Strażnik i posłanka Lubnauer, czyli rzecz o hejcie

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Szymczak
Dorota Kowalska

Strażnik i posłanka Lubnauer, czyli rzecz o hejcie

Dorota Kowalska

Hejt powoli staje się codziennością, ale szokuje, kiedy posłowi grozi osoba, która - przynajmniej teoretycznie - powinna go chronić.

Sytuacja była dynamiczna. Katarzyna Lubnauer siedziała w studiu programu „Kawa na Ławę”, kiedy na skrzynkę Kontakt24@tvn.pl przyszedł e-mail, w którym wulgarnie obrażono posłankę, dodając: „trzeba cie zabić jak tego złodzieja adamowicza”.

„Pisownia oryginalna poza kropkami. Dziękuję TVN za zgłoszenie sprawy na Policję. Wczoraj dopełniłam po telefonie z Policji formalności, w nocy ostrzegli mnie, że sprawca jest w mojej okolicy, żebym nie wychodziła. Rano okazało się, że sprawca został w nocy ujęty. Gratuluję Komenda Stołeczna Policji sprawności i dziękuję za ostrzeżenie! Jednocześnie niech będzie to ostrzeżenie dla wszystkich twórców takich anonimowych gróźb, że nie są bezkarni!” - napisała następnego dnia szefowa Nowoczesnej.

Już po zatrzymaniu nadawcy e-maila Radio Zet poinformowało, że mężczyzna pracuje jako funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej. „Został zatrzymany w nocy w czasie pracy. Policja ostrzegła Lubnauer, żeby nie wychodziła z pokoju w hotelu sejmowym bo sprawca jest w pobliżu” - opisał dziennikarz Radia Zet Mariusz Gierszewski.

Szybko okazało się, że funkcjonariusz zatrzymany przez policję służył w Straży Marszałkowskiej od 19 lat. „Do dotychczasowego przebiegu jego kilkunastoletniej służby nie było żadnych zastrzeżeń” - podało Centrum Informacyjne Sejmu. I jeszcze: „W związku z powyższym, Szef Kancelarii Sejmu, na wniosek Komendanta Straży Marszałkowskiej, niezwłocznie zawiesił obwinionego funkcjonariusza w czynnościach służbowych oraz zażądał podjęcia kroków zmierzających do natychmiastowego wydalenia go ze służby. Jednocześnie, zgodnie z ustawą o Straży Marszałkowskiej, niezwłocznie wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec funkcjonariusza”.

Mężczyzna usłyszał zarzuty. „Faktowi” powiedział, że „nie chce rozmawiać o tej sprawie”. „Nie znałem pani Lubnauer. Napisałem, bo miałem chwilę słabości. Inaczej tego nie potrafię wyjaśnić” - tłumaczył.

Twitter żył sprawą kilka dobrych godzin. „Jezu, jak to się stało, że dziś w Polsce jesteśmy w takim punkcie? Kompletna katastrofa” - ocenił Janusz Schwertner z Onetu. „Coś niesamowitego, zwłaszcza że policja prosiła Straż Marszałkowską o wzmożoną uwagę w związku z tą historią” - stwierdził Konrad Piasecki z TVN24. „Myślałem, że już wszystko w życiu widziałem, ale są rzeczy, które nadal potrafią mnie zadziwić i zszokować” - to z kolei Tomasz Walczak z „Super Expressu”. „Skandaliczne - to mało. Katastrofa - jeszcze mniej. Pogróżki wysyła funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej?! Co się z tym społeczeństwem dzieje?” - pytała Żaneta Gotowalska z „Gazety Wyborczej”.

„Całe lata przepracowałam z funkcjonariuszami Straży Marszałkowskiej jako dziennikarka i urzędniczka. Ale tamtej formacji już nie ma. Jest nowa w paradnych mundurach, z szablami i z nowym zaciągiem” - zwróciła uwagę Anna Godzwon, przez wiele lat reporterka sejmowa.

Sytuacja, rzeczywiście, wydaje się wyjątkowa, bo Straż Marszałkowska to umundurowana formacja, podległa marszałkowi Sejmu, powołana do ochrony Sejmu i Senatu, a zatem posłów i senatorów. Formacja z długą historią.

W drugiej połowie XVI wieku Straż (albo Wartę) Marszałkowską stanowili żołnierze chorągwi piechoty węgierskiej chroniący osobę króla oraz porządku podczas obrad Sejmu. Podlegali ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych. Po reaktywacji parlamentu w 1919 roku, bezpieczeństwo w czasie obrad zapewniała Milicja Ludowa, źle oceniana przez posłów, dlatego w jej miejsce ponownie powołano Straż Marszałkowską.

- To byli zawsze ludzie, którzy stali w cieniu, stali na straży naszego bezpieczeństwa - opowiada Stanisław Żelichowski, poseł na Sejm IX, I, II, III, IV, V, VI i VII kadencji, minister środowiska w kilku rządach, członek władz Polskiego Stronnictwa Ludowego. Żelichowski wspomina sytuację, kiedy Straż Marszałkowska wkraczała do akcji. Pamięta luty 2005 roku, kiedy Andrzej Lepper wszedł na mównicę podczas debaty nad projektem ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. „Czy nie jest przemocą pani premier to, co się dzisiaj dokonuje w szpitalach, czy to nie jest przemoc na ludziach bezbronnych?” - mówił, zwracając się do ówczesnej wicepremier, minister polityki społecznej Izabeli Jarugi-Nowackiej.

„Trzeba jeszcze na tym posiedzeniu zająć się nowelą kpc, gdyż komornicy zabierają ostatnie pieniądze na leki, na zakup krwi, na sprzęt, na ratowanie zdrowia i życia ludzi” grzmiał dalej. Ówczesny wicemarszałek Sejmu Tomasz Nałęcz wyłączył Lepperowi mikrofon, ale ten i tak się nie poddawał. Po chwili dołączyło do niego około dwudziestu posłów z Samoobrony. Rozwiesili transparent: „Stop dla wyprzedaży służby zdrowia. Ratujmy chorych, broniąc płac w służbie zdrowia”. Marszałek Tomasz Nałęcz zarządził przerwę, „żeby posłowie ochłonęli”. Po chwili Straż Marszałkowska opanowała sytuację.

Gabriel Janowski, 17 lat temu poseł Ligi Polskich Rodzin, blokował mównicę tak sumiennie, że sparaliżował Sejm na blisko dobę. Demonstrował przeciwko polityce prywatyzacyjnej ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. Incydent zakończony interwencją Straży Marszałkowskiej zapewnił Janowskiemu przydomek „Żelazny Pęcherz” - w czasie trwającego około 20 godzin protestu poseł ani razu nie skorzystał z toalety. Gdy w końcu strażnicy wynieśli go z sali plenarnej, krzyczał, że był to „akt gwałtu i przemocy”.

Podobnie było w przypadku posła Jarosława Gromadzkiego z Ruchu Palikota (na rok objął mandat po Robercie Biedroniu). Jedyną rzeczą, którą zapisał się w sejmowej kronice, była krótka okupacja mównicy w grudniu 2015 roku. „Ministrowie mówią nieprawdę, posłowie naginają fakty. Nie dopuszcza się do głosu strony społecznej!” - mówił mocno podniesionym głosem Gromadzki. Upomniany, a następnie wykluczony z obrad przez marszałek Kidawę-Błońską, zaczął krzyczeć: „Co to jest!” Co wy tu robicie?”, po czym, w czasie przerwy, opuścił salę w asyście Straży Marszałkowskiej.

- Poseł Gromadzki związał się ze słynnym Zbigniewem Stonogą, który rejestrował swoje komitety wyborcze i chciał ruszyć do polityki, ta awantura była chyba próbą zwrócenia na siebie uwagi - ocenia Zbigniew Girzyński, wówczas poseł Prawa i Sprawiedliwości. - Co ciekawe, większość z nas posła Gromadzkiego w ogóle nie kojarzyła, dopiero po tym wydarzeniu zapadł nam w pamięci - dodaje ze śmiechem.

Pozostało jeszcze 57% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.