Gabriela Pewińska

Radosław Paczocha: Ta opowieść to jednak dużo więcej niż flirt [ROZMOWA]

Autor oddaje głos legendom gdańskiej sceny. Jednym z bohaterów jest Zbigniew Cybulski (na zdjęciu z Mirosławą Dubrawską w spektaklu „Kapelusz pełen deszczu”. Fot. mat. prasowe Autor oddaje głos legendom gdańskiej sceny. Jednym z bohaterów jest Zbigniew Cybulski (na zdjęciu z Mirosławą Dubrawską w spektaklu „Kapelusz pełen deszczu”. Teatr Wybrzeże, 1959 r.)
Gabriela Pewińska

Z Radosławem Paczochą, autorem sztuki powstałej z okazji 70 - lecia Teatru Wybrzeże rozmawia Gabriela Pewińska

Tytuł sztuki to: „Urodziny, czyli ceremonie żałobne w czas radosnego święta”. Uśmiercił Pan jubilata?

Nie, nie mam takich możliwości i nie miałem takich zamiarów. Jest wręcz przeciwnie: jubilat się odradza. Wciąż ma powody do tego, by świętować. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, ile ma lat, co i jak wiele przeżył, przy okazji uświadamia sobie, że wszystko płynie i idzie w zapomnienie. Teatr jest dyscypliną, która oddziałuje tu i teraz, dlatego pamięć o nim jest ulotna. Stąd te ceremonie żałobne w czas radosnego święta.

Pół roku temu, przystępując do pisania, mówił Pan, że sztuka ta będzie rodzajem flirtu z historią Teatru Wybrzeże.

Teraz nie użyłbym tego słowa. Zastosowałbym mocniejsze, poważniejsze. Ta opowieść to jednak dużo więcej niż flirt. Używając wtedy takiego określenia chciałem dać do zrozumienia, że nie mam kronikarskich ambicji, chociaż próbuję w sztuce zmieścić najważniejsze zjawiska i osobowości, które kształtowały obraz tej sceny. Poza tym kiedy sobie uświadamiam, ile pracy w to przedstawienie zostało włożone, i nie mówię tu tylko o sobie, to już mi słowo „flirt” nie przechodzi tak łatwo przez gardło. Powiedziałbym raczej, że to kalejdoskop kilkunastu odautorskich scen opowiadających o Teatrze Wybrzeże i teatrze w ogóle. Są one poprzez swoją „odautorskość” subiektywne, ale tak naprawdę staram się w tej mojej subiektywności być jak najbardziej obiektywny.

Poza tym kiedy sobie uświadamiam, ile pracy w to przedstawienie zostało włożone, i nie mówię tu tylko o sobie, to już mi słowo „flirt” nie przechodzi tak łatwo przez gardło.

Oddał Pan głos legendom tej sceny?

Tak, ale nie zawsze w sposób afirmatywny. Czasami przyglądamy się tym legendom po to, żeby sprawdzić ich realny wkład w historię teatru, zastanawiamy się, co jest ważniejsze - prawda historyczna czy mit. Bo bardzo często prawda jest nieatrakcyjna, a mit jest zwykle bardzo atrakcyjny. Dlatego wolimy legendy i mity, bo są barwniejsze, ciekawsze, bo bez nich teatr nie miałby tej otoczki, która nierzadko decyduje o jego atrakcyjności. Kalina Jędrusik czy Zbigniew Cybulski stali się ikonami pop kultury i w dużej mierze dzięki temu - immanentną częścią historii Teatru Wybrzeże, choć ich związki z teatrem były raczej efemeryczne (szczególnie dotyczy to Kaliny Jędrusik, która była w Wybrzeżu niewiele ponad sezon). Krótko mówiąc: oddałem głos, ale nie głos bezkrytyczny.

Kto zagra Cybulskiego?

Nie wiem, czy mogę zdradzić. (śmiech) To przedsięwzięcie, w którym uczestniczy wielu aktorów, jeszcze więcej jest postaci. Aktor, który gra Cybulskiego jest też pierwszym dyrektorem tej sceny Iwo Gallem i jeszcze kimś… Więcej nie mogę powiedzieć.

Któraś z postaci zdominowała przedstawienie?

Nie wydaje mi się. 70 lat to życie jednego człowieka. A życie artystyczne jest zwykle o wiele krótsze. Mówi się, że artysta żyje w człowieku tyle ile pies, tak samo jest z życiem teatru, jeden teatr szybko zastępuje swojego poprzednika, ten z kolei za kilka lat znajdzie swojego następcę. Andrzej Wirth, polski teatrolog mieszkający na stałe w Niemczech, z godną pozazdroszczenia pewnością oświadczył kiedyś, że z jego wnikliwych obserwacji sceny niemieckiej wynika, że język teatralnej awangardy „zgrywa się” zwykle po siedmiu latach i wtedy na jego miejsce przychodzi kolejna awangarda. Na kolejnych siedem lat. I tak dalej, i tak w kółko. Także niby opowiadamy o jednym teatrze, ale na przykład Teatr Wybrzeże pod dyrekcją Stanisława Hebanowskiego to zupełnie inny teatr, niż ten za czasów Macieja Nowaka. Zmieniają się czasy, ludzie, języki teatralne, podporządkować jednej postaci całe 70 lat teatru - to byłby nieuzasadniony historycznie monopol na teatralną prawdę .

Jest w Panu niepokój, że coś, kogoś pan pominął w tej historii?

Na pewno nie oddałem głosu wszystkim i nie miałem nawet takiego zamiaru. Pisanie takiej sztuki to wejście na zaminowane pole, gdzie po jednej stronie mamy historię realną, pełną najróżniejszych postaci, zdarzeń, premier, z której nie jestem w stanie wykorzystać wszystkiego, szukam więc dramaturgicznych splotów, które byłyby istotne dla mojej opowieści. Czasami są to wydarzenia mniej istotne dla teatru, ale za to istotne dla historii w ogóle. Z drugiej strony mam przed sobą oczekiwania czy wyobrażenia osób, które współtworzyły i współtworzą to miejsce - dla dramaturga jest to więc pułapka, której musi sprostać nie tyle na polu określonych działań, co na polu emocjonalnym. Tak więc niepokój był, ale nie aż tak duży, by doprowadził do atrofii woli. Przedsięwzięcie jest o tyle wyjątkowe, że pracujemy na jubilacie i z jubilatem. Choć sam teatr nie jest, jak zakładaliśmy początkowo, postacią dramatu. To raczej próba dotknięcia zjawiska jakim jest teatr w ogóle, naszych wobec niego oczekiwań, naszych doświadczeń z teatrem, wreszcie uwikłania teatru w politykę i historię. Teatr Wybrzeże ma w tym względzie swoje wyjątkowe i trudne momenty. Jednak w naszym zamiarze, to nie miała być laurka czy przedstawienie ku czci, tylko przyjrzenie się teatrowi w jego złożoności. Dotknięcie go nie tylko w perspektywie historycznej, ale także społecznej i politycznej. A czy ten zamiar się powiódł, przekonają się państwo sami.

Rozmawiała: GABRIELA PEWIŃSKA

Gabriela Pewińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.