Pisać każdy może, czyli opowieść o tym, jak politycy chwycili za pióra

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Dorota Kowalska

Pisać każdy może, czyli opowieść o tym, jak politycy chwycili za pióra

Dorota Kowalska

Politycy pisali od dawna, były to najczęściej wywiady-rzeki, jakich udzielali dziennikarzom czy publicystom. Opowiadali o sobie, swoim życiu, o mechanizmach rządzących polityką. Ale ostatnio poprzeczka poszła w górę: Joanna Mucha wydała właśnie thriller postapokaliptyczny, Michał Kamiński kończy thriller polityczny.

Michał Kamiński kończy swoją książkę. I pewnie nie byłoby w tym nic sensacyjnego, wiadomo przecież, że politycy uwielbiają pisać, ale Kamiński finiszuje właśnie ze swoją powieścią. A powieści, to jednak wyższa szkoła jazdy.

- To będzie polityczny thriller z intrygą szpiegowsko-kryminalną. Akcja toczy się podczas kampanii wyborczej w Polsce - zdradza Michał Kamiński, były polityk PJN, PO, były spin doktor Prawa i Sprawiedliwości. I dodaje jeszcze, że powieść będzie pokazywać nie tylko mechanizmy władzy, ale i pracy mediów.

- Skąd pomysł na taką książkę? - dopytuję.

- Zawsze chciałem napisać kryminał - słyszę w odpowiedzi.

- Tylko po co?

- Taki już jestem: chcę się sprawdzać na różnych polach.

Kamiński znany jest z tego, że dużo czyta: nad opasłym tomiskiem siedzi jeden dzień, cieńsze jest w stanie przeczytać w ciągu dwugodzinnego lotu z Brukseli do Warszawy. Pochłania książki pasjami, z każdej podróży przywozi ich przynajmniej kilka. W końcu przyszedł czas na coś swojego.

Polityk przyznaje, że wszystko miał już poukładane w głowie: bohaterów, akcję. 3 maja usiadł do pisania, w ten weekend, czyli około 21 maja chce postawić kropkę na ostatniej stronie. A to znaczy, że na napisanie powieści potrzebne mu były niecałe trzy tygodnie! Kamiński przebija więc Remigiusza Mroza, który pisze po kilka książek rocznie, ale mimo wszystko nie w takim tempie.

- Bez przesady! Rano na basenie jeszcze opracowuję w myślach ostatnie szczegóły, w ciągu dnia piszę około 20 tys. znaków, w weekendy więcej - po 30 tys. Mam na tyle bogatą wyobraźnie, że nie mam kłopotu z wymyślaniem tego, co chcę napisać - opowiada poseł. Powieść powstaje na gorąco, więc znajdą się w niej bardzo świeże wątki, jak chociażby ten z Magdaleną Żuk, która w tajemniczy sposób zginęła w Egipcie.

Michał Kamiński ma już także plany na wakacje - chce w lipcu i sierpniu napisać książkę polityczną: historię rządu Ewy Kopacz.

Nie on jeden chwycił za pióro. 29 kwietnia do księgarń trafiła powieść innego polityka - Joanny Muchy, byłej minister sportu w rządzie Donalda Tuska. Posłanka Mucha napisała z kolei thriller postapokaliptyczny.

„Wszystko się stało” opisuje tajemniczy kataklizm, który zamienił ludzi w poddanych pierwotnym instynktom „dzikich”. „Nieliczni zachowali ludzką świadomość. Urzędniczka Anna razem z urodzoną na wsi Teresą próbują przetrwać w nowym, groźnym świecie. Gdy nie obowiązują już żadne prawa, każdy może ustalić sobie własne reguły. Przejmujący obraz świata po katastrofie, w którym pod warstwą znakomitej rozrywki kryją się pytania o prawdziwą naturę człowieczeństwa i siłę naszej cywilizacji” - czytamy w opisie wydawnictwa.

Anna, główna bohaterka, organizowała kiedyś kampanie wyborcze burmistrza w małym miasteczku. Po tajemniczej katastrofie musi nauczyć się życia w nowych warunkach - wypasa krowy, hoduje drób. Niektórzy dopatrują się w książce Muchy politycznych aluzji, ale autorka zdecydowanie im zaprzecza.

- Jest tam nieco publicystyki, ale proszę mi wierzyć, że książka nie nawiązuje do polskiej polityki. Miałam ją w głowie od 2014 roku, więc przed wydarzeniami politycznymi w kraju, do których nawiązanie kilka osób widziało w książce - tłumaczyła dziennikarzom Mucha.

Swego czasu Radosław Sikorski nie ukrywał, że ma ambicję napisania thrillera politycznego. - Nawet wziąłem na to zaliczkę - mówił. Zapowiedział, że będzie to dzieło z kluczem, osadzone w polskich realiach . Tłumaczył: - Niech moi wrogowie mają się na baczności, bo tam zostaną wyrównane wszystkie rachunki. Pisanie książki to jak gotowanie warzyw. Nie wolno wypuszczać ciśnienia z szybkowaru.

Ale na razie thrillera politycznego sygnowanego nazwiskiem Radosław Sikorski na półkach nie ma, co wcale nie znaczy, że lada moment go nie zobaczymy.

Cóż, mamy wśród naszych polityków prawdziwy wysyp pisarskich talentów. Do tej pory najbardziej znanym był Igor Ostachowicz, wprawdzie nie polityk, ale jako najbliższy doradca Donalda Tuska, w czasach kiedy ten był premierem - mocno łączony z polityką. Ostachowicz, absolwent stosunków międzynarodowych na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego ma na swoim koncie trzy książki. Literackim debiutem jest „Panna i potwór”, wydana pod pseudonimem Julian Rebes. Pozycja numer dwa nosi tytuł „Noc Żywych Żydów”. W 2013 r. nominowano ją nawet do literackiej Nagrody Nike. Kiedy Ostachowicz przestał być człowiekiem polityki czy też raczej - jak sam o sobie wolał mówić - „urzędnikiem państwowym” wydał kolejną powieść - „Zielona wyspa”. Ale czytelnik, który przynajmniej odrobinę interesuje się polityką, może być nieco zaskoczony samym tytułem. Bo choć „zielona wyspa” to niemal ikona siedmioletnich rządów Donalda Tuska, to na tle mapy z zaznaczoną na zielono Polską były premier pokazywał się nieskończoną ilość razy, to ci, którzy zechcą szukać tu polityki, mocno się zawiodą. W każdym razie Igor Ostachowicz jest autorem sprawdzonym i docenianym.

Podobnie, jak Franciszek Stefaniuk, ludowiec, dziś na emeryturze, lata całe parlamentarzysta. Stefaniuk, w Sejmie zasiadał nieprzerwanie od 1989 roku, słynął nie tylko z długiego stażu, ale też z barwnych wypowiedzi i poetyckiego zacięcia. W 2010 roku zajął trzecie miejsce w plebiscycie Trójki „Srebrne Usta” na najbardziej oryginalną polityczną wypowiedź roku. Były już poseł wydał kilka tomików wierszy i fraszek.

- Pisać zacząłem, odkąd zostałem posłem. Wcześniej nie miałem świadomości, że potrafię to robić - przyznaje Franciszek Stefaniuk. I dodaje, że pisze, kiedy ma taka potrzebę: pora dnia czy roku jest tu nieistotna.

Jeden z bardziej znanych wierszy ludowca nosi tytuł „Świadek” i opowiada o przesłuchaniu przed hazardową komisją śledczą, bo polityki we fraszkach Stefaniuka nie brakuje. Oto fragment: „Czy zna pan tych gości od interesów?/Ja nawet nie znam własnego adresu. A kiedy pan w sprawie tak się rozeznał?/Jam tak naprawdę sprawy tej nie znał. Czy pan jakiś szczegół w pamięci zachował?/To tajemnica ze wszech miar państwowa. Jak pan uważa, skąd takie piekło?/ Bo byłem szczelny, ale przeciekło... Pan działał na pozór, choć mówił, że dzielnie./ Myślałem, że jeszcze wszystko uszczelnię”. Słuchacze radiowej Trójki nagrodzili go za słowa: „Idąc torem logicznym własnego rozumowania, nie mam pytań”. Też padły na posiedzeniu „hazardowej” komisji śledczej. Ostatnia książka Frasyniuka, to „Dobrym słowem można uleczyć”. Znajdziemy tam np. takie myśli: „Z politykami bywa jak z żonami, swego często się nie akceptuje, bo cudzy wydaje się lepszy” albo „Wilk wilkowi nigdy nie był człowiekiem. Dlaczego człowiek człowiekowi ma być wilkiem?”.

- Ale teraz piszę zdecydowanie mniej - przyznaje.

- Dlaczego? Pewnie czasu na emeryturze ma pan więcej niż wcześniej- dopytuję.

- Bo mam wrażenie, że piszących jest więcej niż czytających. Nie chcę nikomu robić konkurencji - wzrusza ramionami.

Książki wydawali Ryszard Kalisz i Janusz Palikot, Leszek Miller i Andrzej Lepper - większość z nich, to wywiady-rzeki, jakich udzielili dziennikarzom lub publicystom. Politykiem, najbardziej płodnym literacko jest Janusz Palikot, który prezentuje w swoich publikacjach kulisy kuchni politycznej i tej domowej. Palikot, dzisiaj poza polityką, dał się przepytać dwa razy - Cezaremu Michalskiemu i Annie Wojciechowskiej. Podczas tych rozmów opowiadał o sobie i oczywiście polityce, zwłaszcza dużo miał do powiedzenia o Platformie Obywatelskiej, czym pewnie nie wszyscy byli zachwyceni. Do historii przeszła już słynna „drewutnia”, bo tak właśnie nazywano hotelowy pokój Mirosława Drzewieckiego, w którym spotykali się zaufani ludzie Tuska. Popijali wino, oglądali na 32-calowej plazmie piłkarskie spotkania i omawiali ważne tak polityczne, jak personalne sprawy. Janusz Palikot na tych spotkaniach u premiera bywał, ale w pewnym momencie wypadł z gry. To, co zobaczył i usłyszał (a jakże!) opisał w swoich dwóch książkach, dokładanie rozdając role każdemu z zawodników starej drużyny Tuska. „To nie dwór, to elita, do której bardzo trudno się dostać, oni są niedostępni, przez co buduje się ich autorytet. Gdy zacząłem tam bywać, trudno mi się było dostosować. Takie siedzenie, picie, gadanie, patrzenie na mecz, gubienie wątków, nie możesz się na niczym skupić… Potem zrozumiałem, że oni przez lata wypracowali ten rytuał, pewną metodę komunikacji, która jest absolutnie ciekawa poznawczo” - mówił Palikot w wywiadzie rzece udzielonym Cezaremu Michalskiemu. Na lampce czerwonego wina spotykali się premier, Paweł Graś, Tomasz Arabski, czasami na spotykania wpadał Igor Ostachowicz, Sławomir Nowak, był na nich oczywiście Mirosław Drzewiecki, no i przez długi czas numer dwa w Platformie, czyli Grzegorz Schetyna. Trzon grupy stanowił właśnie Schetyna. Tak w swojej książce opisuje go Palikot: „Szybko się zorientowałem, że jest człowiekiem bardzo zapobiegliwym, sprawnym, zawsze krzątającym się wokół spraw do załatwienia. I bardzo odpornym psychicznie. Jest wyjątkowo stabilny emocjonalnie: do wszystkiego podchodzi z góry, z dystansem. Jest nie do zabicia. Nikt i chyba nic nie jest go w stanie dotknąć, obrazić. Wszystko traktuje jako element gry politycznej”.

Palikot zdradzał dużo więcej szczegółów polskiej sceny politycznej i najwidoczniej doszedł do wniosku, że powiedział już wszystko, bo przerzucił się na kuchnię. W czasie premiery swojej kucharskiej książki napisał na swoim blogu, co następuje: „Dziś rusza w świat moja nowa książka. (...) Książka energetyczna, pokazująca, że gotowanie jest łatwe! Książka napisana z miłości do jedzenia i z niezgody na jęczenie, że to takie trudne i czasochłonne. Nie jest! Można w 10, 20 lub 30 minut zrobić świetne jedzenie bez wysiłku! To jedzenie zdrowe, a przy tym smaczne! Służby zdrowia tak łatwo my, obywatele, nie zmienimy, a możemy zmienić nasze jedzenie i przez to nasze zdrowie. Nic nie rezygnując z radości jedzenia? Kiedy ciało jest spokojne to spokojny jest też umysł, a wówczas możliwy jest sukces!”.

Na brak weny literackiej nie może narzekać też Ryszard Kalisz. Na swoim koncie ma wywiad rzekę „Z prawa do lewa”. Polityk podsumował w niej swoje dokonania, reklamując publikację jako „cenną lekcję historii z pierwszej ręki”. Potem wydał kolejną rzecz - „Ryszard i kobiety”, zaostrzając apetyt głównie czytelniczkom. Tytuł wiele obiecywał, zwłaszcza że poseł Kalisz miał bogate życie tabloidowe. Tymczasem okazało się, że polityk, owszem, pisze o pozycji kobiety, ale w państwie i społeczeństwie. Jeden z recenzentów skwitował tę książkę złośliwie: panie pośle, proszę nie iść tą drogą. I trzecia książka - „Ryszard i Polska. Dlaczego jest, jak jest”, w której dużo o mechanizmach władzy.

- Co do pierwszej książki, dziennikarz zapytał mnie, czy nie zgodziłbym się na wywiad-rzekę, zgodziłem się. Potem zwróciły się do mnie dwa wydawnictwa z prośbą o napisanie kolejnych książek - tłumaczy nam Ryszard Kalisz. I dodaje, że te książki, to często eseje, dłuższe teksty, analizy, jakie napisał już wcześniej.

- Wypowiedzi w mediach są krótkie, lakoniczne. W książce mam jednak szansę na rozwinięcie swoich myśli, dokładne opisanie swoich poglądów - mówi.

Bo prawda jest też taka, o czym wspomniał Ryszard Kalisz, że to wydawnictwa, czy dziennikarze sami namawiają polityków do udzielania wywiadów-rzek, z nadzieją, że znajdą się w nich jakieś smakowite historie. A wiadomo - znana twarz łatwiej sprzeda produkt niż no name.

Ryszard Czarnecki, europoseł Prawa i Sprawiedliwości wydał już cztery książki. - Piszę po godzinach pracy - opowiadał mi kiedyś. - Jeśli ktoś intensywnie pracuje jako polityk, czasu nie zostaje wiele. Ale jedni lubią grać w piłę, jeszcze inni drinkować, jeszcze inni zapoznawać się z młodym elektoratem płci żeńskiej, a ja piszę - dodał.

Będąc politykiem pisał Zbigniew Girzyński, ale on skupiał się raczej na historii, w każdym razie bieżącej polityki w jego książkach nie było.

I żeby było jasne, co do pisania i wydawania, polscy politycy nie różnią się od swoich zachodnich kolegów. I tak Tony Blair, po tym jak przestał być premierem Wielkiej Brytanii, wydał autobiografię. Książka mocno podgrzała polityczne nastroje na Wyspach, bo Blair zdradził w niej wiele pikantnych szczegółów zza kulisów brytyjskiej sceny politycznej. Najciekawsze wątki biografii dotyczą relacji ówczesnego premiera z brytyjską rodziną królewską i wydarzeń tuż po śmierci księżnej Diany.

Były prezydent USA Barack Obama i jego małżonka Michelle już podpisali kontrakt z wydawnictwem Penguin Random House na napisanie dwóch książek zawierających wspomnienia z okresu pobytu w Białym Domu. Książki mają być napisane przez Baracka Obamę i Michelle Obamę oddzielnie. Wydawca nie ujawnił wysokości kontraktu, ale według dziennika „Financial Times”, jest on gotów wyłożyć ponad 60 mln dolarów na zapewnienie sobie wyłącznych praw do publikacji obu książek. Ale też takie nazwisko sprzeda każdą książkę.

Pisarka Krystyna Kofta pytana kiedyś o polskich politycznych „literatów” odpowiedziała, że pisać każdy może. Na szczęście, nie każdy musi to czytać. Jej zdaniem, polityczna kuchnia w książkowym wydaniu najczęściej jest tylko polityczną paszą. I niczym więcej. Ona sama takich publikacji nie czyta. Najbardziej razi ją jednak że te książki nie są pisane osobiście, tylko robią to wynajęci ludzie, których od czasu filmu Romana Polańskiego nazywa się „ghostwriterami”. - Mnie najbardziej interesują dzienniki polityków. Jednym tchem czyta się dzienniki Rakowskiego czy Churchilla. Obaj byli literacko uzdolnieni i umieli to przelać na papier. Ciekawy był dla mnie również “Alfabet Urbana”. Zjadliwy, złośliwy, ale pisany w świetnym stylu. Z przyjemnością przeczytałabym kiedyś jego dzienniki, o ile je pisze - mówiła.

Ale prawda jest taka, że dzisiaj piszą wszyscy - nie tylko politycy, ale ich żony, celebryci, aktorzy, sportowcy, dziennikarze, kucharze - wszyscy. Wystarczy powiedzieć, że codziennie na rynku ukazuje się 70 nowych książek, więc jest w czym wybierać.

Rozmawiałam o tym ostatnio z prof. Zbigniewem Mikołejko, filozofem. Przywołał anegdotę Emila Ciorana, wielkiego pisarza rumuńsko-francuskiego i filozofa, straszliwie zresztą pesymistycznego. Kiedy Cioran zamieszkał w Paryżu, zaraz przyjrzała mu się konsjerżka i spytała z podejrzliwością: „Mam nadzieję, że pan nie jest pisarzem - bo teraz wszyscy piszą?”

- Ludzie mają świadomość, że książka jest jednak pewnego rodzaju wzniesieniem, „upomnikowaniem”. I, mówiąc słowami Okudżawy, takim jakby „stempelkiem na łeb”. Świadectwem, że „jesteś ważny”, że „jesteś Kimś”. Dopełnieniem „chwały” wynikającej z tego, że jesteś słynnym kucharzem albo celebrytką „modową”, piłkarzem czy politykiem - ale też, proszę bardzo, pisarzem również! Kimś zatem szczególnym, bardziej „wybranym” czy „wyróżnionym”. Tak, to jakoś nobilituje. Ciągle jeszcze, mimo że ludzie nie czytają - mówił mi prof. Mikołejko.

Ale powinniśmy za polityków trzymać kciuki. Tym bardziej, że jednak powieść wymaga od autora wymyślenia akcji, bohaterów, intrygi - wreszcie zakończenia. Trzeba sporo pracy i talentu, żeby podołać zadaniu. Efekt końcowy i tak zweryfikuje rynek, a konkurencja jest ogromna.

Współpraca:
Aleksandra Dunajska, Ryszarda Wojciechowska

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.