Na Śląsku w PRL-u żyło się dobrze? To mit z epoki Gierka

Czytaj dalej
Fot. Fot. sławomir mielnik
Krzysztof Ogiolda

Na Śląsku w PRL-u żyło się dobrze? To mit z epoki Gierka

Krzysztof Ogiolda

Rok 1945 na Śląsku przyniósł pod wieloma względami nową okupację, a nie wyzwolenie – mówi 
dr Bernard Linek, p.o. dyrektor Instytutu Śląskiego. - Później PRL nie sprawdził się ekonomicznie.

W Instytucie Śląskim wydany został właśnie pierwszy tom („Przełomy i zwroty”) cyklu „Górny Śląsk w Polsce Ludowej”. Pan jest jego współredaktorem, wraz z Adamem Dziurokiem z katowickiego IPN. Nie boicie się panowie posądzeń, że i autorzy, i instytuty tęsknią za czasami słusznie minionymi?
Pomysł na ten projekt wziął się z przekonania, że istnieje społeczna potrzeba opisania ważnego okresu dziejów regionu znajdującego się w województwie opolskim i śląskim już z pewnego dystansu, bo od przełomu 1989 upłynęły prawie trzy dekady. Ponadto od kilkunastu lat mamy nowe, przechowywane w IPN źródła. Jako pomysłodawcy tej serii mieliśmy z Adamem Dziurokiem przekonanie, że na poziomie naukowym toczy się na ten temat rozbudowana i niekiedy zażarta dyskusja, ale te ustalenia nie docierają do czytelników na poziomie popularnym. Chcemy więc możliwie syntetycznie i przystępnie wiedzę na temat dziejów regionu w Polsce Ludowej przybliżyć.

Kiedy dzisiejszego dystansu do dziejów Śląska jeszcze nie było, uchodził on za krainę - z perspektywy PRL-u – mlekiem i miodem płynącą. W sklepach były tu towary gdzie indziej niedostępne, płace wyższe, tyle że za cięższą pracę i względny spokój społeczny.
To jest spojrzenie mocno mityczne, pochodzące przede wszystkim z czasów dekady gierkowskiej i działających wtedy w części przemysłowej tzw. sklepów „G” dla górników, a z pomnięciem choćby systemu czterobrygadowego. Kiedy jednak spojrzymy na cały okres PRL-u, trudno nie zauważyć, że pod wieloma względami dzieje regionu są wspólne i spójne z historią całej Polski tego czasu. Podobne są też okresy przełomowe. Także tak zwane wyzwolenie było pod wieloma względami kolejną okupacją. W regionie, jak w całym kraju, przeżywano historyczne momenty w październiku 1956, w grudniu 1970, a nade wszystko w sierpniu 1980 roku. To była historia ogólnopolska. Choć śląskim wyróżnikiem były jednoczesne związki z niemieckością.

PRL na Śląsku nie zaczął się dobrze. Kobiety wyzwalano z czci, a mężczyzn z życia, do czego przylgnęła potem nazwa Tragedii Górnośląskiej…
To prawda, ale staram się zawsze podkreślać, że Tragedia Górnośląska miała wprawdzie miejsce, ale nie była jedyna. Z perspektywy Polski doszło także do tragedii wileńskiej, pomorskiej itd. Intensywność zbrodni sowieckich, które dotknęły Górny Śląsk w 1945 roku, była straszliwa...

Rosnący dystans potwierdzała każda paczka przysyłana z Niemiec. PRL na Śląsku przegrał z powodów ekonomicznych

... Sowieci mieli przekonanie, że w „przeklętej Germanii” mogą sobie pozwolić na więcej.
Represje na innych ziemiach polskich były też bardziej rozłożone w czasie, ale akowcy jechali na wschód takimi samymi pociągami jak śląscy mężczyźni wywożeni do kopalni Donbasu. Powtarzam, nie kwestionuję Tragedii Górnośląskiej, ale nie powinniśmy tworzyć mitu – jej wyłączności czy wyjątkowości.

Do śląskiej specyfiki należą powojenne obozy dla ludności niemieckiej i za taką uznanej. Ich symbolem stały się Łambinowice, ale trzeba pamiętać, że podobne miejsca liczono na Śląsku w setki.
Niestety, wojewoda Aleksander Zawadzki miał taki pomysł na rozwiązanie kwestii niemieckiej. Tu od razu doszło do zderzenia starego z nowym. Kończyły się walki i natychmiast nadjeżdżały pociągi z repatriantami ze wschodu. Wysyłanie ludzi do obozów było drastyczną formą robienia dla nich miejsca.

Nic tak Ślązaków nie zrażało do Polski jak to, że ludzie, którzy wymachiwali biało-czerwoną flagą bez opamiętania, miejscowych traktowali niesprawiedliwie i okrutnie. Z prawdziwą Polską nie miało to wiele wspólnego.
Po 1945 roku do aparatu władzy, a więc i do aparatu przymusu należeli przede wszystkim przesiedleńcy, nie miejscowi Ślązacy. Przed wojną w sąsiednim Zagłębiu Dąbrowskim organizacje prokomunistyczne były stosunkowo silne. Stamtąd przyjeżdżali pionierzy nowej Polski. Zderzenie tych różnych grup społecznych było potężne. Po wtóre, władze polskie były w dużej mierze bezsilne wobec tego, co robili Sowieci.

Z demontażami zakładów przemysłowych włącznie.
Ostatecznie jednak wszystko to szło na konto władz polskich, które zapobiec tym aktom przemocy nie były w stanie. W dodatku już po kilku latach ludzie widzieli, że pomysł pod tytułem Polska Ludowa się nie sprawdził. Już w latach 50. było oczywiste, że Niemcy, które wojnę przegrały, odbudowują się znacznie szybciej. Ludzie nie byli ślepi na procesy ekonomiczne i głosowali. Nie tyle kartką wyborczą – wolnych wyborów nie było – co nogami.

Nogami mogli zagłosować w okolicach przełomu 1956 roku, kiedy na dobre ruszyła akcja łączenia rodzin. Zaczął się proces wyjazdów Ślązaków do Niemiec, który trwał właściwie przez cały PRL.
Ten problem „wisiał” w polsko-niemieckiej przestrzeni od końca lat 40. Termin „akcja łączenia rodzin” pojawił się już w 1947 roku. Rodziny niemieckie zaczęły naciskać na władze w Niemczech, by o ich krewnych, którzy zostali za Odrą, walczyły. Ta sprawa pojawiała się w dyskusjach polsko-niemieckich zawsze. Także w rozmowach z NRD o uznaniu granicy na Odrze i Nysie w 1950. W ich efekcie zwolniono niemieckich jeńców i wypuszczono z Polski kilkanaście tysięcy osób. Kiedy w 1955 roku Polacy zobaczyli, że kanclerz Adenauer pojechał do Moskwy, co spowodowało zwolnienie kilkunastu tysięcy jeńców niemieckich wciąż przebywających w Związku Radzieckim i odwilż w relacjach sowiecko-zachodnioniemieckich, chcieli się pod to odprężenie podłączyć. Cel był oczywisty – uznanie przez Niemcy zachodniej granicy, czyli ładu powojennego. Za to Polska była gotowa na gesty humanitarne, czyli wypuszczenie ludzi, którzy czuli się Niemcami i mieli rodzinne więzy z obywatelami Republiki Federalnej. Te wyjazdy będą trwały przez całe lata 70. i później. I różnie były oceniane. Katowicki biskup Herbert Bednorz pisał o nich bardzo krytycznie. Był przekonany, że to Polacy wyjeżdżają ze Śląska do Niemiec.

Około roku 1956 – przynajmniej na krótko – znaleźli się w kręgu sprawujących władzę powstańcy śląscy czy dawni członkowie Związku Polaków w Niemczech. Zaraz po wojnie ich odsunięto, stawiając na przybyszów wyznających słuszną, czyli komunistyczną ideologię.
Tak było rzeczywiście w Opolu. W Katowicach było pod tym względem lepiej. Głównym kadrowym był tam Jerzy Ziętek i środowisko powstańców odgrywało tam poważniejszą rolę aż do lat 70. Na Śląsku Opolskim było to środowisko niezbyt liczne, a w dodatku po 1945 roku postawiło nie na tego konia, bo na PSL Mikołajczyka. Wyjątkiem był Arka Bożek, który przeszedł do prokomunistycznego SL-u. Co zresztą i tak go nie uchroniło przed odsunięciem na boczny tor. Generalnie miejscowi Polacy byli gremialnie podejrzani – mieli niesłuszne pochodzenie i niesłuszne poglądy. Nie mieli być – zdaniem władz – czynnikiem politycznym, mogli być co najwyżej elementem symbolicznym, żeby nie powiedzieć: figowym listkiem.

Kolejną datą przełomową w Polsce był rok 1968. Na Śląsku Opolskim odbił się jakby słabszym echem…
Nagonka antysemicka była mniejsza, bo i Żydów było w województwie opolskim niewielu. Wyjechać musiało kilkanaście rodzin. Represje dotknęły m.in. Maurycego Horna, który był rektorem WSP i dyrektorem Instytutu Śląskiego. Podobnie było z wystąpieniami studenckimi. W Opolu miały one miejsce i na ich uczestników spadły represje, ale skala była znacznie mniejsza niż we Wrocławiu, Katowicach czy Poznaniu. Środowisko akademickie było u nas młodsze i słabsze. Nowe społeczeństwo Śląska Opolskiego dopiero się tworzyło.

Za to bardzo licznie społeczeństwo na katowickim i opolskim Śląsku uczestniczyło w obchodach milenijnych, stając wyraźnie po stronie Kościoła i prymasa Wyszyńskiego przeciw partii i Gomułce.
Na tle pozostałych ziem zachodnich demonstracja religijności była na Śląsku znacznie silniejsza. Zdecydowało tradycyjne przywiązanie Ślązaków do wiary. Społeczeństwo konserwatywne pokazało wtedy siłę. Państwo walczyło z obchodami i nie dało rady. To był kolejny dowód na to, że system komunistyczny – poza represjami – nie ma już metod ani środków do opanowania społeczeństwa. Tylko w 1956 Gomułka miał autentyczne poparcie społeczne. Dziesięć lat później nic już z tego nie zostało. Ludzie krytycznie odróżniali propagandę od rzeczywistości. Ślązacy byli i są pracowici, ale widzieli, że współzawodnictwo pracy to jest fasada. Przodownicy dostawali ordery, a robotnicy – wyższe normy produkcyjne. Pracowali coraz ciężej, ale to żadnego ekonomicznego skoku nie przynosiło. Rosnący dystans potwierdzała każda paczka przysyłana z Niemiec. PRL na Śląsku, jak w całej Polsce, przegrał z powodów ekonomicznych. Ludzie myśleli racjonalnie. Mieli także świadomość, że droga do Europy prowadzi przez Niemcy. Ślązacy wiedzieli to trochę prędzej niż reszta Polski.

Nie powinniśmy tworzyć mitu o wyjątkowości Tragedii Górnośląskiej. Represje były wszędzie

W sierpniu 1980 roku żartowano, że Opole jest – po Lwowie – najspokojniejszym polskim miastem. Panów książka – a w niej ustalenia Zbigniewa Bereszyńskiego – temu przeczą. Liczba internowanych w regionie w 1981 działaczy „Solidarności” sięga stu osób…
To jest już inne, nowe społeczeństwo polskie na Śląsku. Rewolucja „Solidarności” na Śląsku nie różni się praktycznie od przełomu w całej Polsce. W Katowickiem protest miał bardzo gwałtowny charakter, czego symbolem stała się kopalnia „Wujek”. Zastanawialiśmy się w Instytucie niedawno, kiedy nastąpiła ostatecznie integracja regionu z Polską. Pan Zbigniew był zdania, że dopiero po 1989 roku, już w wolnej Polsce. Moim zdaniem trzeba to zjawisko widzieć jako proces. Przełom solidarnościowy, narastanie obywatelskiej świadomości były częścią tego procesu. Ale on się zaczął już w 1945 roku. Wtedy rolę integrujacą odegrał Bolesław Kominek, administrator apostolski Śląska Opolskiego, i księża skupiający ludzi wokół Kościoła, budując podstawy regionalnego społeczeństwa.

Na ile przełomowym doświadczeniem było spotkanie z Janem Pawłem II na Górze św. Anny? W książce poświęcacie mu osobny rozdział.
To spotkanie – sam też brałem w nim udział – miliona osób z papieżem pokazało, że jest też inne społeczeństwo polskie niż pokazuje propaganda. To był dowód, że społeczeństwo komunistyczne jest tylko fasadą. Jeszcze nas ciągano do związku socjalistycznej młodzieży, ale już się czuło, że to jest zgnilizna, bez przyszłości. Nawet na pochody pierwszomajowe ludzie na początku lat 80. przestawali chodzić. Ta idea już nie funkcjonowała. „Solidarność” - odwrotnie - mogła podczas spotkania z Janem Pawłem II zaistnieć. Spotkanie delegacji „Solidarności” z Janem Pawłem II zostało w książce opisane, przypominają je również zdjęcia i teksty źródłowe. Trzeba to robić, bo dla młodego pokolenia wydarzenie z 1983 roku jest odległe jak dla nas powstanie styczniowe. A przecież wizyta papieża budowała na Śląsku Opolskim wspólnotę. Może nawet bardziej narodową niż regionalną, bo akcentów ściśle regionalnych było w wystąpieniu Karola Wojtyły niezbyt wiele. Papież był najważniejszym Polakiem – w Krakowie, we Wrocławiu, w Katowicach, także na Górze św. Anny. Choć punktem wyjścia do budowania tego przeżycia było wydarzenie religijne. Ludzie poszli tam, żeby się z papieżem modlić. Wszystko to chcemy – szczególnie młodszym czytelnikom – przedstawić.

Co czytelnicy znajdą w kolejnych tomach waszego cyklu?
Chcemy spojrzeć na dzieje Śląska, a zwłaszcza jego mieszkańców z perspektywy wybitnych postaci (tom jest już na etapie redakcji), migracji do regionu i z regionu (trwa zbieranie materiałów), planujemy także pokazać proces industrializacji i przemian na śląskiej wsi. Myślę, że powstanie łącznie co najmniej kilkanaście tomów obejmujacych lata 1945-1989. Przy czym ta pierwsza cezura jest bardzo ostra – w Polsce i na Śląsku. Co do daty końcowej można dyskutować. Ktoś za koniec epoki uzna wybory 4 VI 1989, kto inny wybory senatorskie po śmierci Osmańczyka. Zapraszamy do lektury.

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.