Robert Brylewski. Rogata dusza i dobry człowiek. Muzyka była dla niego życiem. Nigdy zawodem
Był 1982 rok, kiedy Robert Brylewski i Tomek Lipiński zakończyli działalność post-punkowej grupy Brygada Kryzys. Ze względu na niemożność funkcjonowania pod taką nazwą w czasie stanu wojennego, otaczający ich świat zmilitaryzowanego Peerelu wydał im się niemal dosłowną ilustracją biblijnych opowieści o Babilonie. Królestwie zła na ziemi, z którego w czasach ostatecznych ocalony zostanie tylko Izrael - lud wybrany. Tego rodzaju historie, zaczerpnięte zarówno z Apokalipsy, jak i z rastafariańskich pieśni reggae z Jamajki, zainspirowały polskich muzyków do założenia nowego zespołu.
Przyjął kontrowersyjną nazwę Izrael - i wyruszył w zmiażdżoną zomowskim butem Polskę w trasę koncertową.
- Na pierwszych plakatach, które reklamowały nasze występy, był napis: „Izrael - Boża muzyka w Babilonie”. Tak było też w Zakopanem, gdzie organizatorzy wywiesili je na mieście kilka dni przed naszym przyjazdem. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy wyszliśmy na scenę w klubie, a w pierwszych rzędach siedziała grupka starszych góralek w chu-stkach na głowach i z różańcami w dłoniach. Okazało się, że babcie pomyślały, że występ Izraela to koncert pieśni religijnych zorganizowany przez miejscowego proboszcza. Zagraliśmy cały materiał, a staruszki wysłuchały go godnie do końca - śmieje się Paweł „Kelner” Rozwadowski, jeden z muzyków Izraela.
Brylewski czuł się pod Wawelem jak w domu. Nic więc dziwnego, że przyjeżdżał tu regularnie ze swymi zespołami
W czasie tej samej trasy koncertowej warszawska grupa dotarła również do Krakowa. Koncert odbył się w Teatrze STU - i przyszła nań niewielka grupa punkowców, którzy mieli w pamięci dawny zespół Brylewskiego - Kryzys i Brygadę Kryzys. Podwawelscy „załoganci” nie zawiedli się: Izrael grał reggae, ale w takim szybkim tempie, że z powodzeniem można było jego muzykę uznać za punk. Los chciał, że niemal w tym samym czasie, co Izrael w Teatrze STU, swój koncert miała Pod Jaszczurami grupa Beale Street Band. Jej specjalnością był tradycyjny jazz, a największą atrakcją - czarnoskóra wokalistka Vivian Quarqoo. Młoda dziewczyna, będąca córką imigranta z Ghany i Polki z Łodzi, zachwyciła Roberta, który przyszedł na ten występ z kolegami, zwłaszcza kiedy wykonała „Summertime”. Zaproponował jej śpiewanie w Izraelu - a Vivian, zauroczona charyzmatycznym muzykiem, zgodziła się przenieść po kilku miesiącach z Łodzi do Warszawy. Tak zaczął się związek Roberta z egzotyczną pięknością, który przetrwał do 2001 roku, a jego owocem były dwie córki pary - Sara i Ewa Brylewskie.
Rogate dusze
Kiedy Izrael przyjechał do Krakowa w 1983 roku, muzycy nie mieli żadnego menedżera. Grający z nimi gościnnie na congach Milo Kurtis wpadł na pomysł, aby poznać ich z ówczesnym menedżerem Maanamu - Krzysztofem Kownackim. Ten nie musiał ich specjalnie do siebie przekonywać i od słowa do słowa został również menedżerem Izraela. - To były rogate dusze. Nie traktowali grania muzyki zawodowo, tylko jako życiową przygodę. Byli zafascynowani reggae i religią rasta - bardzo chcieli tak grać i wierzyli w to przesłanie. Nie miałem jednak problemu ani z nazwą zespołu, ani z jego przekazem, bo szybko po Polsce rozeszła się fama, że Izrael to nowe wcielenie Brygady Kryzys. Dlatego chętnych na koncerty nie brakowało - opowiada Kownacki.
Przy okazji kolejnego występu Izraela w Krakowie, nowy menedżer poznał Roberta Brylewskiego z innym oryginałem - Piotrem Markiem, liderem podwawelskiej grupy Düpą. Obaj bardzo przypadli sobie do gustu, a połączyła ich fascynacja studyjnymi technikami przetwarzania dźwięku. Marek był sobieradkiem - i sam majstrował różne efekty, które potem wykorzystywał na koncertach z Düpą. Brylewski się tym zachwycił - i pożyczył kilka takich urządzeń, by potem wykorzystać je w sesji nagraniowej debiutanckiego albumu Izraela o tytule „Biada, Biada, Biada”. Stąd właśnie na tej płycie pierwsze w polskiej muzyce popularnej efekty w stylu dub.
- Oni byli zafascynowani nami, a my nimi. Byliśmy trochę starsi od nich, więc to oni raczej radzili się nas niż my ich. Robert się wyróżniał: to był „spaceman”, który funkcjonował w trochę innej rzeczywistości. Zawsze słuchałem jego dziwacznych opowieści z zapartym tchem - wspomina Andrzej „Pudel” Bieniasz, ówczesny gitarzysta Düpą, dziś lider Pudelsów.
Piotr Marek po współpracy z Izraelem nabrał dystansu do młodszych kolegów. Trochę w prześmiewczy sposób traktował ich fascynację „czarną” muzyką z Jamajki, a szczególnie ich wiarę w ideały rasta. Dlatego napisał dwie ironiczne piosenki, których ostrze skierowane było w polskich rastamanów - „Reggae - kocia muzyka” i „Hoża mojra”. Brylewski i jego koledzy z zespołu nie obrazili się jednak za to na lidera Düpą.
Był dobrze wychowany i szarmancki. Dobro miał wpisane w swoje DNA
Ewa Galin
- Spotkałem Roberta po latach w studiu Czakram w Krakowie. Nagrywał jakiś kawałek. Wpadłem na pomysł, żeby zaśpiewał „Hożą mojrę”, bo akurat przygotowywaliśmy z Pudelsami „Ciemną stronę”, płytę z mrocznymi piosenkami Düpą. Niby się zgodził, ale jakoś to odwlekał i sprawa się rozeszła. Widać nie po drodze było mu z tym tekstem - uśmiecha się Pudel.
Pozytywne nastawienie
Kiedy w 1989 roku upadła komuna, Robert Brylewski prowadził nadal Izrael, ale grał też z zespołem Armia. Wielki sukces jego płyty „Legenda” z początku następnej dekady pozwolił mu rozpocząć działalność prywatnego studia nagraniowego. Złota Skała początkowo mieściła się w mieszkaniu Roberta, a potem przy klubie studenckim Riviera--Remont, a jeszcze później - w klubie Proxima. Jedną z pierwszych polskich grup, które zarejestrowały tam materiał na swoją płytę, był krakowski zespół ID.
- Poznaliśmy się podczas koncertu Izraela w Krakowie. Zapytaliśmy, czy możemy u niego nagrywać i zgodził się. Robert mieszkał wtedy w studiu. Nagraliśmy na próbę sześć utworów. Stały się naszym pierwszym singlem. Ponieważ mu się spodobało, zrobiliśmy drugą sesję. To był materiał na nasz debiutancki album „Twoja twarz”. Jeden z recenzentów napisał, że to „gorsza wersja Armii”. A jak miało być, skoro nagrywaliśmy podobną muzykę na tym samym sprzęcie? - śmieje się Wojtek „Pazur” Pazurkiewicz, wokalista grup ID i Chupacabras.
Czytaj więcej:
- Po rozwodzie z Vivianą, Robert odnalazł spokój dopiero w związku z Natalią Żychską, warszawską malarką - byli szczęśliwi?
- Brylewski czuł się pod Wawelem jak u siebie w domu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień