Marcin Kędzierski: - Post-prawda da znów o sobie znać

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Adam Willma

Marcin Kędzierski: - Post-prawda da znów o sobie znać

Adam Willma

Rozmowa z dr. Marcinem Kędzierskim, analitykiem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego w Krakowie.

W mijającym roku byliśmy świadkami wydarzeń, których nie przewidzieli najlepsi analitycy. Wkroczyliśmy w świat, w którym przyszłości nie da się przewidzieć przy pomocy dostępnych obecnie narzędzi?
Słowem roku 2016 było “post-truth”, czyli “post-prawda”. Funkcjonujemy dziś w rzeczywistości, w której fakty nie mają już tak dużego znaczenia, jak jeszcze kilkanaście lat temu. Jeśli przyjrzymy się kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii czy wyborom prezydenckim w USA, to zauważymy, że argumenty oparte na faktach z coraz większym trudem trafiają do wyborców. Bez wątpienia kontynuację tego zjawiska będziemy obserwowali w 2017 roku. Pojawi się więcej zaskakujących zjawisk. Warto jednak zauważyć, że już kilka miesięcy przed wyborami mówiliśmy o tym, że Trump wygra wybory w USA, właśnie dlatego, że nie wierzyliśmy w wyniki sondaży.

Marcin Kędzierski: - Post-prawda da znów o sobie znać

Okazuje się, że ludzie coraz częściej nie ujawniają w sondażach swoich rzeczywistych preferencji.
Za to preferencje wyraźnie ujawniły amerykańskie media. Standardy bezstronnego dziennikarstwa zostały zdruzgotane w ojczyźnie wolnych mediów. Od zawsze amerykańskie media są przychylne republikanom lub demokratom, ale faktycznie, nigdy ta stronniczość nie była tak skrajna jak podczas kampanii w 2016 roku. Podłożem tego zaangażowania był jednak nie tyle podział polityczny, co ideowy. To nie był wybór pomiędzy lewicą a prawicą. Większość mediów zaangażowała się po stronie Hillary Clinton, bo jej kandydatura była oczywista dla nurtu mainstreamowo-globalizacyjnego. Ten nurt stoi dziś w kontrze do nowych ruchów społecznych, które są antyglobalistyczne, lokalne. Podział na globalistów i lokalistów lepiej dziś oddaje rzeczywistość niż dychotomia prawica-lewica.

Ciekawym akcentem kończy się kadencja Baracka Obamy. Wydalenie 35 dyplomatów rosyjskich będzie prztyczkiem w nos dla Donalda Trumpa. Ale najciekawszy jest powód: próba wpływu na kampanię wyborczą w najpotężniejszym państwie na świecie.
Wątek rosyjski nie był tak mocno obecny w kampanii wyborczej w USA od czasów Ronalda Reagana. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak wyraźnego wpływu Rosji na kształt kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych. To jest pochodna przenoszenia się kampanii do internetu. Taka kampania ma swoje pozytywy, ale jak widać również zagrożenia. Nie trzeba objeżdżać wszystkich hrabstw. Wystarczy 50 informatyków, którzy są w stanie oddziaływać na opinię publiczną. Donald Trump mówi wprost o powrocie do polityki Nixona, ale w odwróconej formule. To już nie sojusz amerykańsko-chiński przeciwko Rosji, ale amerykańsko-rosyjski przeciwko Chinom. Gest Obamy jest próbą uprzedzenia takich działań. To tym bardziej interesujące, że zwykle Partia Demokratyczna była bliżej Rosji niż Partia Republikańska. Dziś to się odwraca, bo i podziały na republikanów i demokratów są już coraz mniej użyteczne.

Czym jeszcze zaskoczy nas post-prawda w 2017 roku?
Czekają nas bardzo ważne wydarzenia dla Unii Europejskiej: wybory we Francji i w Holandii na wiosnę oraz jesienne wybory w Niemczech. Już widać, że wpływ propagandy rosyjskiej i post-prawdy będzie w nich mocny. We Francji dwóch kandydatów do urzędu prezydenta jest prorosyjskich. Skoro mechanizm zadziałał w Wielkiej Brytanii, w USA i we Włoszech, to dlaczego nie miałoby zadziałać w Niemczech i we Francji? Nawet jeśli sondaże wskazują dziś na dużą przewagę Fillona i zwycięstwo Merkel, to wiemy już, że trzeba do tych sondaży podchodzić z ostrożnością.

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.