, reakcja zapalna rozwija się w sposób niewystarczający -a skoro tak, to moje leczenie nie powinno mieć sensu. Od kilku lat uważa się,że ta reakcja u wcześniaków jest znacznie bardziej nasilona i nieuporządkowana, co powoduje zaburzenia funkcji wielu narządów. Dopiero dzisiaj, a minęły lata, prowadzi się na świecie -w Nowej Zelandii, Australii, Kanadzie -międzynarodowe, wieloośrodkowe badania na ten temat. Jestem ich konsultantem, uczestniczyłem w przygotowywaniu protokołu badań.

Szkoda, że przyjmując ludzi na studia medyczne, bierze się pod uwagę jedynie wyniki matury, promuje się głównie umiejętność zapamiętywania na blachę. A nie sprawdza się zdolności logicznego myślenia.

Zgadzam się z panią. Zawsze mnie drażniło, jak pytałem młodego człowieka: dlaczego stosujesz taki lek? A on odpowiadał: bo metaanaliza wskazała, że jest skuteczny. Dobrze, kontynuowałem, ale należy pamiętać,że metaanaliza była na przykład przeprowadzana w Ameryce czy Azji, w zupełnie odmiennym środowisku. Natomiast zawsze szanowałem respondenta za odpowiedź: bo ten lek działa na mechanizm taki i taki. Bo ona oznacza, że młody człowiek myśli logicznie i zna mechanizmy działania leku.

Kiedyś, zapytany o swoje największe sukcesy, wskazał Pan na uratowanie pięcioraczków z Kielc.

One były znacznie mniej dojrzałe i w gorszym stanie klinicznym niż sześcioraczki z Tylmanowej -a dziś są świetnymi, dużymi dzieciakami, które zdobywają świadectwa z czerwonymi paskami. W przypadku pięcioraczków zastosowaliśmy różne nowatorskie metody, na przykład wprowadziliśmy dożylną suplementację kwasów omega-3, które odgrywają kluczową rolę w rozwoju mózgu i siatkówki. Dziś już nie ma neonatologii bez omega-3.


Dzięki panu?

Pierwsza nasza praca na ten tematu kazała się w 2011 w prestiżowym czasopiśmie amerykańskim Pediatrics , była całkowicie polska. Autorami byliśmy my, neonatolodzy z kliniki oraz koleżanka okulistka.

Podobnie było z nieinwazyjną wentylacją CPAP.

Był 2003 rok, nikt w Polsce nie stosował nieinwazyjnej wentylacji od pierwszej minuty życia. Gdy rodziło się dziecko, które nie oddychało samodzielnie, natychmiast się je mechanicznie wentylowało, szybko zabierało na oddział, podłączało do respiratora. A my wprowadziliśmy inne standardy: pielęgniarki zjeżdżają ze specjalnie przygotowanym i ciepłym inkubatorem na salę porodową, po narodzinach wkłada się do niego maleństwo, spokojnie rozprężają mu się płuca. Podjeżdżamy z tym inkubatorem do mamy, ona wkłada rękę do środka, wita się z dzieckiem. Mama płacze, dziecko płacze,piękna i magiczna chwila. Najpierw musieliśmy zaprojektować konstrukcję takiego inkubatora, bo nikt go wówczas nie produkował. Znaleźliśmy świetnego inżyniera z Bydgoszczy, kochanego pana Zenia Skalskiego, świętej pamięci. On nam taki inkubator zrobił. Jeździłem po kraju, pokazywałem film, jak sprawnie to działa. I jak ten film zobaczył przyjaciel naszego oddziału,Jurek Owsiak, to kupił w sumie kilkaset takich inkubatorów do oddziałów w całej Polsce.

Chyba ma pan mnóstwo radości i satysfakcji z pracy?

Tak. Wie pani, kiedy najbardziej? Kiedy widzę wyrośniętych już pacjentów na spotkaniach na Dniu Wcześniaka. Aż trudno czasem uwierzyć, że tylu dzieciom udało się pomóc. Raz stanął obok facet wyższy ode mnie o głowę, a jego rodzice mówią: Czy pan poznaje? Kojarzyłem nazwisko, pamiętałem, że ten chłopak ważył po urodzeniu 700 gramów. Kto mógłby wtedy przypuszczać, że wyrośnie z niego taki dżentelmen?

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.