Siedem żyć Idy Gliksztejn

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinne Idy Gliksztejn
Małgorzata Szlachetka

Siedem żyć Idy Gliksztejn

Małgorzata Szlachetka

„A co pani zrobi, jeśli pani zabiorą wszystko, nawet to palto, które pani ma na sobie?”. „Nie, to niemożliwe - odpowiedziałam. - Dlaczego mają to zrobić, na co im moje palto, przecież ono jest moją własnością”.

Rapaport, Gliksztejn, Krzeszowiec, Rapaport-Gliksztejn, Weber, Jarkoni - to nazwiska, które nosiła jedna kobieta. Była w niej potrzeba opisywania tego, co ją spotkało. Wojenne wspomnienia są dziś w archiwach Żydowskiego Instytutu Historycznego, w Państwowym Muzeum na Majdanku i Yad Vashem.

Ida Gliksztejn i Mojżesz Boruch Gliksztejn, stoją w środku.
Archiwum rodzinne Idy Gliksztejn Ida Gliksztejn, Żydówka z Lublina, której udało się uciec z getta na Majdanie Tatarskim. Z Zagłady ocalała razem z córką i siostrą, jej mąż i syn oraz reszta rodziny zginęli.

- Ida Gliksztejn swoje losy opisała w co najmniej siedmiu wersjach, czasami powtarzała niektóre fragmenty - podkreśla historyk dr hab. Adam Kopciowski, szef Zakładu Kultury i Historii Żydów UMCS. - W jednym z pamiętników sięga do dzieciństwa spędzonego w Józefowie nad Wisłą, przed przyjazdem do Lublina. W innym tekście wspomina o śmierci swojej córki w Izraelu, co miało miejsce w 1995 roku. Pisała przez całe życie - dodaje dr hab. Adam Kopciowski.

Najstarszy i najobszerniejszy jest rękopis spisany w dziewięciu zeszytach (224 strony odręcznego tekstu), jaki Ida Gliksztejn spisywała po polsku, kilka lat po wojnie (jest na nim data 1947). Dziś dokument przechowuje Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie.

Już pod koniec lat 40. tekst był przygotowywany do druku. - Bo do wersji spisanej odręcznie dołączona jest krótsza, maszynopis, ocenzurowana w duchu epoki. Autorka albo redaktor pominęli niektóre fragmenty, m.in. opisy stawiające w złym świetle poszczególnych członków Judenratu czy antysemickie reakcje części polskiego społeczeństwa. Słowo „Ukraińcy” było zamieniane na „nacjonaliści ukraińscy” - opisuje historyk Adam Kopciowski.

Ida Gliksztejn pisała szczerze o tym, co widziała i słyszała. Dr Marek Alten, zastępca przewodniczącego, a potem przewodniczący lubelskiego Judenratu (podporządkowanej Niemcom administracji getta) został przez nią scharakteryzowany tak: „człowiek bezdzietny, oschłego serca, bezduszny formalista, bardzo gorliwie służył Niemcom, nie miał ni oka ni ucha dla niedoli żydowskiej”.

Nie lepiej na tym tle przedstawiał się drugi zastępca przewodniczącego Judenratu Salomon Kestenberg. Ida Gliksztejn przytacza taką historię powtarzaną w lubelskim getcie. Gdy jeden z Żydów zwrócił się do Kestenberga z prośbą o jakąś informację, usłyszał w odpowiedzi: „Słuchaj, bracie, czy do wojewody lubelskiego też śmiałbyś podejść na ulicy?”.

„Do tego stopnia władza uderzyła judenratnikom do głowy, odbierając im trzeźwy pogląd na rzeczy. Koncesje, papierki, przywileje! Tym Niemcy usypiali ich” - tak nasza bohaterka skomentowała tę scenę w swoich powojennych wspomnieniach. Mając już wtedy świadomość, że żaden z tych, z pozoru uprzywilejowanych, mężczyzn, nie został przez Niemców oszczędzony.

Z ocenzurowanej po wojnie wersji zostało też wyrzucone nazwisko Szamy Grajera, konfidenta gestapo, który w pamięci lubelskich Żydów zapisał się jak najgorzej.

Pamiętnik w wersji z ŻIH zostanie w tym roku wydany w Lublinie. - Gdy zapadła decyzja o przygotowaniu wydania pamiętnika, zaczęliśmy szukać spadkobierców. Udało się dotrzeć do wnuka Idy Gliksztejn. Aleksander Guri wyraził zgodę na publikację i bardzo się ucieszył, że taka będzie. Niezwykłym materiałem są zdjęcia z archiwum jego rodziny - mówi Joanna Zętar z Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN w Lublinie, który wspólnie z ŻIH przygotowuje wspomnienia Idy Gliksztejn do druku. Premiera w listopadzie tego roku.

- To najbardziej dokładna, a jednocześnie najdłuższa relacja dotycząca obu gett w Lublinie: tego utworzonego przez Niemców na Podzamczu i drugiego, na Majdanie Tatarskim - podkreśla historyk Adam Kopciowski.

Nie wiem, jakim cudem uniknęliśmy śmierci

Rozdział „Wrześniowe dni” zaczyna się od słów: „Lublin robił wrażenie wielkiego mrowiska, w które ktoś kij wsadził”. Ida Gliksztejn pisze o pierwszych reakcjach lublinian na wybuch wojny, fali uciekinierów i niemieckich bombardowaniach miasta z 9 i 15 września 1939 roku. „Nad moją głową pojawił się samolot tak nisko, że gdy spojrzałam w górę, widziałam dobrze twarz lotnika. Kule, jak brzęczące ogniste osy, krążyły dookoła mojej głowy. Ostatni błysk przytomności rzucił mnie w pokrzywy, gęsto w tym miejscu rosnące i pociągnęłam za sobą dzieci. Dwuletnia moja córeczka z płaczem protestowała, bo pokrzywy parzyły jej buzię. Niemiecki zbój wciąż nad nami krążył i strzelał seriami. Nie wiem, jakim cudem uniknęliśmy śmierci” - pisze Ida Gliksztejn.

Ida Gliksztejn i Mojżesz Boruch Gliksztejn, stoją w środku.
Archiwum rodzinne Idy Gliksztejn Ida Gliksztejn z mężem Mojżeszem Boruchem i synkiem Aleksandrem Jehudą. Zdjęcie zostało wykonane na przedwojennej ulicy Lublina. Obaj zginęli w Holokauście.

W dniu wybuchu wojny Ida, a raczej Alta Iski, bo takie było jej żydowskie imię, którego używała przed i w czasie II wojny, była żoną Mojżesza Borucha Gliksztejna, urzędnika Izby Rzemieślniczej w Lublinie. Byli jedenaście lat po ślubie. Syn Aleksander Jehuda miał dziewięć lat, a córka Ruth dwa latka. Mieszkali przy ulicy Wyszyńskiego 20 (dziś Niecała 20). - To był dobry adres, Gliksztejnowie za sąsiadów mieli adwokatów i lekarzy - komentuje dr hab. Adam Kopciowski.

Z zawodu była nauczycielką, ale tuż przed wybuchem wojny raczej nie pracowała. Nie udało się też ustalić, w której z lubelskich szkół lub szkołach uczyła.

Ida Gliksztejn w swoim pamiętniku zacytowała taką rozmowę ze swoją sąsiadką, jaką zapamiętała z początku wojny: „A co pani zrobi, jeśli pani zabiorą wszystko, nawet to palto, które pani ma na sobie?”. „Nie, to niemożliwe - odpowiedziałam. - Dlaczego mają to zrobić, na co im moje palto, przecież ono jest moją własnością”. Na kolejnej stronie odnotowała dzień 9 listopada 1939 roku, w którym odbyła się pierwsza duża akcja wyrzucania przez Niemców Żydów z mieszkań. Za plądrowaniem domów poszło rabowanie sklepów żydowskich. Niemieccy oficerowie - jak stwierdza z ironią autorka wspomnień - „szaleli na punkcie waliz, bo wszak trzeba było łupy zapakować, gdy się wyjeżdżało na urlop do Vaterlandu”.

W październiku 1940 roku rodzina została wyrzucona z trzypokojowego mieszkania przy ulicy Wyszyńskiego 20 (dziś Niecałej) do dwóch pokoi na ulicy Probostwo 7. Tutaj również nie było bezpiecznie. Zimą 1940 roku, gdy po dwugodzinnej nieobecności kobieta wróciła do domu, zastała gołe ściany. Meble, pościel i obrazy zabrali gestapowcy, zajechawszy na rabunek autem. Co prawda upomniała się o skradziony majątek, ale szans na jego zwrot nie było żadnych. W marcu 1941 roku Gliksztejnowie gnieździli się już w jednym pokoju przy ulicy Probostwo 10. „W stosunku do tysięcy innych ludzi mieszkałam jeszcze komfortowo, bo już wszędzie w jednym pokoju mieszkały trzy, cztery rodziny” - zanotowała w powojennym pamiętniku.

Najgorsze dopiero miało nadejść. 24 marca 1941 roku niemieckie władze okupacyjne wydały zarządzenie o utworzeniu getta na Podzamczu. Żydzi z innych części miasta musieli przenieść się w jego granice. - Niektórzy pracownicy Judenratu mogli pozostać poza gettem. Ten przywilej objął również rodzinę Idy, ponieważ jej mąż został zatrudniony w Wydziale Pracy Przymusowej Mężczyzn, jako kierownik - wyjaśnia Adam Kopciowski. - Relacje Idy Gliksztejn są wyjątkowe z jeszcze jednego powodu. Ich autorka w czasie wojny była osobą dobrze poinformowaną, wiele rzeczy słyszała przecież od męża zatrudnionego w Judenracie - podkreśla Kopciowski.

W nocy z 16 na 17 marca 1942 roku rozpoczęła się likwidacja getta na Podzamczu. Żydzi wywożeni byli na śmierć do obozu zagłady w Bełżcu. „Ludzie kryli się w lochach, w piwnicach, dokąd nie docierał najmniejszy promyk światła. Wielu ukryło się u znajomych Polaków w mieście. Sądzono, że to będzie taka sama akcja, jak każda inna, że po upływie kilku dni się skończy” - relacjonowała Ida Gliksztejn. Likwidacja getta na Podzamczu trwała miesiąc.

Ci, którym Niemcy na razie odroczyli wyrok śmierci, mieli przenieść się do nowego getta, na Majdan Tatarski. Ida Gliksztejn była wśród nich. Teren został otoczony podwójnym rzędem pali przeplatanych drutem kolczastym. To miało być tzw. wzorcowe getto, dlatego Niemcy kazali Żydom uprawiać ogródki. „Mnie przypadł w udziale bodaj największy ogród na Majdanie. Od świtu do zmroku pracowałam, bo tylko w ten sposób mogłam stłumić ból po utracie dwóch sióstr i dwóch braci” - pisała Gliksztejn.

Rozeszła się fama, że na Majdanie Tatarskim uda się przetrwać, skazani chwytali się nadziei. Przekradali się tu także ci, którzy do tej pory ukrywali się po aryjskiej stronie albo uciekinierzy z getta warszawskiego.

Ostateczna likwidacja rozpoczęła się 9 listopada 1942 roku, poprzedzały ją kolejne selekcje. Ida Gliksztejn nie zginęła, bo pod wpływem impulsu skoczyła z dachu, lądując między dwoma rzędami kolczastego ogrodzenia. Przeszła przez druty, a potem biegiem rzuciła się między domy stojące po aryjskiej stronie. Zdjęła opaskę z gwiazdą Dawida, ale musiała jeszcze przejść obok Ukraińców pilnujących getta. Spotkanemu gestapowcowi powiedziała, że wyszła tak wcześnie z domu, bo idzie do lekarza. Uwierzył. - Idzie pomogli koledzy z przedwojennej pracy jej męża. Najpierw ukrywali ją przy ulicy Dolnej Panny Marii, a potem na Sławinku. Posługiwała się dokumentami wydanymi na nazwisko Genowefa Krzeszowiec - mówi dr hab. Adam Kopciowski, szef Zakładu Kultury i Historii Żydów UMCS. - Osoba o takim imieniu i nazwisku pochodziła z Zemborzyc. Nie wiemy, jakie były jej losy, być może ktoś dopiero nam je opowie - dodaje Kopciowski.

Do Lublina została także ściągnięta pięcioletnia Ruth, córka Idy, którą matka oddała na przechowanie do Nałęczowa. Dziecko trzeba było wywieźć po kilku dniach, bo zainteresowali się nim sąsiedzi. Pomoc w ukryciu dziewczynki zaproponowała wówczas żona sędziego Maria Aleksandra Moszyńska, była sąsiadka Gliksztejnów. Miejsce dla niej miało znaleźć się w prowadzonym przez szarytki sierocińcu przy ulicy Bonifraterskiej (dziś Sieroca).

„Dziecko płakało, nie chciało ode mnie odejść, ja ze łzami tłumaczyłam pięcioletniej główce, że tak musi być, że jej tam będzie dobrze, że razem prędzej możemy zginąć. W końcu zgodziła się i ze łzami podała mi laleczkę ze szmatek mówiąc: Weź, mamusiu, na pamiątkę ode mnie”.

Następnego dnia dziecko wróciło, bo przełożona placówki zmieniła zdanie. Trzeba było znowu szukać ratunku.

Matce i córce udało się przeżyć wojnę. Mojżesz Boruch Gliksztejn i Aleksander Jehuda zginęli na Majdanku. Prawdopodobnie w dniu 3 listopada 1943 roku, razem z 18 tysiącami Żydów - w czasie największej jednorazowej egzekucji w historii niemieckich obozów koncentracyjnych.

Okupacja niemiecka Lublina skończyła się 22 lipca 1944 roku. Do miasta ściągali ocaleni Żydzi. Ida Gliksztejn była prawdopodobnie jedną z pierwszych osób spisujących ich wojenne relacje, w kamienicy przy ulicy Rybnej na Starym Mieście.

Ida Gliksztejn i Mojżesz Boruch Gliksztejn, stoją w środku.
Archiwum rodzinne Idy Gliksztejn Ida Gliksztejn z dwoma córkami: Ruth i urodzoną już po wojnie Anat. Dziewczynki były przyrodnimi siostrami.

W 1947 roku we Wrocławiu wzięła udział w zjeździe ocalonych lubelskich Żydów. W zbiorach jej rodziny zachowało się zdjęcie z tego wydarzenia. W tym czasie Ida Gliksztejn mieszkała już w Bytomiu, pracując jako nauczycielka w tamtejszym liceum. Na Śląsk wyjechała z córką Ruth. Tam próbowała ponownie ułożyć sobie życie, poślubiła Herberta Webera. Gdy urodziła córkę Anat była już wdową. W tym czasie w oficjalnych dokumentach wciąż używała swojego nazwiska z aryjskich papierów - Krzeszowiec. Tak było bezpieczniej.

Po raz kolejny życie zaczynała w Izraelu, wyjechała z Polski w drugiej połowie lat 50. Po raz trzeci wyszła za mąż, stając się Idą Jarkoni. W Izraelu pracowała w Yad Vashem, zbierając relacje polskich Żydów. Zmarła w wieku 92 lat, w 1997 roku.

- Bardzo ciekawe jest to, że Ida Gliksztejn, jako jedna z ocalonych z Holokaustu, zbierała historie innych ocalonych. Czuła taką potrzebę - podkreśla Joanna Zętar z Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN w Lublinie.

Małgorzata Szlachetka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.