Sylwia Arlak

Miasto było i miasta już nie ma

Sylwia Arlak

Kilkadziesiąt sekund wystarczyło, by włoska noc zamieniła się w prawdziwy horror. Potężne trzęsienie ziemi nawiedziło środkową część Italii

Czteroosobową rodzinę odnaleziono pod gruzami w mieście Accumoli, dwie kolejne ofiary zginęły w Pescara del Tronto. Ofiar potężnego trzęsienia ziemi, które w nocy z wtorku na środę nawiedziło środkowe Włochy, z każdą chwilą przybywa. Zginęło ponad 70 osób, a 150 uznaje się za zaginione. I wszyscy zdają sobie sprawę, że to nie jest bilans ostateczny.

Wszystko zaczęło się w środku nocy, o godzinie 3.36. To wtedy ziemia zatrzęsła się z siłą 6,2 stopnia w otwartej skali Richtera. Godzinę później - nieco słabszy wstrząs. Epicentrum znajdowało się 70 km na południowy wschód od Perugii i wystąpiło zaledwie na dziesięciu kilometrach. Żywioł był tak silny, że przez 20 s trzęsły się również budynki w oddalonym o 100 km od epicentrum Rzymie. W ciągu kolejnych godzin region nawiedziło kilkanaście wstrząsów wtórnych.

Burmistrz zniszczonego miasta Accumoli Stefano Petrucci informował o znalezieniu pod gruzami czteroosobowej rodziny. Już nie żyli. Wśród ofiar są też cudzoziemcy, nie ma jednak informacji, by wśród poszkodowanych znajdowali się Polacy.

Władze włoskie ostrzegają: w środowej katastrofie mogły ucierpieć tysiące ludzi. Oszacowanie dokładnej liczby ofiar jest na razie niemożliwe - w wakacje włoskie miasteczka odwiedzają bowiem tłumy turystów. Najpoważniejsze zniszczenia odnotowano we wspomnianym Accumoli, Posta, Amatrice, Arquata del Tronto.

- Drogi do i z miasta są kompletnie zablokowane. Połowy Amatrice tak naprawdę już nie ma. Ludzie wciąż są pod gruzami. Osunęła się ziemia i może zapaść się most - mówił burmistrz tego miasta Sergio Pirozzi dla RAI. Świadkowie mówili o panującym w Amatrice koszmarze. - Było ciemno i zimno. Nikt nie miał pojęcia, co w takich chwilach robić, jak się zachować. Ziemia wciąż drży i drży - relacjonowała Emma Tucker.

Połowy Amatrice tak naprawdę już nie ma. Ludzie wciąż są pod gruzami

O swoich odczuciach opowiedziała też odwiedzająca swoją matkę w miejscowości Castelfidardo Silvana Hembrey. - Łóżko zaczęło skakać w górę i w dół, z jednej strony pomieszczenia na drugą. Lampy kołysały się z boku na bok. Wstałam i natychmiast padłam. Mieszkamy w domu oddalonym o 80 km na wschód od epicentrum. Nie mamy wielu zniszczeń, ale i tak mocno odczuliśmy trzęsienie. Moja 90-letnia matka obudziła się z krzykiem, kompletnie przerażona - mówiła.

Kolejny świadek tych dramatycznych wydarzeń określił pamiętną noc jako najbardziej przerażającą w swoim życiu. - Widziałem na ulicach płaczących ludzi, ubranych jeszcze w piżamy. Na rękach trzymali dzieci i cały dobytek - opowiadał.

Pod gruzami wciąż jeszcze mogą się znajdować żywi ludzie. Stąd walka z czasem setek ratowników. - Amatrice jest w gruzach. Jedno z najpiękniejszych miasteczek w całych Włoszech już nie istnieje. Wszędzie tylko gruz i zniszczenia - relacjonował w rozmowie z BBC miejscowy fotograf Emiliano Grillotti. Mężczyzna opowiadał, jak 15 ratowników gołymi rękami próbowało dotrzeć do zasypanych rodzin. - Usłyszałem krzyki matki i dziecka. To było straszne - mówił.

Jak donosi agencja Associated Press, w akcji ratunkowej biorą udział mieszkańcy miasta, pracownicy ochrony, a nawet księża.
Rzecznik Włoskiego Czerwonego Krzyża Tommaso Della Longa podkreślił, że znalezienie żywych pod gruzami jest priorytetem dla władz. - Borykamy się z wieloma problemami, przede wszystkich ze zniszczonymi drogami, a dramat dotknął głównie wioski i małe miasteczka. Musimy do wszystkich jakoś dotrzeć - mówił mężczyzna.

To dla nas wszystkich smutny moment. Wszyscy powinniśmy solidaryzować się z ofiarami katastrofy

Kondolencje rodzinom ofiar złożył już prezydent Włoch Sergio Mattarella. - To dla nas wszystkich smutny moment. Wszyscy powinniśmy solidaryzować się z ofiarami katastrofy - mówił i dodał: - Chcę podziękować władzom lokalnym, obronie cywilnej, straży pożarnej, policji, siłom zbrojnym oraz wolontariuszom za ich wysiłek i poświęcenie podczas pracy ratunkowej. Musimy zrobić wszystko, by uratować tyle istnień, ile tylko możliwe. Musimy udzielić pomocy rannym i zapewnić najlepsze warunki tym, którzy stracili dach nad głową. Musimy odbudować nasze miasta i wrócić do normalnego życia.

Swoje oświadczenie złożył też premier Włoch Matteo Renzi. - Chcę powiedzieć, z ręką na sercu, w trudnych chwilach Włochy wiedzą, co robić. Kiedy rzeczy nie toczą się po naszej myśli, pokazujemy swoje najpiękniejsze oblicze. Nie zostawimy żadnej rodziny, żadnej miejscowości. Bierzmy się do pracy, aby w najbliższych godzinach mogli wydobywać spod gruzów kolejne osoby - mówił Renzi.

W 2009 r. trzęsienie o sile 6,3 - które również odczuli mieszkańcy stolicy kraju - zniszczyło miasto L’Aquila. Jak przypomina BBC, wówczas zginęło ponad 300 osób. Sejsmolog Andrea Tertulliani nie ma dobrych wiadomości dla Włochów. Jego zdaniem na pewno dojdzie do dalszych wstrząsów, prawdopodobnie jednak już o mniejszej sile.

Autor: Sylwia Arlak

Sądzeni za ruchy ziemi

Uznano, że odpowiedzialni za skalę zniszczeń oraz liczbę ofiar byli członkowie komisji wielkich zagrożeń. Do ich obowiązków należało wysyłanie ostrzeżeń o tego typu zagrożeniach, a oni tego nie zrobili. Kilka dni przed wystąpieniem ruchów ziemi członkowie komisji wydali nawet komunikat, że rejonowi nie zagraża trzęsienie ziemi.
Sprawa była mocno dyskutowana nie tylko we Włoszech, odbiła się także szerokim echem na całym świecie. Włoskie władze zdecydowały się oskarżyć członków wspomnianej komisji o zaniedbania i postawiono ich przed sądem.
Sprawa ciągnęła się latami, ostatecznie pod koniec roku 2015 sąd najwyższy utrzymał w mocy wyrok sądu drugiej instancji uznający, że naukowcy nie byli w stanie przewiedzieć trzęsienia ziemi.
Jedynym skazanym w tej sprawie był Enzo Boschi, były dyrektor instytutu wulkanologii, który walczył o to, by we Włoszech zaczęło obowiązywać prawo budowania domów odpornych na wstrząsy sejsmiczne.

Accumoli: płacz i gorycz, bo pomoc nie nadeszła szybko

Udało się za to spod gruzów wydobyć wielu rannych, to zasługa specjalnie szkolonych psów, które ściągnięto na miejsce tragedii. Nie znaczy to jednak, że akcja ratownicza w tym miasteczku, które liczy nieco ponad 700 stałych mieszkańców, przebiegała prawidłowo i błyskawicznie.
– Ratownicy dotarli do nas późno, stanowczo za późno, było już dobrze po godzinie siódmej, kiedy pierwsi ludzie przystąpili do akcji ratowniczej – żalił się burmistrz zniszczonego miasteczka Stefano Petrucci.
Każdego wydobywanego spod gruzów witano brawami. Była to oznaka nadziei, że jednak nawet w tak straszliwej tragedii były szczęśliwe momenty. To jeszcze bardziej dopingowało do pracy ratowników oraz strażaków. Miasteczko jest teraz na wpół zdemolowane ruchami ziemi, nie ma prądu, gazu, nie działają telefony.

Sylwia Arlak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.