Dorota Abramowicz

Ryzyko zawodowe, czyli doktor na celowniku

Ryzyko zawodowe, czyli doktor na celowniku  Fot. archiwum
Dorota Abramowicz

Z roku na rok lekarz staje się zawodem najwyższego ryzyka. Prokuratorskiego. Dotyka to zwłaszcza specjalistów pracujących w szpitalach. Niektórzy ginekolodzy muszą dziś dzielić czas między chorych a 3-4 równoczesne sprawy sądowe.

Pracującego w pogotowiu doktora A. wezwano do pacjenta, który po wypiciu płynu do spryskiwaczy skarżył się na mroczki przed oczami. Pacjenta zbadano, nie stwierdzono niepokojących objawów, mężczyzna był świadomy, odpowiadał na wszystkie pytania ratowników. Karetka odjechała. Pół godziny później wezwano ją jeszcze raz pod ten sam adres, do już nieprzytomnego człowieka. Chory trafił na toksykologię. Sprawą zajął się prokurator, sprawdzający, czy lekarz nie popełnił błędu przy diagnozie. Dopiero sąd uznał opinię biegłych, że pacjent - będący w dobrym stanie podczas pierwszego przyjazdu karetki - mógł po wyjeździe pogotowia dopić resztę, jak zapewne uznał, „bezpiecznego” płynu. I dopiero wtedy się zatruć.

Doktor B., ginekolog, został oskarżony, że nie zauważył na obrazie usg wady wrodzonej płodu - dłoni wyrastającej bezpośrednio z ramienia. Rodzice twierdzili, że przez zaniedbanie doktora „nie wyleczono” ich dziecka. Nie pomogły tłumaczenia, że na wadę wrodzoną i tak nie ma lekarstwa, doniesienie trafiło do prokuratury.

Doktora C. oskarżono o złe złożenie złamania. Przed sądem wyszło na jaw, że kości zostały dobrze złożone, a do przemieszczeń doszło podczas nieprawidłowej rehabilitacji.

Pani D. zgłosiła na policję, że w jednym z pomorskich szpitali jej dziecko nocą poddawane jest „elektrostymulacji”. Winni są albo lekarze, albo... matki przebywające z dziećmi na oddziale. Policja musi sprawdzić doniesienie.

- Zamiast przy pacjencie, coraz więcej godzin spędzamy na przesłuchaniach - mówi gdański lekarz. - Szczególnie ciężko doświadczeni są szpitalni ginekolodzy położnicy. Średnio każdy z nich ma 2-3 sprawy sądowe. Równocześnie! Spotyka to także przedstawicieli specjalności zabiegowych, w tym głównie ortopedów, a także pediatrów.

Dr Piotr Kwieciński, ginekolog, jest biegłym sądowym. Nie brakuje mu pracy.

- Miesięcznie piszę 4-5 nowych opinii z zakresu ginekologii - potwierdza.

Moi rozmówcy - już nieoficjalnie - twierdzą, że jako grupa zawodowa znaleźli się na celowniku ministra sprawiedliwości. Przypominają o sądowym postępowaniu w sprawie śmierci ojca ministra Zbigniewa Ziobry. O niedawnych przeszukaniach w domach biegłych, którzy wydawali w tej sprawie opinię, i o zatrzymaniu jednego z nich pod zarzutem nielegalnego kolekcjonowania broni palnej.

- Żyjemy w czasach rewanżyzmu - dodaje profesor z UCK. - Każda choroba, każde powikłanie musi być z winy lekarza. W dodatku jest na to wyraźne zezwolenie z góry. Jeśli przy prokuraturze powstają specjalne zespoły zajmujące się błędami medycznymi, przypominające te do zwalczania przestępczości zorganizowanej, można się spodziewać nasilenia fali doniesień na lekarzy.

Fala zaczyna przypominać tsunami. W ciągu ostatnich 10 lat aż ośmiokrotnie wzrosła liczba skarg na pomorskich lekarzy, kierowanych do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Izbie Lekarskiej. Co miesiąc około 150 lekarzy korzysta z pomocy prawników, zatrudnionych przez gdańską izbę. Nie wiadomo, ilu się bezpośrednio zgłasza do adwokatów.

- Coraz więcej lekarzy zatrudnionych jest na kontraktach - tłumaczy doktor Z. (sam boryka się z pacjentka walczącą o odszkodowanie, więc nie chce zdradzać nazwiska). - Szpitale w takich sprawach umywają ręce. Zostajemy więc sami i choć mamy obligatoryjne ubezpieczenie OC, to nie chroni nas ono przed odpowiedzialnością karną.

Stu zmarłych i prokurator

W ciągu roku w Polsce dochodzi do około 20-30 tysięcy tzw. niepożądanych zdarzeń medycznych. Od kilku miesięcy w prokuraturach regionalnych funkcjonują działy prowadzące sprawy błędów medycznych, których skutkiem jest śmierć pacjenta. Prokuratury okręgowe z kolei nadzorują postępowania, których skutkiem jest ciężkie uszkodzenie ciała człowieka.

Dział zajmujący się błędami medycznymi został powołany w Prokuraturze Regionalnej w Gdańsku w czerwcu tego roku. Piątka prokuratorów praktycznie zaczęła pracę w lipcu. Do tej pory z prokuratur rejonowych i okręgowych przejęto łącznie ponad 100 śledztw.

- Z perspektywy kilku miesięcy można potwierdzić zasadność stworzenia grupy prokuratorów specjalizujących się w prowadzeniu tego rodzaju postępowań - twierdzi prokurator Maciej Załęski, rzecznik Prokuratury Regionalnej. - Przekłada się to przede wszystkim na zapewnienie wysokiego poziomu merytorycznego prowadzonych postępowań. Wszystkie te sprawy dotyczą błędów medycznych, których skutkiem była śmierć człowieka. Najczęściej dotyczą one zdarzeń budzących szczególne zainteresowanie lokalnych społeczności i mediów, w tym zgonów dzieci.

Z przejętych spraw w toku pozostaje obecnie ponad 70 postępowań. Około 15 spraw zawieszono ze względu na długotrwałe oczekiwanie na opinię biegłych.

- W zdecydowanej większości postępowania te prowadzone są w formie śledztwa, a w konsekwencji prokuratorzy osobiście wykonują większość czynności procesowych, w tym przesłuchują pokrzywdzonych, lekarzy i inne osoby z personelu medycznego - informuje prok. Załęski. - Należy mieć na uwadze, że osoby uczestniczące lub posiadające bezpośrednią wiedzę na temat zdarzeń będących przedmiotem ustaleń, czyli pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni i lekarze - to nierzadko grupy kilkunastu osób. Wszystkie te osoby są przesłuchiwane osobiście przez prokuratora. W czynnościach, jako strony, mają prawo uczestniczyć pokrzywdzeni i ich pełnomocnicy, którzy mogą zadawać pytania. To wszystko służy wyjaśnieniu ewentualnych rozbieżności i ustaleniu okoliczności zdarzenia, z drugiej jednak strony powoduje, że złożenie zeznań często zajmuje kilka godzin. Pamiętać przy tym należy, że przesłuchanie lekarza nie może się odbyć bez uzyskania sądowego postanowienia o zwolnieniu tej osoby z obowiązku zachowania tajemnicy lekarskiej. Oprócz zeznań, źródłem ustaleń procesowych w tych sprawach jest dokumentacja medyczna. Prokuratorzy zabezpieczają ją często z kilku ośrodków, które realizowały świadczenia medyczne.

Istotne znaczenie dla działań prokuratury ma opinia biegłych. Czasem oczekiwanie na opinię biegłych z różnych specjalności trwa miesiącami. To wydłuża śledztwo, któremu nie pomagają także, jak mówi prokurator Załęski, „dwie krzyżujące się narracje” - zrozpaczonej rodziny, wspieranej nierzadko przez media, oraz samych lekarzy.

- Bardzo często wielość pośrednich elementów prowadzących do tragicznego skutku, jak choćby brak wyraźnych, jednoznacznych objawów, ewentualnie istniejące u pacjenta lub rozwijające się równolegle schorzenia - powodują, że ustalenie związku przyczynowo-skutkowego wcale nie jest tak proste i oczywiste, jak mogłyby na to wskazywać pierwsze oceny - przyznaje prokurator. - W efekcie, pomimo rzetelnego ustalenia wszystkich okoliczności poprzedzających tragiczny finał, nierzadko brak jest podstaw do pociągnięcia do odpowiedzialności karnej konkretnych osób.

Błędy w komunikacji

- Znaczna większość skarg jest bezzasadna - mówi dr Roman Budziński, szef Izby Lekarskiej na Pomorzu. - Sprawy zostają więc umorzone.

Według dr. Budzińskiego, zarówno lekarze, jak i pacjenci są ofiarami błędów w komunikacji. - Lekarz jest od leczenia i na kontakt z pacjentem ma coraz mniej czasu. Tymczasem niezbędne jest wytłumaczenie choremu, że każde leczenie obarczone jest ryzykiem powikłań. Są terapie w medycynie, na przykład przy agresywnym leczeniu chorób onkologicznych, w których liczba akceptowanych powikłań wynosi 80 procent! Temu wszystkiemu towarzyszą często ogromne emocje.

- Zakładam, że główną przyczyną skarg jest niedoinformowanie i złe wyobrażenie ludzi o medycynie - twierdzi dr Jerzy Zadrożny, kardiolog, wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy na Pomorzu. - Nasza praca, może z wyjątkiem pediatrów, skazana jest na przegraną. W końcu każdy pacjent umrze, pozostaje tylko pytanie - kiedy. Lekarze starają się jedynie odwlec ten wyrok, choć trzeba przyznać, że nie zawsze w naszych działaniach jesteśmy bez winy. Do tego dochodzi niespotykana w innych krajach, nawet w Rosji, trwająca od lat nagonka na naszą grupę zawodową. Pojawili się ludzie, którzy uznali, że można na tym zarobić. Roztaczają przed zdezorientowanymi pacjentami i ich bliskimi wizję ogromnych odszkodowań.

Jak ogromnych? Kwoty pojawiające się w sprawach sądowych z reguły oscylują między 100 a 300 tysiącami złotych. Chociaż bywają także wyższe. Równocześnie prawnicy reprezentujący medyków oceniają, że co najmniej 80 proc. spraw można traktować jako próbę wyłudzenia odszkodowania.

Walka z doktorem staje się coraz łatwiejsza. Pacjenci skarżący się na lekarzy coraz częściej korzystają z pomocy prokuratora. Tak doradzają im przedstawiciele firm zajmujących się dochodzeniem roszczeń za błędy medyczne. Ich przedstawiciele (z reguły oferujący pomoc za „procent z odszkodowania”) tłumaczą, że proces karny prowadzony jest na koszt państwa, z budżetu płaci się za opinie biegłych i że nawet uniewinnienie lekarza nie niesie za sobą konsekwencji finansowych dla skarżącego.

- Nie do końca - przestrzega mecenas Roman Nowosielski, reprezentujący w sądach wielu oskarżanych medyków. - Po uzyskaniu wyroku uniewinniającego, a tak się dzieje stosunkowo często, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej instancji, występujemy o zwrot kosztów za obronę i wydatków poniesionych chociażby na wyjazdy. I nie są to małe kwoty.

Koszty nagonki

Jednak nawet wygrana lekarza przed sądem nie oznacza, że w pełni zwyciężyła sprawiedliwość. Wyroki uniewinniające z reguły bywają zaskarżane, sprawy ciągną się nawet 4-5 lat, niszczą psychicznie, powodują trudne do wyliczenia straty moralne.

Tak było z doktorem X., którego sprawę prowadził mec. Roman Nowosielski. Doktor w nocy przyjął w szpitalu pacjentkę skarżącą się na bóle brzucha. Zbadał ją zgodnie z procedurą, nie stwierdzając bezpośredniego zagrożenia. Gdyby w takich przypadkach NFZ zwracał koszty obserwacji szpitalnej, dr X. mógłby zatrzymać kobietę na oddziale i zlecić serię dodatkowych badań. Jednak - przy braku owego bezpośredniego zagrożenia - musiał odesłać pacjentkę do lekarza pierwszego kontaktu. Ponieważ nocą przychodnie nie działają, dr X. na wszelki wypadek wypisał skierowanie do szpitala, sugerując powrót w momencie pogorszenia stanu zdrowia. Pogorszyło się, więc chora wróciła. Objawy nadal były nieoczywiste, więc lekarze zdecydowali przeprowadzić tzw. laparoskopię zwiadowczą, pozwalającą na postawienie diagnozy. Wówczas okazało się, że doszło do zapalenia otrzewnej.

Skargą pacjentki zajęły się prokurator i lokalna gazeta, która zaocznie wydała wyrok, pisząc, że „ten pan już nikogo leczyć nie będzie”. Kolejne opinie biegłych potwierdziły jednak niewinność lekarza. Wykazano, że nawet przy drugiej wizycie w szpitalu objawy nie wskazywały jednoznacznie na zapalenie otrzewnej. Biegli zwrócili także uwagę na wadliwe przepisy, nakazujące wysyłanie nocą chorego do POZ. Lekarza uniewinniono, jednak sprawa ta zabrała mu kilka lat życia.

- Znam 60-letniego, doświadczonego lekarza, który po otrzymaniu pozwu trząsł się ze strachu - wspomina jeden z moich rozmówców. - Chociaż wszystko wskazywało, że nie ponosi najmniejszej winy, bał się, że konsekwencją działań prokuratora będzie utrata prawa wykonywania zawodu. Nie jesteśmy przygotowani do permanentnego ataku.

Obecnie Polska, według badań OECD, jest na szarym końcu pod względem liczby lekarzy na tysiąc mieszkańców. W naszym kraju jeden doktor przypada na około 500 potencjalnych pacjentów, w Niemczech na 250, a w Grecji na 160.

- Jeśli się nadal utrzyma obecna tendencja, to koszty nagonki zaczniemy boleśnie odczuwać już za 5-6 lat - przestrzega doktor Piotr Kwieciński. - Lekarze znajdują pracę w krajach, w których są jasne reguły gry, procedury i mogą leczyć bezpiecznie. Doświadczenia szpitalnych ginekologów, borykających się równocześnie z kilkoma sprawami sądowymi, już odstraszają chętnych od wybrania tej specjalizacji. Sytuacja idzie w bardzo złą stronę. Uderzy to w społeczeństwo. Ci, którzy się cieszą z kolejnych nagłaśnianych przez media postępowań prokuratorskich, powinni pamiętać, że w swojej masie dotykają one grupę zawodową ratującą życie.

To wszystko nie znaczy, że nie dochodzi do prawdziwych błędów w sztuce medycznej. Przyczyną bywa zmęczenie, rutyna, lekceważenie procedur albo zwyczajny brak wiedzy. A czasem - jej nadmiar. Wśród lekarzy krąży opowieść o pewnym bardzo doświadczonym koledze, specjaliście z wieloletnim stażem, który obciął pacjentowi nieprzeznaczoną do amputacji kończynę. Zaraz po zabiegu lekarz nie mógł wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. - Po prostu wyglądała gorzej niż przeznaczona do amputacji - mówił. Dopiero badania uciętej kończyny wykazały, że była ona zakażona gronkowcem złocistym i „intuicyjna amputacja” przedłużyła pacjentowi życie...

d.abramowicz@prasa.gda.pl

Dorota Abramowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.