Samolot to nie jest zabawka dla bogatych ludzi

Czytaj dalej
Fot. Małgorzata Genca
Piotr Nowak

Samolot to nie jest zabawka dla bogatych ludzi

Piotr Nowak

- Tylko bardzo bogatych - mówi Henryk Wicki, właściciel warsztatu lotniczego w Świdniku. Firma nie tylko montuje nowe samoloty, ale też odnawia zabytkowe maszyny. - Dla mnie to sama frajda - dodaje mechanik i pasjonat muzyki.

Wchodzę do niewielkiej hali i trafiam do lotniczego raju.

Na ograniczonej powierzchni stoją trzy kadłuby, skrzydła, silniki, urządzenia nawigacyjne i inne elementy właśnie montowanych samolotów.

- Jeden samolot składa się z kilkudziesięciu tysięcy części i urządzeń elektronicznych, nie licząc śrubek i nitów. Wszystkie te małe elementy przypływają lub przylatują do Świdnika ze Stanów Zjednoczonych. Jedną maszynę można zmontować w niecałych pięć miesięcy, ale ponieważ zwykle w warsztacie mamy więcej niż jeden egzemplarz to składanie zajmuje rok - tłumaczy Henryk Wicki, właściciel Warsztatu Lotniczego TZL.

Doświadczony mechanik czuwa nad postępem prac. Dodaje, że w tej branży nie ma miejsca na pomyłkę. Cały proces objęty jest nadzorem Urzędu Lotnictwa Cywilnego.

- Nie stać nas na niedoróbki, bo każda wada do nas wróci. Ponadto, części są bardzo drogie. Na przykład sprzęt nawigacyjny - mówi Henryk Wicki i pokazuje czarne pudełko wielkości dekodera telewizyjnego.

- To urządzenie kosztuje 20 tysięcy dolarów. Awionika (wyposażenie pokładu -red.) całego samolotu jest jeszcze droższa, jej cena oscyluje w granicach 80 tysięcy dolarów. I proszę sobie w tym momencie wyobrazić, że podłączam kabel nie w to gniazdo i przepalają się obwody. Nie możemy sobie pozwolić na takie straty - dodaje mechanik lotniczy.

Gratką dla kolekcjonerów i prawdziwym oczkiem w głowie Henryka Wickiego są zabytkowe samoloty z okresu II wojny światowej

Włącznie z szefem firma zatrudnia cztery osoby, które montują w Świdniku samoloty amerykańskiej firmy Van’s Aircraft. Do tej pory zbudowano ich siedem. W budowie są kolejne trzy.

Wśród nich dwumiejscowe RV-7 i RV-14 przeznaczone do latania rekreacyjnego. Droższy jest model RV-10, za który pasjonaci płacą nawet milion złotych. Maszyna jest w stanie zabrać na pokład cztery osoby. Maksymalna masa startowa to 1250 kg.

- To nie jest zabawka dla ludzi bogatych. To jest zabawka dla ludzi bardzo bogatych - żartuje Henryk Wicki. Jak sam przyznaje, jego przygoda z samolotami rozpoczęła się jeszcze w dzieciństwie.

Świdniczanin z Kaszub

Pasjonat lotnictwa świdniczaninem jest z wyboru. - Jestem Kaszubem, ale w młodości chciałem zostać pilotem. Liczyłem, że w Świdniku będę miał większe szanse - wspomina Henryk Wicki.

Samolot to nie jest zabawka dla bogatych ludzi
Małgorzata Genca

Tym bardziej, że tradycje lotnicze Lublina i Świdnika sięgają jeszcze dwudziestolecia międzywojennego. W 1921 r. produkcję samolotów rozpoczęły zakłady mechaniczne Emila Plagego i Teofila Laśkiewicza na Bronowicach. Ich działalność przerwała II wojna światowa. Niemcy kontynuowali za to funkcjonowanie lotniska w Świdniku. W 1951 r. w sąsiedztwie rozpoczęła funkcjonowanie Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Świdnik”. Początkowo fabryka produkowała części do radzieckich myśliwców MiG-15. Znakiem rozpoznawczym firmy do dziś pozostają jednak śmigłowce.

Przez kolejne dekady przemysł lotniczy w Świdniku się rozwijał. Potrzeba było wykształconych kadr z całej Polski. Wśród przyjezdnych był Henryk Wicki.

- Tu skończyłem szkołę techniczną. Niestety nie przeszedłem badań w Szkole Orląt w Dęblinie. Później, przez wiele lat pracowałem w Aeroklubie Świdnik, następnie w Zakładzie Usług Agrolotniczych wykonujących opryski i innych przedsiębiorstwach z branży lotniczej. Założyłem tu rodzinę i tu zostałem - opowiada mężczyzna.

Powstanie firmy TZL wiąże się z tragicznym wydarzeniem. W maju 2004 r., w katastrofie samolotu TS-8 Bies w Góraszce, zginął Zbigniew Korneluk. Znakomity pilot i utalentowany mechanik zostawił po sobie remontowane samoloty TS-8 Bies i PZL-101 Gawron.

Pojawił się problem, co z nimi zrobić. Trzech przyjaciół zmarłego pilota, wśród nich Henryk Wicki, zobowiązali się, że dokończą rozpoczętą pracę.

Z Turki do Świdnika

Kontynuacja misji przyjaciela wymagała poświęcenia. Henryk Wicki zredukował swoje ówczesne zatrudnienie w firmie General Aviation do połowy etatu i wynajął stary budynek gospodarczy w miejscowości Turka.

Początkowo wsparcia udzielili mu Dariusz Krzowski i Edward Kuraszewicz, którzy zostali również wspólnikami w oficjalnie zarejestrowanej firmie. Początkowo rozważali nazwę Tureckie Zakłady Lotnicze. Na wszelki wypadek, obawiając się zapytań z Ambasady Turcji, zarejestrowali ją jako TZL.

Warsztat Henryka Wickiego nieraz ratował zabytkowe samoloty przed zniszczeniem

W ciągu kolejnych 12 lat firma kilkakrotnie zmieniła siedzibę. Początkowo mieściła się we wspomnianej Turce, później w Uniszowicach. Bardzo szybko mechanik zrezygnował z innych zajęć i skupił się na prowadzeniu swojego przedsiębiorstwa.

Kryzys gospodarczy w Polsce i na świecie zmusił go jednak do zawieszenia działalności z końcem 2013 r. W lipcu 2015 r. Henryk Wicki wznowił działalność pod nazwą Warsztat Lotniczy TZL.

Od początku bieżącego roku firma wynajmuje hangar w sąsiedztwie Aeroklubu Świdnik i lotniska. W tym roku właściciel planuje ukończyć i dostarczyć klientom trzy samoloty.

- To wąski rynek jeśli chodzi o klientów. Jeszcze trudniej znaleźć odpowiednio wykształconą kadrę. Niezbędne jest wykształcenie techniczne i znajomość języka angielskiego, bez którego nie sposób zrozumieć szczegółową dokumentację techniczną samolotów. Wszyscy pracownicy warsztatu zostali wyszkoleni bezpośrednio przeze mnie. Jeden z nich wcześniej rozwoził pizzę. Dzisiaj nituje kadłuby i skrzydła - mówi Henryk Wicki.

Czym różni się praca w dużej fabryce od czteroosobowego warsztatu?

- Nikomu nie ujmując, w dużym zakładzie jest wąska specjalizacja. Na przykład, jedna osoba przez lata nituje jeden ster. Tutaj robimy to inaczej. Czasem trzeba coś poprawić, uprościć, ulepszyć. Niezbędna jest wszechstronność - przyznaje doświadczony mechanik lotniczy.

Göring ratuje polski samolot

Warsztat specjalizuje się także w remontach zabytkowych samolotów i silników. Na swoim koncie ma odbudowę lub naprawę takich maszyn jak TS-8 Bies, Jak-12, PZL-101 Gawron, Stinson 108 Voyager i innych.

Prawdziwym wyzwaniem była naprawa trzech silników Asz-82 do samolotu Focke-Wolf FW-190. Niemieckie fabryki wyprodukowały dla Luftwaffe ponad 20 tysięcy egzemplarzy tej znakomitej maszyny.

Podczas II wojny światowej myśliwce FW-190 broniły nieba nad III Rzeszą przed alianckimi nalotami dywanowymi. Jeden jej silnik ma pojemność 42 litrów (ćwierć beczki) i waży 1030 kg. Dzięki Polakom maszyny miały szansę ponownie wzbić się w powietrze.

Warsztat Henryka Wickiego sprawia, że także Polska historia odzyskuje dawny blask. Dobrym przykładem jest naprawa, a właściwie odbudowa, samolotu szkolno-treningowy TS-8 Bies.

Od końca lat 50-tych do 1960 r. wyprodukowano ponad 200 Biesów. Dzieło polskich inżynierów jest ważnym przykładem rodzimej myśli technicznej.

Tymczasem jedna z maszyn niszczała przed wejściem do muzeum motoryzacji w Otrębusach. Przyszły właściciel znalazł ją pod gołym niebem i naprawę zlecił firmie TZL. Efekt? Maszyna znów wzbiła się w powietrze.

Aktualnie mechanicy ze Świdnika odnawiają silnik Bristol Merkury VS2 z myśliwca PZL P.11c. Maszyna służyła w polskim lotnictwie jeszcze przed II wojną światową.

- To jedyny zachowany egzemplarz. Po wrześniu 1939 r. Niemcy przerobili przestarzałe maszyny na żyletki. Ten ocalał tylko dlatego, że Hermann Göring, dowódca Luftwaffe, kolekcjonował zabytkowe samoloty. W jego zbiorach przetrwał wojnę - opowiada Henryk Wicki.

Obecnie maszyna jest najcenniejszym egzemplarzem w zbiorach Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.

Muzyka to odskocznia

Zwiedzając warsztat trafiam na dużą walizkę i pulpit. Okazuje się, że w kufrze znajduje się akordeon, a podstawka służy do nut. Henryk Wicki przyznaje, że kolejną jego pasją jest muzyka.

- Zawsze lubiłem muzykę. To było zawsze moje hobby, na które nigdy nie miałem czasu - przyznaje mechanik.

Jakie są źródła tej pasji? - Żona ma wykształcenie muzyczne, podobnie dzieci. W końcu i ja wziąłem się za siebie i nauczyłem się gry na akordeonie. To dla mnie odskocznia - odpowiada.

Pytam, czy do nauki skłoniła go presja środowiska? Kategorycznie zaprzecza. Zastrzega, że rodzina patrzyła na jego próby sceptycznym wzrokiem.

- Zawsze chciałem to robić. W moim domu rodzinnym na Kaszubach wszyscy byli bardzo muzykalni. Była tradycja grania w domach. Najważniejsza była frajda zabawy, teraz już tego nie ma - przyznaje z żalem.

Niewykluczone jednak, że Henryk Wicki będzie musiał odłożyć na bok swój instrument, bo pracy w warsztacie nie brakuje. Plany na najbliższe lata to budowa replik trzech samolotów z czasów I wojny światowej i okresu międzywojennego. Chodzi o dwupłatowy myśliwiec Fokker D VII.

Podczas Wielkiej Wojny samoloty tego typu służyły w lotnictwie niemieckim i austro-węgierskim. Kilka maszyn zdobyli powstańcy wielkopolscy na lotnisku Ławica w Poznaniu w 1918 r. Później latali na nich polscy lotnicy uczestniczący w wojnie z bolszewikami. Dla fanów awiacji to prawdziwy rarytas.

- Dla mnie to sama frajda. W młodości interesowałem się lotnictwem. Nigdy nie myślałem, że dostanę w ręce takie cacka - przyznaje pasjonat.

Piotr Nowak

Zajmuję się gospodarką regionu, sprawami sądowymi i prokuratorskimi oraz religią.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.