Jacek Wierciński

Stanisław D. najpierw uniewinniony, teraz wrócił na ławę oskarżonych

Stanisław D. do grudnia 2015 roku w areszcie spędził około trzech lat. Na zdjęciu zrobionym wówczas jest w kajdankach. Dziś odpowiada już z wolnej stopy, Fot. Piotr Hukało/archiwum Stanisław D. do grudnia 2015 roku w areszcie spędził około trzech lat. Na zdjęciu zrobionym wówczas jest w kajdankach. Dziś odpowiada już z wolnej stopy, choć za ten sam brutalny mord z 34 ciosami nożem
Jacek Wierciński

Główny świadek krwawego zabójstwa to włamywacz, który przypadkiem akurat okradał miejsce zbrodni, nowy świadek: przestępca, któremu przypomniało się, że 51-latek się przyznał.

Stanisław D. jest winien. Po raz pierwszy w życiu tak głęboko nie zgadzam się z wyrokiem sądu jak w przypadku rozstrzygnięcia pierwszej instancji - mówiła 30 grudnia 2015 roku, tuż po ogłoszeniu uniewinniającego 50-latka wyroku, prokurator Alina Wojdyr z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Oskarżony o bestialskie zamordowanie żony mężczyzna, dla którego prokuratura żądała 25 lat więzienia, odzyskał wówczas wolność po trzech latach aresztu.
- Napiszcie o tym książkę - sugerował dziennikarzom obrońca, adwokat Paweł Brożek, który swojego klienta porównywał do postaci granej przez Harrisona Forda w „Ściganym”.

W poniedziałek - kilkanaście miesięcy po uwolnieniu od podejrzeń - mężczyzna wrócił na ławę oskarżonych. W tej samej skromnej sali 117A Sądu Okręgowego w Gdańsku, w której w 2015 roku został uniewinniony, znów odpowiada za zabójstwo tej samej 33-letniej żony Joanny, 34 ciosami tego samego, wciąż nieodnalezionego - noża.

Do kluczowego świadka mordu - włamywacza, który w wieczór zabójstwa (przez zwykły zbieg okoliczności) znalazł się w piwnicy domu państwa D., najpewniej dołączy kolejny: przestępca, który (również przypadkiem) w ostatniej chwili przed apelacją w sprawie śmierci 33-latki przypomniał sobie, że dwa lata wcześniej Stanisław opowiedział mu, jak uśmiercił małżonkę.

Rekonstrukcja
29 października 2012 r. w podwejherowskim Bolszewie, tuż po siódmej wieczorem, Stanisław D. wychodzi do sklepiku po piwo. Kiedy wraca do domu, żona Joanna leży we krwi na podłodze w salonie. D. dzwoni po karetkę. Jak twierdzi obrona, jest w szoku: dyżurnemu mówi, że 33-latka spadła ze schodów, a zamiast próbować jej pomóc, zaczyna... sprzątać mieszkanie. Kobieta jest martwa. Ma 34 rany od noża. Oprócz ratowników, na miejsce przyjeżdżają policjanci, których nie przekonuje wersja, że nożownik uderzył akurat w momencie, gdy gospodarz skoczył po piwko. D. w kajdankach trafia na komisariat, gdzie według funkcjonariuszy, stwierdza: - Tam przecież nie było nikogo innego. To chyba musiałem zrobić ja - i to stwierdzenie potraktowane zostaje jak przyznanie się do winy.

- Stanisław D. nigdy nie przyznawał się do zabójstwa żony i w tym kontekście jego wyjaśnienia zawsze były konsekwentne. Zawsze twierdził, że znalazł ciało żony na podłodze po powrocie ze sklepu - przekonuje mec. Paweł Brożek.

„Oskarżony zmieniał swoje wyjaśnienia, dostosowując je do poczynionych w sprawie ustaleń, zależnie od zmieniającego się materiału dowodowego, przedstawiając także różne wersje przebiegu zdarzenia. Także zachowanie oskarżonego po dokonanej zbrodni, m.in. sprzątanie mieszkania, było nieadekwatne do zaistniałej sytuacji” - twierdzi z kolei prok. Tatiana Paszkiewicz z okręgówki w przesłanym do „Dziennika Bałtyckiego” stanowisku, oficjalnie wyłuszczając argumenty wskazujące na winę 51-latka.

W grudniu 2015 roku Stanisława D. uniewinnił pięcioosobowy skład sędziowski. W ustnym uzasadnieniu wyroku bardzo istotną rolę odegrał eksperyment procesowy. Jak to określono: w spowalniających kroki „laczkach czy ciapciach” Stanisław D. musiałby w ciągu trzech minut, jakie dzieliły moment wydruku paragonu za zakup piwa i połączenia z pogotowiem, wrócić do domu, pokłócić się z żoną, zadać jej 34 ciosy nożem, a następnie (nim przyjechała policja) ukryć narzędzie zbrodni tak skutecznie, by nie udało się go znaleźć do dziś. Zdaniem sędziów: nierealne.

Dziś śledczy przypominają, że pierwsza próba rekonstrukcji wydarzeń wskazywała, że D. - zastępowany w eksperymencie przez statystę - „miał czas i sposobność” na dokonanie zbrodni. „Zostało wykazane w drodze bezspornego i obiektywnego eksperymentu, przeprowadzonego z udziałem pozoranta. Natomiast kolejny eksperyment, zrealizowany na wniosek obrońcy, z udziałem samego oskarżonego, uznać należy - zdaniem prokuratury - za tendencyjny, o czym świadczyć może chociażby »konduktowy« krok oskarżonego udającego się do miejscowego sklepu” - twierdzi prok. Paszkiewicz, sugerując, że to nie „laczki”, a intencjonalnie spowolnione (jak w kondukcie pogrzebowym) poruszanie D. sprawiło, że według sądu pierwszej instancji, nie mógł być mordercą.

- Eksperyment procesowy przeprowadzony przez prokuraturę z udziałem pozoranta nie uwzględniał specyfiki sytuacji - ripostuje mec. Brożek. - Jeżeli późniejszemu eksperymentowi, wykonanemu z udziałem Stanisława D., zarzucamy tendencyjność, powinniśmy pamiętać, że był on prowadzony przez Sąd Okręgowy w Gdańsku, a na miejscu był pięcioosobowy skład prowadzący rozprawę i prokurator. Nikt wówczas nie zarzucał sądowi, że niewłaściwie prowadzi eksperyment. Zarzut pojawił się dopiero, gdy sąd wydał uniewinniający wyrok - twierdzi.

Motyw
Prokuratura: „Oskarżony miał motyw popełnienia zarzuconej mu zbrodni, jakim bezspornie była zazdrość, z powodu powziętych podejrzeń o zdradę małżeńską [...] Jednocześnie zauważyć należy, iż charakter i ilość obrażeń stwierdzonych u ofiary wskazuje na nadzwyczaj wysoki poziom emocji, ujawnionych przez sprawcę w momencie zabójstwa. Istotne znaczenie w tym kontekście, przy wyjaśnianiu czynnika emocjonalnego jako powodu tej zbrodni, mają wyjednane w sprawie opinie dotyczące oskarżonego, jak również zeznania świadków”.

Śledczy pod pojęciem „świadków” wskazują m.in. członków rodziny D. w procesie pierwszej instancji zeznających o przemocy, jakiej się dopuszczał wobec pierwszej żony i dzieci z tamtego małżeństwa. Prokuratura przekonywała wówczas, że Stanisław D. sięgnął po nóż pod wpływem alkoholu, bo z równowagi wyprowadzić go mogła rozmowa z Joanną o jej romansie. Za tym twierdzeniem przemawiać miał fakt, że 51-latek w furii, na długo przed zabójstwem, zniszczył telefon komórkowy, który małżonce służył do kontaktów z kochankiem.

- Przed sądem dowiedliśmy, że mój klient o zdradzie żony wiedział na dwa miesiące przed tragedią, tymczasem oskarżenie twierdzi, że działał w wyniku wzburzenia, z zazdrości. Dlaczego w takim razie nie zabił od razu, na co czekał? - pytał retorycznie po uniewinnieniu w pierwszej instancji adwokat Stanisława D. Dziś dodaje: - Zgodnie z opinią biegłego psychologa, co najmniej równoznacznym motywem zabójstwa Joanny D. mógł być rabunek i strach przed ujawnieniem jego sprawcy.

Świadkowie
„Rabunek” to ważny wątek sprawy. Według prokuratury, tylko szybki przyjazd policji udaremnił 51-latkowi szansę upozorowania na Joannie mordu na tle rabunkowym. Dla oskarżenia kluczowe są też zeznania Krzysztofa S. Sąsiad państwa D. w aktach sprawy pojawił się trzy tygodnie poaresztowaniu Stanisława. Zatrzymany w Nowym Targu z podejrzeniem dwóch rozbojów na kobietach i kradzieży - w roli świadka - opowiedział policjantom o zbrodni z Bolszewa.

Jego uproszczona historia: „Włamałem się do domu państwa D., który chciałem obrobić. W piwnicy szukałem ukrytych pieniędzy i na górze usłyszałem gospodarzy. Próbowałem uciec, gdy Stanisław wyszedł do sklepiku, ale zobaczyłem jego sylwetkę wracającego z zakupów. Znów schowałem się w piwnicy. Na górze usłyszałem awanturę i krzyki kobiety, a kiedy wszystko ucichło, znów próbowałem się wymknąć. Znalazłem ciało Joanny i podczas ratowania życia ubrudziłem się krwią”.

Zanim Krzysztof S. po powrocie do domu poprosił matkę, by spaliła jego zakrwawione ubranie, zdążył jeszcze ukraść pieniądze leżące na stole w pokoju małżeństwa D.

- Prokuratura robi wszystko, by zapomnieć, że wcześniej karany (w przeciwieństwie do Stanisława D.) Krzysztof S. dopuścił się na południu Polski co najmniej dwóch kradzieży i rozboju na kobietach, za co później został skazany. Informacje o tym - kluczowe dla oceny wiarygodności Krzysztofa S. jako głównego świadka - nie znalazły się w aktach sprawy zabójstwa, dopóki nie zawnioskowała o to obrona. Zgodnie z opinią biegłego psychologa, 34 pchnięcia nożem mogła zadać również osoba działająca pod wpływem strachu przed ujawnieniem jej tożsamości - przekonuje mec. Brożek.

Prokuratura: „Wskazywany przez obronę, jako domniemany sprawca, występujący w sprawie świadek, bezsprzecznie nie działał w afekcie i nie miał żadnego motywu do dokonania tej zbrodni.”.

Krzysztof S. to niejedyny nietuzinkowy świadek oskarżenia. W dniu ogłoszenia wyroku apelacji, oznaczającego, że proces Stanisława D. zacznie się od nowa - do sądu podejmującego decyzję podyktowaną „skomplikowaniem i złożonością materiału dowodowego” czy „wątpliwościami dotyczącymi ustalonej sekwencji zdarzeń” wpłynął faks od śledczych - jak tłumaczyła prok. Wojdyr, otrzymany dzień wcześniej z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Na papierze jeden z funkcjonariuszy prewencji twierdził, że skazany w innej sprawie Piotr P. mówił mu, jak cztery lata wcześniej, podczas pobytu w areszcie śledczym w Wejherowie, między lutym a kwietniem 2014 roku, D. w rozmowie z nim przyznał się do zabójstwa.

- Nie znam tego człowieka - powiedział „Dziennikowi Bałtyckiemu” wówczas o Piotrze P. Stanisław D., który dziś z mediami porozumiewa się za pośrednictwem adwokata.

Początkowy etap
Śledczy: „W ocenie Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, która skierowała w przedmiotowej sprawie akt oskarżenia, na sprawstwo oskarżonego wskazywało szereg obiektywnie ustalonych faktów, połączonych logicznie, ocenionych z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania, wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego i zawodowego”.

Mec. Brożek: - Prokuratura na samym początku popełniła błąd, typując na głównego podejrzanego Stanisława D. Mimo że na jego niewinność wskazywały kolejne dowody, uparcie forsuje tezę, którą za niewiarygodną uznał już sąd pierwszej instancji.

Sędzia Tomasz Adamski, członek składu orzekającego w drugim procesie Stanisława D. i rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gdańsku: - Sprawa jest na początkowym etapie. Jako członek składu orzekającego, niestety, nie mogę się wypowiadać w żadnym zakresie.

Jacek Wierciński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.