Radomir Szumełda: Jeśli Kijowski wygra wybory, to będzie to koniec KOD

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Bołt/Archiwum
Ryszarda Wojciechowska

Radomir Szumełda: Jeśli Kijowski wygra wybory, to będzie to koniec KOD

Ryszarda Wojciechowska

Spotykam się z opiniami, że na czele ruchu powinien stanąć 30-latek, który przemówiłby do młodego pokolenia. Ale to oznacza brak doświadczenia - mówi Radomir Szumełda.

Pan ma sobie coś do zarzucenia?
Naiwność.

Człowiek, który był długo w polityce, zanim trafił do Komitetu Obrony Demokracji, mówi o sobie byłem naiwny?
Tak. W Komitecie Obrony Demokracji spotkałem naprawdę wielu ideowych ludzi. I razem rzuciliśmy się na bardzo głęboką wodę, organizując w Polsce gigantyczne manifestacje i zbierając na to fundusze. Obowiązki między sobą dzieliliśmy spontanicznie i raportowaliśmy wzajemnie realizację zadań. Ale mój grzech, podobnie jak innych w KOD, polega na tym, że nie założyliśmy takiego wariantu, iż najwyższą formą zaufania powinna być wzajemna kontrola.

No i teraz KOD jest na wirażu, z którego za chwilę może wypaść.
Mam wrażenie, że takim grzechem pierworodnym KOD było ubieranie go w ogólnopolskie stowarzyszenie, które w swoich strukturach przypomina partię polityczną.

Kiedy zakładaliśmy komitet, byłem zwolennikiem federacji małych stowarzyszeń. Myślę, że gdyby to się nam wtedy udało, uniknęlibyśmy tych wszystkich problemów i konfliktów, o które dzisiaj się potykamy.

Ale ten pomysł z federacją małych stowarzyszeń miał jedną wadę i dlatego nie został szerzej poparty. Przy takim rozwiązaniu lider stowarzyszenia byłby bardzo słaby wobec wielu małych, regionalnych liderów. Mamy więc to, co mamy, struktury przypominające partię z bardzo silnym liderem, który zresztą stał się jedyną twarzą Komitetu Obrony Demokracji. Za tę „jednogębną” sytuację winię też media, które lubią zapraszać głównie tych, którzy są już znani. Nie lubią szukać nowych twarzy.

Już to gdzieś słyszałam, że jak nie wina Tuska, to wina mediów. Pan też chce iść tą drogą?
Ale sami dziennikarze przyznawali, że jak mieli kogoś zaprosić z KOD, to dzwonili po Mateusza Kijowskiego. I kiedy Kijowski wywalił się ze swoimi problemami, to natychmiast stał się problemem całej organizacji jako ta najbardziej rozpoznawalna twarz.

Jak długo KOD jeszcze pociągnie?
KOD przetrwa. Może nie będzie tak silny jak przed rokiem, ale wiadomość o jego śmierci jest mocno przesadzona. Przecież niedawno zorganizowaliśmy w 60 miastach akcję poparcia dla Unii Europejskiej, podczas której śpiewaliśmy „Odę do radości”. Widzę, że ludzie do nas powoli wracają. Ale najpierw musimy przeprowadzić wybory. Mam nadzieję, że uda się je zorganizować jeszcze w maju i już za dwa miesiące przestaniemy zajmować się sobą, a do jesieni wyprowadzimy KOD na prostą.

Ale na razie Mateusz Kijowski mówi: Faktury, jakie faktury? To nie są moje problemy, to są problemy afer wywołanych wokół KOD.
No nie, Kijowski oczywiście mataczy i kłamie. Powiedzenie, że to nie są jego problemy, jest absolutnym nadużyciem. To właśnie jego problemy z fakturami zawisły nad naszym ruchem. I to on te kłopoty wygenerował. On się w tajemnicy przed innymi członkami zarządu umawiał na realizację tych przelewów.

Radomir Szumełda po wybuchu afery z fakturami: "Kijowski powinien odejść. To kwestia poczucia honoru"

[x-news]

Emocje są jednak ogromne. Media ujawniły dyskusję zwolenników Kijowskiego w zamkniętej facebookowej grupie „Demokracja Jest w Nas”. O Panu piszą m.in. tak: „Ja chyba temu świętemu przyj...ę”. „A ja mu poprawię” itd....
Wydaje mi się, że to już taki poziom szamba, którego nie wypada komentować.

Kijowski może wygrać wybory w KOD?

Mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że powinien je przegrać.

Załóżmy, że wygra je Krzysztof Łoziński, którego Pan mocno wspiera. Chociaż on sam mówi w stylu: nie chcem, ale muszem...
No tak, bo to jest starszy człowiek, który twierdzi, że zdrowie mu szwankuje. Chociaż ja uważam, że jest nadal w dobrej kondycji. Poza tym mieszka na Mazurach i kiedy zostanie szefem, będzie musiał swoje życie przenieść do Warszawy. Ale on daje szansę na uzdrowienie kondycji KOD. Bo myśli, podobnie jak wielu działaczy, że KOD to struktury poziome. Że to miejsce dla wielu liderów. I że nie może jeden człowiek zawłaszczać całej narracji.

Jeśli wygra Łoziński, to co wtedy z Kijowskim? Zabierze swoją grupę i wyjdzie z KOD?

To raczej pytanie do Mateusza Kijowskiego. Ja mogę tylko tyle powiedzieć, że słyszałem o takich pogłoskach, że jak przegra, to odejdzie ze swoją grupą i założy inne stowarzyszenie. Ale ono, moim zdaniem, nie będzie miało najmniejszej szansy na przeżycie.

Teraz mamy w Komitecie Obrony Demokracji dziewięć tysięcy członków. Z Mateuszem mogłoby odejść najwyżej tysiąc osób. To nie zatrzęsie naszym ruchem w posadach.

Ale załóżmy drugi wariant, który Panu wydaje się niemożliwy. Kijowski jednak wygrywa.
To wtedy już nie ma KOD. Mówię to naprawdę z ręką na sercu, nie tylko na przykładzie Pomorza, ale wielu regionów. To my wówczas odejdziemy. I na Pomorzu założymy swoje stowarzyszenie. Mamy tu 850 członków. Oczywiście, to nie jest tak, że wszyscy pójdą za mną, ale na te 80 procent działaczy możemy razem liczyć. Powtarzam jednak, ten scenariusz jest mało prawdopodobny.

Jest jeszcze trzecia wersja, która zakłada, że Krzysztof Łoziński będzie liderem przez kilka miesięcy, a potem jego miejsce, przynajmniej nieformalnie, zajmie Radomir Szumełda.
Podobno tak napisano we „Wprost”. Ale ja Radomir Szumełda nic o takiej koncepcji nie wiem.

Jest Pan człowiekiem odważnym. Przyznał się Pan publicznie do tego, że jest gejem. Ale mam jakieś nieodparte wrażenie, że nie ma Pan odwagi przyznać się do tego, że chciałby stanąć na czele KOD.
A ja pani powiem, że naprawdę dużo lepiej jest być na drugiej linii frontu niż na pierwszej. (śmiech) Dla mnie taki ruch też by oznaczał rewolucję życiową. Musiałbym się przenieść do Warszawy.

Czyli co, drugi szereg?
Jest się mniej widocznym, a też można wiele zrobić. Mówię to z pełną świadomością.

Był taki moment w styczniu tego roku, kiedy powiedziałem, że jeśli Kijowski wystartuje, to ja wystartuję przeciw niemu. Ale szybko doszedłem do wniosku, że nie jestem tą osobą, która zwiększyłaby szanse na scalenie KOD. I dzisiaj nie czuję się gotowy do takiej roli.


Nie mówimy o dzisiaj, ale o tym, co za rok...

Mam nadzieję, że Krzysztof Łoziński będzie liderem co najmniej pełną, trzyletnią kadencję.

I Pan buławy w tornistrze nie nosi? Aż trudno uwierzyć.
Nie noszę. Myślę, że to zwolennicy Mateusza Kijowskiego podrzucili dziennikarzom ten scenariusz, aby w ten sposób osłabić Krzysztofa Łozińskiego.

Jak Łoziński miałby przywrócić wiarę w Komitet Obrony Demokracji?

Krzysiek to przede wszystkim człowiek z przepiękną biografią, któremu z całą pewnością nie da się wyciągnąć nieetycznych zachowań w życiu. I nigdy nie był czynnym politykiem. Nigdy też nie miał takich aspiracji. Poza tym to człowiek, który naprawdę słucha. Nawet kiedy popełni jakąś medialną gafę i usłyszy o tym od nas, natychmiast to skoryguje. Czego Mateusz Kijowski nigdy nie robił.

Ale zarzut jest taki, że Łoziński to piękna biografia, tylko mu charyzmy brak.
Jeszcze potrafi porwać na wiecu. Chociaż spotykam się z opiniami, że na czele KOD powinien stanąć ktoś młody, nawet trzydziestoletni. Że wtedy może przemówiłby do młodszego pokolenia. Ale to z kolei oznacza brak doświadczenia.

Czemu Władysław Frasyniuk nie chce?
Wiele osób go namawiało. Ale on nie chce wracać do czynnej polityki. Ma swoje biznesowe plany. Jest chętny do pomocy, ale nie jako frontman. Bo, powiedzmy sobie szczerze, to praca po 20 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu. Poza tym Władysław Frasyniuk jest rozczarowany.

Czym?
Głównie Mateuszem Kijowskim i tym, co się w komitecie stało.

A tymczasem Obywatele RP depczą wam po piętach.

Nie traktujemy ich jak konkurencji. Też chodzimy na Krakowskie Przedmieście. Te kontrmiesięcznice w ostatnim czasie zaczęły przyrastać także dzięki naszym działaczom. Na jednej z nich przed rokiem było 20 czy może 30 osób. A na ostatniej już półtora tysiąca. Ta, która ma się odbyć teraz 10 kwietnia, przyciągnie naprawdę tłum. Wiem, że z Trójmiasta wybiera się wiele osób.

Ale już nie można się gromadzić 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu.
Jak to, przecież 10 kwietnia są tam uroczystości państwowe. A czy my nie jesteśmy obywatelami państwa polskiego? Sam też się wybieram.

Pan jedzie, żeby krzyczeć: Jarosław, Jarosław i klaskać szefowi PiS?
Nie będziemy mu klaskać. Bo Jarosław Kaczyński to nie jest państwo polskie. Będziemy tam na swój sposób czcić katastrofę smoleńską. Bo to była katastrofa, a nie zamach. I na pewno zaznaczymy swoją obecność. Jesteśmy też w kontakcie z Obywatelami RP i będziemy chcieli naszą wspólną akcję przeprowadzić bezpiecznie dla ludzi. Ale szczegółów nie mogę zdradzić.

A może ludziom już nie chce się wychodzić na ulice?
To prawda, że niektórzy mają poczucie, że te marsze i wiece nic nie dają. Ale to z kolei nieprawda. Bo kiedy tłumnie wychodziliśmy w ubiegłym roku, to jednak PiS w wielu sprawach zaciągało hamulec. A jak w ostatnich miesiącach nasza aktywność osłabła, to Prawo i Sprawiedliwość zaktywizowało się jeszcze mocniej, wrzucając całą serię tematów, które już absolutnie demontują państwo polskie. Nie wolno się na to zgodzić.

ryszarda.wojciechowska@polskapress.pl

Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.