Niebywała energia i optymizm Kolibra bierze się z miłości i pasji

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Gdak
Bogna Kisiel

Niebywała energia i optymizm Kolibra bierze się z miłości i pasji

Bogna Kisiel

Ona nie wychodzi już z domu, czas spędza na fejsie. On nie może usiedzieć na miejscu, gdy wraca nie rozstaje się z CB-radiem. Od 55 lat Irena i Edward Sawiccy idą przez życie razem. Cieszą się nim i ciągle ciekawi są świata.

Na kanale 19. CB-radia zagubiony kierowca prosi o pomoc.

– Kolego, jak skręcisz na rondzie na Piłę, to za trzy kilometry dojedziesz do wiaduktu. Przed nim zjeżdżasz w prawo – instruuje Edward. – Droga zaprowadzi cię pod wiadukt. Spod niego jedziesz jakieś 600 metrów. Po prawej zobaczysz biurowiec, a za nim Pekabex. Wjedziesz w bramę tego kombinatu i dojdziesz prosto do hurtowni Bebo. Odebrałeś?

– Dobra, dzięki kolego

– odpowiada kierowca.

Nawigacja wygrała z CB-radiem

Kiedyś Edward siedział godzinami przy CB-radiu, przeprowadzając kierowców przez Poznań. W nocy kładł poduszkę na głowę i pomagał zabłąkanym podróżnym.

– Teraz mało kto korzysta z CB, bo każdy ma nawigację

– twierdzi. – Gdy ktoś zapyta na 19-tce o drogę, to wszyscy zaraz rzucają się z podpowiedziami. Mają GPS-y to są mądrzy. Nawigacja jednak nie pokazuje wszystkiego. Gdy wjadą np. do Koziegłów, to ich wypchnie na Piaskową, ale tam, gdzie nic nie ma. A należy pojechać Poznańską, przed lasem skręcić w Taczaka i dopiero wtedy dojedzie się do Transkomu czy Zakładów Drobiarskich. Na Dąbrowskiego też się gubią, gdy muszą dojechać do WZM-otów czy Wiepofamy.

We wtorek Edward pilotował kilku kierowców w Koziegłowach, doprowadził ich do Castoramy, na MTP i do WZM-otów.

– Gdy człowiek był młodszy, to potrafił pięciu naraz prowadzić. Dzisiaj jest gorzej, głosy się mylą

– przyznaje Edward.

Mapę Poznania ma w głowie. Trochę zna też Koziegłowy i Swarzędz. Ma pamięć przestrzenną. Komunikaty o remontach, objazdach, wypadkach czerpie z radia Merkury. Sami kierowcy też meldują o zdarzeniach, a on te informacje powtarza. – Gdy ostatnio w Komornikach była zablokowana droga na Stęszew, to mówiłem w eterze, by się tam nie pchali – wyjaśnia.

Ksywka na cześć żony

Ponad 20 lat temu wnuczek Edwarda dostał walkie-talkie. Dziadek z zaciekawieniem słuchał o czym ludzie rozmawiają. Przez kolegę z osiedla załatwił sobie CB-radio. Antenę na dachu sam założył. Najpierw zainstalował kawałek "szyny od firany", żeby sprawdzić czy działa. Karnisz pomyślnie przeszedł test. Poprosił więc szwagra, by zrobił mu specjalną konstrukcję do anteny. Maszt przymocował do komina wentylacyjnego na dachu.

– Kable przeciągnąłem przez wywietrznik w łazience i rozprowadziłem po domu

– wyjaśnia. – Z początku miałem dwie anteny. Jedna z nich złamała się i została ta najprostsza, ale nie jest zła. 15 lat już stoi i działa, wszystkie wiatry przetrzymała.

Po przejściu na emeryturę CB-radiem zajmował się non stop. Na początku tylko słuchał, jak kierowcy rozmawiają, prowadzą się przez miasto. – A może ja też tak mógłbym? – pomyślał. – Spróbowałem powtarzać trasy, wskazywane przez kierowców tym, którzy się pogubili. W końcu stwierdziłem, że trzeba się tego Poznania nauczyć. Wziąłem do pomocy zięcia i wnuczka. Oni czytali mapę, a ja nagrywałem to na magnetofon i później uczyłem się tego. Resztę szczegółów znam od kierowców.

Edward opanował też słownictwo cb-radiowców.

– Mało kto używa już zwrotu „73”, gdy pozdrawia kogoś lub „51 na kółkach” czyli szerokiej drogi. Tylko cybiści

– wspomina. – Wiedzą natomiast, że auto to mobil, suszarka – ręczny radar, misiaki – policja, krokodyle – Inspekcja Transportu Drogowego.

W eterze Edward jest znany, jako Koliber. – Żonę mam małą, a najmniejszy ptaszek to koliber. Stąd wziąłem sobie taką ksywkę – tłumaczy.

- Teraz mało kto korzysta z CB, bo każdy ma nawigację - mówi Edward Sawicki. Jednak cały czas siedzi przy CB-radiu i nasłuchuje. Jeśli kierowca potrzebuje
Archiwum Irena i Edward Sawiccy w kwietniu tego roku będą świętować 55-lecie swojego małżeństwa

Irenę CB-radio denerwuje. – Nie lubię, jak on wrzeszczy – mówi o mężu. – Przez tę jego pasję, to my właściwie nie jesteśmy razem. Gdy dzieci wyjadą, to nie mam nawet z kim porozmawiać. Poza tym kierowcy klną, są niegrzeczni. Zdarza się, że któryś wyzywa męża od ślepoka, bo Edzio nie lubi przekleństw i zwraca im uwagę. A tutaj mieszka wnuk, dziecko słyszy, jak rzucają „mięsem”.

Irena nie podziela pasji męża, ale rozumie, że na emeryturze musi się czymś zająć.

Musiała go tylko nauczyć tańczyć

Edward w Poznaniu mieszka od 1965 r. Pochodzi spod Suwałk. – Dokładnie ze wsi Lipniak. Kiedyś było tam dużo lip. Stąd nazwa – wyjaśnia. – We wsi mieszka jeszcze moja młodsza siostra, a trzy kilometry dalej starsza. Lipniak znajduje się w odległości 10 km od Suwałk, to pierwsza stacja, jak jedzie się pociągiem na Trakiszki, na Litwę.

Edward podobnie, jak inni chłopcy, zbierał różne wybuchowe "zabawki". Miał dziewięć lat, chodził do drugiej klasy szkoły podstawowej, gdy wydarzył się wypadek, który na zawsze zaważył na jego życiu. – W sam raz w Dniu Dziecka – opowiada. – Była sobota, szedłem do szkoły. Zatrzymałem się koło kolegi. I on mówi, żeby pokazać mu ten zapalnik. Zacząłem go skręcać, coś nie wyszło, wybuchł. Dwóch kolegów odłamki trochę "podrapały", a mnie pechowo trafiły w oczy. Ojciec zawiózł mnie do szpitala w Warszawie. Jedno oko wyleciało od razu, drugiego niestety nie potrafili uratować. Odłamek utknął gdzieś koło źrenicy, nie potrafili go wyciągnąć. Po trzech miesiącach, gdy rana zaczęła się zabliźniać, zacząłem tracić wzrok. Później widziałem już tylko światło, a na końcu nic. Widocznie Bóg tak chciał.

Był jeszcze małym chłopcem, gdy trafił do zakładu dla dzieci niewidomych w Owińskach, gdzie skończył szkołę podstawową i zawodową. Stąd do rodzinnego domu był kawał drogi. Do Lipniaka jeździł na wakacje i Gwiazdkę. W podstawówce podróż odbywał pod opieką, w szkole zawodowej – samodzielnie. Z Poznania jechał do Olsztyna. Tutaj czekał, by przesiąść się na pociąg do Ełku, a stamtąd do Suwałk. – Zawsze dawałem sobie radę – zaznacza Edward. – Jakbym nie był zaradny, to nie siedziałbym na CB.

Irena urodziła się w Kotowie koło Nowego Tomyśla. Gdy miała pięć lat, rodzice przeprowadzili się na Szczepankowo, a później mieszkali na Osiedlu Warszawskim. Do Owińsk trafiła już jako dziecko słabowidzące. Uczyła się tam od pierwszej klasy podstawówki. Należała do chóru, kółka tanecznego, uprawiała gimnastykę artystyczną. Edward poznał Irenę właśnie w Owińskach.

– On łaził za mną już od szóstej klasy

– twierdzi Irena. – A mnie podobali się chłopcy, którzy trochę widzieli i umieli tańczyć, a on nie umiał. Na początku to go nie lubiłam, choć był przystojny, ale grał na gitarze, a ja uwielbiałam muzykę. Bardzo dobrze się uczył, był kujonem. Zawsze zwalałam od niego matematykę. Był nieśmiały. Nie prawił dziewczynom komplementów. Trochę takie ciele.

Po skończeniu szkoły oboje podjęli pracę w tym samym zakładzie. Edward w Spółdzielni Niewidomych SINPO przy ul. Żeromskiego przepracował 36 lat. Irena obserwowała go w pracy. Widać było, że jest wszechstronnie uzdolniony. Czego się nie tknął, to wszystko zrobił. Pralki naprawiał, buty zelował. – Widzącego faceta to ja bym w życiu nie wzięła, choć takiego miałam, bo bałabym się, że po jakimś czasie mnie zostawi – przyznaje Irena. – Wśród niewidomych byli tacy, którzy mi się nie podobali lub za dużo wódki pili. Jak był ładny, to za mały, a ja lubiłam wysokich mężczyzn. A Edzio wszystko umiał, był zaradny i cały czas kręcił się koło mnie. Musiałam go tylko nauczyć tańczyć. W końcu się zgodziłam.

Po dwóch latach od rozpoczęcia pracy wzięli ślub.

– I od tej pory jesteśmy razem. W kwietniu minie 55 lat

– mówi Edward.

Mają dwie córki. Jedna mieszka z nimi, druga wybudowała się pod Kórnikiem. Doczekali się wnucząt i prawnucząt.

– Pamiętam, jak dziewczyny były małe, chodziły do szkoły, to na zdrowego nie zwracali tak uwagi, jak na nas – uważa Irena. – Dzieci niewidomych musiały być porządnie ubrane, czyste. Kiedyś sprzedawałam jakieś meble. Przyszła kobieta, która była nimi zainteresowana. Wchodzi do domu i patrzy, i patrzy. W końcu mówi: Ach, to wy tak mieszkacie! Myślałam, że gorzej będzie to wyglądało. Strasznie mnie wkurzyła. Ludzie traktują niewidomego, jak sierotę, która nic nie potrafi. A na ulicy to niewielu pomoże.

Edward mówi, że on nigdy nie pyta o drogę. Radzi sobie sam. – Świat jest taki mały – stwierdza. – Nie ma cudów, jak się człowiek pokręci, pokręci, to zawsze gdzieś wyjdzie.

A on jest niespokojną duszą. Nosi go. Spać nie może więc wstaje o 4 lub 5 rano. Czasami jeszcze jest ciemno i wyrusza z domu.

– Chodzenie rozpoczynałem od Cytadeli. Zdarzało się, że godzinę błądziłem, by znaleźć wyjście

– mówi. – Kiedyś wlazłem tam, gdzie jest ta gwiazda. Mało brakowało, a zleciałbym, bo tam nie ma żadnego ogrodzenia. Ale zawsze miałem szczęście.

Po opanowaniu Cytadeli wybierał się na dłuższe eskapady. Często pokonywał po 10-12 km i więcej. Przez Cytadelę, Garbarami, Śródkę docierał nad Maltę. – Zacząłem zwiedzać ten teren. Jednym razem badałem jedną ścieżkę, drugim razem inną – opowiada. – Czasem docierałem na Krańcową i dalej szedłem lasem aż do Browarnej.

– Ci co pilnują tej Malty, pytali Edzia, po co on łazi o tej godzinie – dodaje żona. – A w dzień samochodów jest od groma i trudno chodzić po ulicach. Rano jest spokój.

– Jest ciszej i mówią, że wtedy powietrze jest lepsze, bo nie ma tego smogu – wtóruje jej mąż.

Na spacery chodził z pieskiem, który miał przywieszony dzwoneczek wędkarski, aby słyszał gdzie zwierzak aktualnie się znajduje. Nie prowadził go na smyczy. – Jak miałem ciągnąć psa na sznurku? Ja się zmęczę i pies też – uważa Edward. – Pierwszy pies był kundlem. Pewnego razu wyskoczył z autobusu i przepadł. Potem dostałem od córki cocker spanielkę. Po pięciu latach zachorowała na raka sutka i musiałem ją uśpić. Następnie córka dała mi dalmatynkę. Ktoś mi ją zwinął na Cytadeli. Pewnie dała się namówić na jakieś kiełbaski.

Prawe oko to laska, lewe – ucho

Emocji podczas spacerów nie brakowało. Pewnej kwietniowej niedzieli siedział z radiem nad Maltą i tak się zasłuchał, że wpadł do jeziora. – Wyciągnąłem łapę z wody, a tu świata nie widać – wspomina. – Podpłynąłem w kierunku murku. Jacyś ludzie podbiegli i wyciągnęli mnie, a para ze Swarzędza odwiozła do domu. Przeżyłem. Radio i zegarek wysuszyłem i dalej działały.

Edward spaceruje ze słuchawkami na uszach. Jednym uchem słucha książki, drugim tego co się wokół dzieje.

Kiedyś czytał wszystkie książki, które wpadły mu w ręce. Teraz nie wszystkie mu się podobają. Lubi powieści podróżnicze, sensacyjne, szpiegowskie – takie, w których dużo się dzieje. – A nie takie z opisami typu, że człowiek siedzi w chacie i myśli. To nudne – tłumaczy. – Lubię fantastykę, ale nie całą. "Wojny gwiezdne" mi nie pasują. "Wiedźmin"? Tak, to da się przeczytać.

Muzyki nie słucha w radio. – W komputerze jest program TapinRadio i tam są tysiące stacji. Można znaleźć muzykę jaką się chce. Lubię melodie biesiadne, śląskie czy chorwackie. Kiedyś je nagrywałem, teraz stwierdziłem, że nie warto, skoro można włączyć komputer i jest tak duży wybór – twierdzi Edward.

Cytadela, Malta – to najczęstsze cele eskapad Edwarda, ale wybiera się też w inne rejony miasta. Nie podobają mu się drogi rowerowe i zbyt duża liczba sygnalizacji świetlnych.

– Idę Bukowską w stronę Polnej, a tu jeden taki jedzie na rowerze i krzyczy „Panie tu jest droga rowerowa”, a ja zawsze chodzę przy ulicy, przy krawężniku, bo wtedy wiem, gdzie przejść na drugą stronę ulicy

– opowiada Edward. – Nieraz się denerwuję, bo podchodzę do pasów, chcę przejść, a tu ludzie krzyczą, że światło jest czerwone. Czekam, choć widzę, że auta nie jadą. Jestem niewidomy, ale widzę. Laska to jest moje prawe oko, a ucho lewe oko.

CB-radia odchodzą do lamusa

Źródło: TVN Turbo / x-news

W ubiegłym roku Edward miał wszczepioną endoprotezę. Powinna wystarczyć na 15 lat, ale przy nadmiernej eksploatacji, 10-kilometrowych spacerach może i po pięciu latach odmówić posłuszeństwa. Dlatego Koliber ogranicza spacery. – Przez Cytadelę przelecę tam i z powrotem lub pojadę autobusem nad Maltę, ale już nie idę dookoła jeziora – zapewnia.

Do domu wraca przed godz. 8. Po drodze robi zakupy, bo Irena z domu nie wychodzi w ogóle. – Z kimś innym to poszłaby, ale ze mną się boi, że ją pod samochód wprowadzę – twierdzi Edward. – A ona kiepsko widzi. Namawiam ją na spacer, choćby na Cytadelę, ale gdzie tam. Jedynie do przychodni na osiedlu daje się podprowadzić.

Irena przeszła ciężkie zapalenie opon mózgowych. W wyniku choroby błędnik został uszkodzony.

– Kiedyś biegałam po osiedlu, teraz nie. Jak idę, to wyglądam, jakbym była pijana. Ludzie to różnie mogą odebrać

– mówi.

Rano Edward robi żonie kawę, a sobie śniadanie. Ona przygotowuje obiad i kolację. – Nie lubi, gdy ja mu robię śniadanie – wyjaśnia Irena. – Przygotowuje sobie specjalne jedzenie, bo mówi, że się odchudza. A przecież jest zgrabny. Jemy raczej częściej, a mało. Przestrzegam godzin posiłków. Uwielbiam czekoladę. On mi ją znosi i mówi „Tucz się, tucz, będziesz szersza niż wyższa”. Nie utyję, bo się pilnuję. Biorę takie specjalne tabletki, by utrzymać wagę. Mąż nigdy nie lubił grubych kobiet. Podobały mu się małe, drobne i szczupłe. Mamy taką gadającą wagę i co jakiś czas się ważymy.

W tym roku Edward skończy 75 lat, a Irena 77. Żona latem gimnastykuje się, choć teraz coraz częściej brakuje jej zapału do ćwiczeń. Pamięta też o pielęgnacji twarzy, odpowiednich kosmetykach, farbowaniu włosów i fryzurze. – Kondycja, kondycją, ale dbać o siebie trzeba – uważa Irena. – Jak wrzucam na fejsa zdjęcia, to nikt nie wie ile mam lat.

Facebook to jedna z jej namiętności. – Na fejsie jestem cały czas, aż mąż protestuje, bo się nudzi – mówi Irena i pokazuje: – Tutaj jest moja strona, zdjęcia. O życzenia walentynkowe dostałam!

– Żony nie interesuje CB-radio, bardziej telewizja, a obecnie to cały dzień spędza z komórką w ręku, siedząc na fejsie

– potwierdza Edward, nasłuchując rozmów na kanale 19 CB-radia.

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa pomaga kierowcom

Źródło: TVN Turbo / x-news

Irena przyznaje, że dużo czasu poświęca na oglądanie TVN 24. – Trudno mnie od telewizora oderwać. Interesuje mnie wszystko co dzieje się na świecie, ale na fejsie nie komentuję. Trzeba być ostrożnym.

I choć nie mają wspólnych pasji, to widać, że państwa Sawickich łączy nierozerwalna nić. Ona się denerwuje, że mąż spędza tyle czasu przy CB-radio. On wytyka jej czas spędzony na Facebooku. A jednocześnie oboje zgodnie przyznają, że hobby trzeba mieć.

– On jest takim fajnym facetem. Mam różne zachcianki, a on je spełnia

– mówi wzruszona Irena. – Nieraz czytam na fejsie, że ludzie biorą ślub i po pół roku czy paru latach się rozwodzą, bo już im partner się znudził. Podstawą udanego związku jest zaufanie, kompromis i rozmowa.

Bogna Kisiel

Wszystko co dotyczy Poznania, czym żyją mieszkańcy jest mi bliskie. Pod lupę biorę decyzje władz, działalność miejskich spółek, instytucji, związków międzygminnych. Bacznie wsłuchuję się w głos poznaniaków i radnych. Od lat śledzę rozwój aglomeracji poznańskiej, działania podejmowane przez powiat poznański, szczególnie bacznie obserwuję gminę Czerwonak. Chętnie podejmuję tematy społeczne, historie ludzi zmagających się z przeciwnościami losu, pomysły młodych ludzi, które mogą zrewolucjonizować nasze życie. Interesują mnie rozwiązania komunikacyjne, problematyka zagospodarowania przestrzennego i gospodarki odpadami, bo jeśli w tych obszarach nie znajdziemy rozsądnych rozwiązań, to zapłacą za to przyszłe pokolenia.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.