Monika Witkowska bez taryfy ulgowej. Wyprawa na Manaslu

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Katarzyna Kachel

Monika Witkowska bez taryfy ulgowej. Wyprawa na Manaslu

Katarzyna Kachel

Jeśli w wysokich górach pękają jej opuszki palców, skleja je super glue. Monika Witkowska, uczestniczka kobiecej wyprawy na Manaslu, o pasji wspinania i chodzeniu pod prąd.

Zabrałaś niepewnego swoich możliwości chłopaka w wysokie góry i wrócił inny. Co mu zrobiłaś?
Musiał się zmierzyć z prawdziwie trudnymi sytuacjami, drabinkami nad przepaściami, brakiem wody, niedotlenieniem, nie mówiąc o innych niewygodach.

I co zrobił po powrocie?
Wyprowadził się od mamy, znalazł dziewczynę i w pracy zaczął mieć własne zdanie.

Góry rozwiązują problemy?
W pewnym sensie tak.

A może tylko sprawiają, że widać je lepiej?
I to, i to. Kiedy jesteś na kilku tysiącach, masz więcej czasu na przemyślenia. Odcinasz się od spraw bardzo ważnych, a przynajmniej tak o nich myślałeś tam, na ziemi. Okazuje się, że świat się nie wali, a rzeczy, które wydawało się, że są bez szans na rozwiązanie, bo zbyt skomplikowane, nagle, bez twojej pomocy, same się prostują. Nie odpisujesz na e-maile, nie dzwonisz 30 razy dziennie, nie jesteś cały czas „in touch” i da się? Da. To dzięki górom doceniłam rodzinę, którą w tym normalnym życiu gdzieś zawsze odstawiałam na dalszy plan. Rok temu, kiedy wyjeżdżałam na Broad Peak, zostawiałam najbliższych z wielkimi problemami, a sama wyjeżdżałam kompletnie załamana. Góry nie zdobyłam, czyli cel nie został osiągnięty, ale w trakcie wyprawy zdarzyła się bardzo ważna rzecz, dla której warto tam było pojechać. Miałam zejść z obozu drugiego do bazy sama o godzinie piątej rano. W ostateczności postanowiłam pójść z Kanadyjką, która chciała odpocząć i schodzić dopiero o ósmej. Nie byłam z tego zadowolona, ale ta decyzja sprawiła, że żyję. O siódmej w tamtym rejonie zeszła olbrzyma lawina. Nie byłoby czego szukać. Kanadyjka miała na imię Grace, czyli łaska.

Jak ty o tym myślisz; przypadek?
Gdy zobaczyłam zdjęcia tej lawiny, poczułam, jakby mi ktoś głowę okręcił o 180 stopni. Do domu wróciłam z drugim życiem. Inna.

Nie pomyślałaś „dość”?
Pomyślałam, że trzeba to życie wykorzystywać na maksa. Nie żeby prowokować los, ale czerpać garściami z jego bogactwa. I wtedy też te wszystkie problemy, które jeszcze przed wyjazdem doprowadzały mnie niemalże do depresji, stały się całkiem niewarte szarpania. Ta lawina naprawdę była mi potrzebna.

Myślisz czasami o tym, że nie wrócisz?
Myślę o tym, by nie zrobić niczego, co mi to ułatwi. Nie ryzykować za bardzo, nie próbować sobie ani innym niczego udowadniać. Rok temu, przed wyjazdem na Broad Peak, Robert Szymczak, który jest opiekunem medycznym wielu alpinistów, kazał mi podpisać papier, w którym miałam zadecydować, co zrobić ze zwłokami, gdyby coś się stało. Poszłam z tym dokumentem do męża i pytam; kurcze, co tu wpisać? Wkurzył się.

I co napisałaś?
Że ostateczny głos ma rodzina, ale nie mam nic przeciwko, by mnie tam w górach zostawiono. Oczywiście, nie na środku ścieżki. Mam też w domu kopertę, gdzie jest napisane, żeby otworzyć na wypadek, gdyby coś mi się stało.

Mówiłaś, że w górach często umiera się w bardzo głupi sposób.
Tak, nie w tych najcięższych momentach, kiedy jesteś absolutnie skupiony, ale kiedy schodzisz, rozluźniasz się, zaczynasz sobie robić zdjęcia czy coś planować. Najtrudniejszy moment, kiedy mogłam stracić życie, przydarzył mi się w Tatrach, podczas powrotu z Rysów. Robiliśmy sobie z kumplem fotki, było ślisko i zaczęłam zjeżdżać w przepaść. Złapałam się jakiejś kępki trawy, modląc się w duchu, by mnie utrzymała.

W górach wychodzisz poza strefę komfortu. Lubisz to?
Na każdej wyprawie obiecuję sobie, że to ta ostatnia. Bo nie lubię zimna, a ciągle w tym mrozie ląduję; czy to na rejsach arktycznych, czy w wysokich górach. Klnę soczyście, że kosztuje mnie to tyle kasy, którą mogłabym przecież przeznaczyć na bezpieczniejsze tropiki, w których będę sączyć drinki. Znów jednak wracam.

Masochizm?
Nie, bo ja mam słabą pamięć i szybko zapominam, jak bardzo było źle i trudno. Zapamiętuję wyłącznie te cudowne momenty. Jeszcze nie dolecę do Polski, a już myślę o kolejnych wyprawach. Oczywiście zastanawiam się, ile jeszcze lat mogę wchodzić tak wysoko, ile lat mój organizm da radę. Nie chcę na siłę sobie niczego udowadniać, ale mam jakieś cele i staram się do nich dążyć. Śmieję się czasem, że posiadam dwóch doradców, pierwszy, który mi mówi: nie idź, bo jest groźnie; drugi: nie idź, bo w namiocie jest cieplej i można się napić gorącej herbaty. I jak racjonalnie ocenić, gdzie się kończy wygoda, a zaczyna niebezpieczna walka? Najgorsze, że one są stereo.

Lubisz chodzić pod prąd?
Jak kiedyś usłyszałam, że do Biedronki to chodzi gorszy sort ludzi, zaczęłam paradować z biedronkową reklamówką. Nie oceniam nikogo po tym, gdzie mieszka i gdzie robi zakupy. Ale nie robię z tego chodzenia pod prąd jakiejś osobistej filozofii. Jeśli się z czymś nie zgadzam, manifestuję to i tyle.

Pytam, bo jeździsz po Polsce i odczarowujesz trochę Mount Everest.
Bo mówię, że nie zawsze są tłumy i że nikt tam nikogo nie wnosi na plecach?

Choćby.
Szczyt zdobywałam sama, bez ludzi za sobą i przed sobą. W bazie nie ma takich imprez i popijaw, jak pokazuje to film „Everest”. I choć wiele rzeczy można ułatwić, zwłaszcza gdy ma się pieniądze, nie jest tak, że wciąga tam się ludzi. Oczywiście mają dostęp do nielimitowanego tlenu, ktoś im niesie bagaże, gotuje zupy, ale po grani muszą iść sami. Nie ma technicznie innej możliwości. Gdy byłam na Evereście, szczyt zdobywał bogaty szejk. To prawda, że w bazie na wysokości 7 tys. metrów jadł owoce morza, które mu dostarczono helikopterem, ale przy okazji był dobrym wspinaczem, przygotowanym do tego, by ten szczyt zdobyć.

Na Manaslu, który zdobywasz z koleżanką wzięłyście szerpę, pomocnika wysokogórskiego?
Jednego i w zupełności nam wystarczy. To ważne także dlatego, że gdyby którejś z nas cokolwiek się stało, gorzej się poczuła, będzie możliwość, by ją sprowadził bez konieczności udziału tej drugiej.

Czwarta Polka na Manaslu. Robi to na Tobie wrażenie?
Nie, mogę być szóstą albo siódmą. Na Evereście byłam 33. kobietą, ale po drodze niektórzy mnie poganiali: jak się pospieszysz i wyprzedzisz Olgę, będziesz dziesiątą Polką. Nie interesowało mnie to. Rywalizacja nie jest dla mnie.

Co jesteś w stanie poświęcić dla gór?
Dużo pracy, determinacji, nawet pieniędzy, ale nie zdrowie i rodzinę.

Są faceci, którzy w ramach minimalizowania bagażu sikają i piją z jednej butelki...
Gorzej, gdy im w nocy zamarznie! Jestem minimalistką, na co dzień nie otaczam się przedmiotami, samochód ma jeździć, telefon dzwonić, a mieszkanie być praktyczne, nie kupuję gadżetów. Po górach docenia się własne łóżko i ciepłą wodę.

Kobietom trudniej w górach?
Niektórzy dziwią się mojemu mężowi, że mnie puszcza z facetami, pozwala spać z nimi w jednym namiocie. Nie zdają sobie sprawy, że na takiej wysokości nie jesteśmy zbyt atrakcyjne, bo przecież trudno się umyć, a od pewnej wysokości jest tak zimno, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by się przebierać. No i kobiety mają bardziej spuchnięte i podkrążone oczy niż mężczyźni. Atrakcyjność wyraźnie się zmniejsza wraz ze zwiększającą się wysokością. Tłuste włosy pod czapką, palce posklejane super glue, daj spokój.

Klejem?
Tak, gdy pękają opuszki i bolą, to najlepszy sposób. Ze względu na fizjologię jest nam na pewno trudniej; musimy mieć specjalne lejki do sikania i załatwiać się np. przy kilku obcych facetach w namiocie. No i jesteśmy fizycznie słabsze. Nadrabiamy za to determinacją i mocną psychiką. Już wiele razy byłam świadkiem, kiedy panowie wyszukiwali sobie choroby, narzekali, podczas gdy my nawet nie pisnęłyśmy. Nie mamy taryfy ulgowej, choć raz zdarzyło mi się, że kolega Szwajcar, widząc mnie z 20-kilogramowym plecakiem, zszedł i pomógł go nieść. Ale ja tego nie oczekiwałam, bo wiem, że w górach każdy ma swój własny bagaż.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.