Rozmawiała Monika Jankowska

Serbia, moja wielka i spełniona miłość

Argymir Iwicki: - Pokazuję Serbię taką, którą sam lubię Fot. archiwum prywatne Argymir Iwicki: - Pokazuję Serbię taką, którą sam lubię
Rozmawiała Monika Jankowska

Agrymir Iwicki postanowił napisać książkę o Serbii, ale jak mówi, jego „Burek na śniadanie” niewiele ma wspólnego z typowym przewodnikiem.

Serbia to dla Ciebie...?

Przede wszystkim niesamowicie serdeczni ludzie. Pomocni, szczerzy. Oczywiście, jak się z nimi posiedzi trochę dłużej, to wychodzą przy okazji różne smaczki. Ale dla przybyszów są bardzo gościnni. Nie spotkałem innego kraju, gdzie od razu, na pierwszy rzut witają przyjezdnych kawą i rakiją.

To może jeszcze coś więcej o tych ludziach powiedzmy. To oni są głównymi bohaterami fotografii, które zamieściłeś w książce. Łatwo zaskarbiłeś sobie ich zaufanie? W końcu nie każdy zgadza się, żeby tak po prostu zrobić mu zdjęcie.

Po prostu podchodzę do człowieka, nawet jeżeli go nie znam, pytam się po serbsku czy mogę zrobić zdjęcie i po prostu je robię. Pracowałem kiedyś jako dziennikarz i mówiło się u mnie w redakcji, że przecież nikt od razu w pysk nie da. Warto więc próbować. A przecież w tych czasach zrobienie zdjęcia to normalna rzecz.

Jak to się stało, że powstała książka? Ja rozumiem podróże, rozumiem zdjęcia, bo jesteś cenionym fotografem z niezłym dorobkiem. No ale co z tą książką?

Namówiła mnie koleżanka. Robiłem w Serbii zdjęcia w stylu dokumentalnym bardziej niż reporterskim. Pewnego dnia stwierdziłem, że przygotuję taką prezentację, zdjęcia plus króciutki opis. Ona mi na to, że lepiej już coś więcej z tego zrobić. No i tak zacząłem rozbudowywać warstwę tekstową. Od kilku lat już nie pracuję jako dziennikarz, poświęciłem się bardziej fotografii, Ale na szczęście ta umiejętność pisania gdzieś tam została i połączyłem jedno i drugie.

I oto mamy efekt. Dużo czasu zajęła Ci praca nad książką?

Właściwie to półtora roku - od momentu podjęcia decyzji o napisaniu książki do jej wydrukowania. Przez pierwsze dwa miesiące tworzyłem wstępny zarys, rozsyłałem to po wydawnictwach. Odzew był. Nawet nie jedno, ale dwa wydawnictwa chciały wydrukować tę książkę. Jest teraz głód na Serbię. Bałkany są w miarę blisko, są już bezpieczne, Serbia zresztą nigdy nie była niebezpieczna. Jest tylko taka niesłuszna opinia z lat dziewięćdziesiątych, że tam zabijali wszystkich dookoła.

Twoje zdjęcia są wynikiem jednej podróży?

Nie, nie. Podejrzewam, że najwcześniejsze zdjęcia są z 2008 roku. Na pewno są zdjęcia z Gucy z 2010 roku. To miasto słynie z festiwalu trębaczy. Niektóre moje wyjazdy były tylko po to, żeby uzupełnić materiały do książki. Musiałem wyjechać na przykład specjalnie po to, żeby przyjrzeć się, jak powstaje rakija.

Rakija - to słowo już drugi raz pojawia się w naszej rozmowie. Cóż to takiego?

Alkohol z owoców. Wszystko, co jest owocem może dać alkohol. Najczęściej jest to śliwka, winogrono, gruszka, pigwa. Takie podstawowe owoce. Trzy tygodnie fermentują w beczce, a potem to, co powstanie trzeba jeszcze przedestylować w takim wielkim kotle. W drugiej połowie września odbywa się ogólnonarodowa akcja pędzenia rakii. Ktoś we wsi, jeden człowiek, ma ten kocioł i wszyscy sąsiedzi się umawiają: „A, tego dnia, to ja przyjdę i przepędzę”.

Uczestniczyłeś w czymś takim?

Tak! Nawet byłem specjalnie zapraszany. Pewien policjant, który usłyszał, że ja specjalnie na tę rakiję przyjechałem, mnie zaprosił żebym koniecznie do niego na daczę przyjechał. To sobie wypijemy resztę z zeszłego roku.

Twoja książka składa się z wielu ciekawych, pojedynczych historii. Znajdziemy tam i opowieści o rakii, którą trzeba pić powolutku, małymi łykami i o świętym Christoforze przedstawianym z głową psa. No i oczywiście o tym, jak smakuje tytułowy burek, czyli trójkącik ciasta kosztujący grosze. Można tę książkę potraktować jako przewodnik po Serbii?

Raczej jako uzupełnienie przewodnika. Nie ma tam informacji o tym, gdzie nocować. Zabytków na przykład nie lubię, tzn. fajnie coś sobie obejrzeć, ale bez przesady, muzeów też nie lubię, bo już się nachodziłem. Jak ktoś jeszcze nie wie, co to jest ta Serbia, jeśli myśli, że jest to kraj dziki, niebezpieczny, to ta książka jest po to, żeby troszkę odmienił zdanie. Ale tylko troszkę. Bo ja nie pokazuję prawdziwej Serbii.

Czemu nie?

Ponieważ pokazuję Serbię taką, którą sam lubię. Jak ktoś lubi imprezować, to nie znajdzie w tym kraju starszych ludzi, a zamiast nich fajne dziewczyny, dobrze umalowane, chłopaków przystojnych, szczupłych. Takich można spotkać w każdym większym europejskim mieście. Tylko, że ja takich ludzi nie szukam. Szukam tych, których już niedługo nie będzie. Szukam świata, którego za moment też już nie będzie, bo zmiany cywilizacyjne spowodują, że zostaną tylko ci z komórkami, ci, co słuchają uniwersalnej muzyki. Trzeba będzie po jakichś klubach zainteresowań szukać tych, którzy jeszcze grają tę starą muzykę. Tak jak u nas - starą muzykę grają tylko pasjonaci, a tam - to jest normalne, że jak jest większa impreza rodzinna, to dzwoni się do chłopaków z zespołu, oni wsiadają w busika i przyjeżdżają. A jeśli zagrają na ulicy, to jeszcze sąsiedzi przy okazji posłuchają i się pobawią.

Skoro Twoja książka to nie przewodnik, może sam podpowiesz, jaka jest jakaś taka najbardziej odpowiednia pora roku dla kogoś, kto chce się do Serbii wybrać pierwszy raz?

Drugi weekend sierpnia to festiwal w Gucy - odpowiednik naszego przystanku Woodstock, tylko że z muzyką ludową. Pod koniec sierpnia w Leskowaczu na południu jest festiwal poświęcony grillowaniu, bardzo duża impreza, jak ktoś lubi zloty masowe, to się odnajdzie. Ale Gucę to trzeba przeżyć koniecznie. I radzę, żeby zabrać ze sobą zatyczki do uszu, jeśli chcemy się przespać, bo muzyka jest całą dobę grana. Poza tym latem w góry. Serbia ma tego pecha, że nie ma dostępu do morza. Dlatego nie jest taka popularna.

Rozmawiała Monika Jankowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.