Prochy męczennika obozu Dachau będą czczone w Winowie

Czytaj dalej
Krzysztof Ogiolda

Prochy męczennika obozu Dachau będą czczone w Winowie

Krzysztof Ogiolda

Prochy winowianina, błogosławionego o. Alojzego Ligudy, zostały wczoraj uroczyście umieszczone w tamtejszym kościele. Werbista zginął w Dachau utopiony w lodowatej wodzie. Jest jednym z męczenników II wojny światowej.

Nie ma wątpliwości, że Alojzy Liguda urodził się w Winowie 23 stycznia 1898 roku jako najmłodsze, siódme dziecko Rozalii z domu Przybyła i Wojciecha. Z datą śmierci już nie jest tak prosto.

W różnych opracowaniach padają daty 8 lub 9 grudnia, a czasem noc dzieląca te dni. Gdyby wierzyć komendantowi obozu w Dachau, zakonnik zmarł 9 grudnia 1942 roku. Ale jak mu wierzyć, skoro ten sam oficer w liście do matki Alojza napisał, że przyczyną śmierci była otwarta gruźlica. Skłamał. Winowianin chorował wprawdzie w obozie na zapalenie płuc, ale w chwili, gdy dołączono go do grupy przeznaczonych do utopienia w lodowatej wodzie, był już wyleczony.

Powodem wpisania go do grupy inwalidów skazanych na los królików doświadczalnych miała być zemsta jednego z kapo, któremu Alojzy zwrócił uwagę, że niesprawiedliwie rozdziela żywność między więźniów. Jak zaświadczył jeden z sanitariuszy, przed śmiercią rwano z jego ciała pasy skóry.

- Sprawdzałem w systemie komputerowym w Dachau - mówi ks. Waldemar Klinger, obecnie proboszcz katedry opolskiej, a wcześniej wieloletni proboszcz w Winowie - i tam śmierć ks. Ligudy jest odnotowana pod datą 8 grudnia 1942. Taka sama data widnieje także na wystawionym w tamtejszym muzeum dokumencie. Zawiera on także prawdziwą przyczynę śmierci - utopienie.

Ojciec Alojzy stał się ofiarą pseudomedycznych eksperymentów. Naziści na więźniach badali odporność organizmu na przebywanie w lodowatej wodzie. Prawdopodobnie tworzyli ten sposób procedury ratowania lotników, którzy - choćby podczas bitwy o Anglię - zestrzeleni wpadali do morza. Okrutne eksperymenty miały pomóc rozstrzygnąć, jak długo po wysłaniu przez pilota sygnału SOS warto go w ogóle próbować wyławiać.

Zwłoki o. Ligudy, więźnia numer 22604, spalono 13 grudnia w obozowym krematorium. Urnę z prochami odesłano do Winowa. Okrągłe gliniane naczynie wysokie na 40 cm o średnicy 20 cm dotarło tu w lutym 1943. Na metalowym wieku wybito numer, nazwisko i imię oraz daty urodzenia, śmierci i kremacji.

- Poznałem jako proboszcz w Winowie panią Gertrudę Baron - wspomina ks. Klinger. - Opowiadała mi, że jako dziesięcioletnie dziecko była z mamą w domu Ligudów i widziała stojącą na stole urnę, przy niej zapalone świece oraz matkę i kilkanaścioro krewnych i przyjaciół zmarłego modlących się za jego duszę.

Pogrzeb odbył się wczesnym rankiem, bez śpiewów i bez udziału mieszkańców, jeśli nie liczyć najbliższej rodziny. Tego, by nikt nieproszony nie wszedł na cmentarz, pilnowali przy bramie przysłani z Opola dwaj funkcjonariusze gestapo.

- Alojzy Liguda chrzest, Pierwszą Komunię św. i bierzmowanie przyjął w dzisiejszej katedrze, bo Winów należał do tej parafii - dopowiada ks. Waldemar. - W kościele św. Krzyża odprawił też w 1927 roku pierwszą mszę św. Ale pogrzeb prowadził proboszcz zbudowanego na początku lat 30. kościoła w Opolu-Szczepanowicach. Musiał zostać mocno zastraszony przez nazistów, bo ani w księgach z 1942 roku, ani później nie odnotował pogrzebania urny z prochami więźnia z Dachau. W każdym razie mnie, mimo wielu prób, nie udało się takiego zapisu znaleźć.

Urna spoczęła w rodzinnym grobie Ligudów, obok ciała ojca przyszłego błogosławionego oraz dwóch jego braci.

W czerwcu 1999 roku papież Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie o. Jana Ligudę wśród 108 męczenników drugiej wojny światowej. Na uroczystości do stolicy pojechał pełny autokar mieszkańców Winowa. W tym samym dniu, po ich powrocie przy grobie błogosławionego została odprawiona dziękczynna msza św. Jak wspomina ks. Klinger, była to pierwsza Eucharystia celebrowana na winowskim cmentarzu. A grób stał się z czasem miejscem pielgrzymek wiernych.

Urnę z prochami ówczesny proboszcz postanowił otworzyć dziesięć lat później, 5 czerwca 2009 roku. Ówczesny ordynariusz opolski abp Alfons Nossol powołał w tym celu specjalną, jedenastoosobową komisję z kanclerzem kurii ks. Joachimem Kobienią na czele. Okazało się, że urna została umieszczona w grobie na głębokości 76 cm po stronie, gdzie wcześniej, w 1922 roku, pochowano ojca rodziny Wojciecha Ligudę. Pod jej wieczkiem znajdowały się większe (około 10 cm) i mniejsze cząstki kości. Im głębiej, tym prochy były coraz drobniejsze.

- Otwarliśmy urnę dwukrotnie - wspomina ks. Waldemar Klinger. - W drugim otwarciu uczestniczył dr Jacek Szczurowski z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego. - Antropolog zauważył, że cząstki pobrane z urny są silnie lub bardzo silnie przepalone. Mimo to rozpoznał m.in. 16 fragmentów puszki mózgowej, fragment żuchwy, dziewięć uszkodzonych zębów, sześć korzeni zębowych i fragment wydrążenia stawowego łopatki. Cząstki te należały z pewnością do osoby dorosłej w wieku od 35 do 45 lat (o. Liguda miał w chwili śmierci 44 lata). Ale badacz nie był pewien, czy wszystkie należą do jednej osoby ani czy w przepalonych fragmentach kostnych zachowało się DNA.

Szczątki pochowano ponownie, wkładając nadto do grobu - w szklanym naczyniu - dwa obrazki z wizerunkiem ojca Alojzego Ligudy, obrazek z gołębicą - Duchem Świętym i logo Zgromadzenia Słowa Bożego, do którego należał o. Liguda.

- Byłem zdziwiony - przyznaje ks. Waldemar Klinger - że w urnie znajdują się stosunkowo duże cząstki kości. Przecież na filmach oglądałem, jak rozsypuje się szczątki zmarłych po kremacji i zawsze jest to proch. Dr Szczurowski wyjaśnił mi, że w obozowym krematorium zwłoki palono w temperaturze 800 stopni. Obecnie temperatura przy kremacji przekracza nawet 1300 stopni, a to, co z procesu palenia zostaje, jest jeszcze mielone. Proboszcz katedry podkreśla, że zasięgnął wówczas opinii o. prof. Zdzisława Kijasa, franciszkanina i relatora watykańskiej Kongregacji ds. Kanonizacyjnych, czy szczątki przysłane z Dachau mogą być uważane za relikwie (nie ma pewności, czy wszystkie są szczątkami o. Ligudy). Jego zdaniem, skoro zostały przysłane rodzinie i opisane jako prochy ojca Alojzego, należy domniemywać, że są to szczątki błogosławionego i jako takie mogą być w kościele umieszczone.

- Część prochów z urny pobrałem wówczas z tą właśnie myślą, że kiedyś zostaną one przeniesione jako relikwie do kościoła - przyznaje ks. Klinger. - Odchodząc z Winowa, przekazałem je nowemu proboszczowi. Ks. Eugeniusz Ploch podjął tę inicjatywę i wczoraj miała miejsce w Winowie uroczystość z udziałem biskupa Andrzeja Czai.

Czy Alojzy Liguda mógł uniknąć losu męczennika? Być może niewiele zabrakło, by tak się stało. Uczył się w małym seminarium ojców werbistów w Nysie i stąd został w 1917 roku wysłany jako artylerzysta na front francuski I wojny światowej. Po wojnie zdał maturę i wstąpił do nowicjatu w St. Gabriel pod Wiedniem. Święcenia kapłańskie przyjął w Wiedniu w 1927 roku. Gdyby spełnił swoje marzenia o wyjeździe na misje do Chin lub do Nowej Gwinei, być może w ogóle uniknąłby skutków wojny. Przełożeni zdecydowali inaczej.

Powstawała właśnie polska prowincja Zgromadzenia Słowa Bożego i o. Alojzy - jako znający język - został dla jej wzmocnienia wysłany do Polski. Ojcowie przyjęli polskie obywatelstwo. W Poznaniu studiował polonistykę, pracę magisterską napisał o literackości Galla Anonima. Pracował też jako kapelan i katecheta w szkole sióstr urszulanek dla dziewcząt. Z tamtego czasu przetrwały trzy tomy bardzo dobrych kazań dla młodzieży żeńskiej wznowionych zresztą w opolskim Wydawnictwie Świętego Krzyża w 2010 roku. Latem 1939 roku został rektorem klasztoru w Górnej Grupie. W lutym 1940 roku zaczęła się jego wędrówka przez kolejne obozy: Nowy Port w Gdańsku, Sachsenhausen, Stutthof aż po Dachau, gdzie trafił 14 grudnia 1940 roku. Póki żył podnosił współwięźniów na duchu. Ci, co przeżyli, wspominają, że zawsze miał na podorędziu nie tylko słowa modlitwy i pociechy, ale i nowy kawał.

Już po wojnie się okazało, że mógł się skutecznie starać o zwolnienie z obozu. Rodzina miała obywatelstwo niemieckie, on sam był weteranem wojny, dwaj bracia polegli na froncie.

- Ale ojciec Liguda nie podpisał lojalki, bo czuł się odpowiedzialny za swoich polskich wychowanków - mówi ks. Klinger.

- Mawiał podobno: My starzy, możemy zginąć, ale oni młodzi, muszą przeżyć. A on słów na wiatr nie rzucał.

Jan Paweł II mówił:

Dziś właśnie świętujemy zwycięstwo, tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie doczesne dla Chrystusa, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu. Jeśli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji stu ośmiu męczenników duchownych i świeckich, to przede wszystkim dlatego, że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa - darem przywracającym nadzieję.

(Z kazania podczas beatyfikacji 108 męczenników)

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.