Wdzięczność w mrocznych czasach. O postawie Polaków oczami Ukraińców mieszkających tu od lat

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Mateusz Moczulski

Wdzięczność w mrocznych czasach. O postawie Polaków oczami Ukraińców mieszkających tu od lat

Mateusz Moczulski

Przyjechali tu w poprzedniej dekadzie. Po tym, jak Putin najechał ich kraj po raz pierwszy. Przyjechali później. Rok, dwa, parę lat temu. Tworząc tu biznes, ucząc się, doskonaląc. Znajdując pracę, w której ich kwalifikacje stały się docenione - choć postrzegamy ich bardziej przez pryzmat niskopłatnych prac, w których było ich najbardziej widać. Wybrali Kraków z powodów osobistych, dla piękna miasta, dla pieniędzy, z przypadku. Ze wszystkich możliwych powodów. Również dlatego że jest to wspólny nam krajobraz kulturowy, wzdłuż dawnego traktu cesarsko-królewskiej kolei. Ukrainki i Ukraińcy, z którymi rozmawialiśmy, zamieszkali przed wojną w Krakowie. Pracują w korporacjach, biurach, na placach handlowych, w transporcie i licznych usługach.

Wielotysięczna diaspora krakowskich Ukraińców umożliwiła w Krakowie przyjęcie kolejnych tysięcy, tym razem uchodźców wojennych. To pokazuje, jak bardzo się już związali z miastem i z tym, co w tym mieście będzie działo się w przyszłości. Wielu z nich jest pierwszą pomocą do ogarnięcia jakichkolwiek spraw uchodźczych na miejscu.

Są niesłychanie pomocni. Wielu ich rodaków pracujących w transporcie wykorzystuje każdy kurs na kierunku migracji. Nie jeździ się „na pusto”: zabiera się ludzi, towar, pomoc. Polacy są aktywni, Ukraińcy są aktywni - dzięki temu Polacy widzą też wyraźnie, komu pomóc. Każda konkretna, drobna i wielka, indywidualna i strukturalna pomoc ma tu znaczenie i nie jest zmarnowana.

Wojna, jaką Rosja Putina wytoczyła ich krajowi, jest dla nich cezurą. Nasi rozmówcy dzielą czas na „przed” i „po” jej wybuchu. Miesiąc „po” zapytaliśmy kilkoro krakowskich Ukraińców o ich refleksje. Wygląda, że wojna na Ukrainie zjednoczyła polskie społeczeństwo.

To nie pierwsza moja wojna

Kobieta, w Krakowie od czterech lat: Przez pierwsze dni byłam jak sparaliżowana. W stanie głębokiego szoku. Nie mogłam spać, pracować, myśleć o niczym innym. A to nie jest pierwsza wojna w moim życiu. Uciekałam już z Doniecka, kiedy trwała wojna w Donbasie. Ale wtedy jeszcze wielu moich dalszych krewnych i przyjaciół tego nie przeżyło. A teraz wszyscy. Teraz każdy z Ukrainy jest dotknięty wojną.

Kiedy już pierwszy szok minął, zobaczyłam, jak ludzie pomagają. Na Ukrainie mamy silny ruch wolontaryjny, który powstał jeszcze w 2013 roku. Ludzie potrafią zdziałać cuda. A pomoc ludzi z Polski jest bez precedensu. Otrzymywanego wsparcia nie da się zmierzyć. Dosłownie na każdych drzwiach jest informacja o pomocy. Na socialmediowych grupach każdy temat prowadzi do noclegów, mieszkań, ubrań, pracy. Tak jest na wszystkich poziomach, indywidualnych i organizacyjnych, na przykład w naszej szkole i na poziomie rządowym. Więc ja też się dołączyłam, daliśmy ubrania i środki higieniczne. Protestowaliśmy kilka razy przed rosyjskim konsulatem, co akurat miało terapeutyczne działanie. Żeby trochę zmniejszyć grozę tej surrealistycznej sytuacji wojny.

Po kilku dniach, trzeciego marca, w naszym domu powitaliśmy pierwszych gości. Tymczasowego schronienia udzieliliśmy czterem rodzinom, kobietom i dzieciom oraz pieskowi. Nie planują tu zostać na dłużej. Pojadą do innych krajów, do czego ich też zachęciliśmy. Będziemy dalej robić to, co potrzebne, dopóki będziemy dawać radę emocjonalnie, bo nas to wszystko też wyczerpuje.

Stare Miasto

Na ulicach Starego Miasta wzmożony ruch. Słonecznie, choć jeszcze chłodno. W kawiarni turyści. Internet, plecaki, pary, kawa, prasa. W kalendarium Dziennika Polskiego przypomnienie o ważnych wojennych rocznicach w naszym mieście.

Pod oknem dwie zmęczone podróżą kobiety z podręcznym bagażami. Wyglądają jakby tu właśnie wylądowały. Wymieniają zdanie po ukraińsku. W milczeniu zastygają nad komórkami. Rozmowy, wystukiwane w komunikatorach, toczą się w skupionej ciszy.

Kolejne wojenne historie.

Pomoc, którą mieszkający w Krakowie Ukraińcy niosą w czasie wojny swoim rodakom, zaczyna się już na etapie wsparcia przesyłanego uchodźcom wojennym w podróży.

Ich podróż ktoś musi koordynować. Tym, którzy jadą, dobrze jest towarzyszyć w podróży, aby nie stracić z nimi kontaktu. Czuwać nad tymi ludźmi dotąd, dopóki nie dotrą do celu.

Do bezpiecznego schronienia.

Trzeba jeszcze sprawdzić rodzinne miasto: kto został, kto jest w potrzasku, kto się ewakuował. W Doniecku ludzie są w wielkim niebezpieczeństwie, większym niż przez ostatnie lata. Na okupowanych już wcześniej terenach jest teraz dużo ofiar cywilnych.

Z potrzeby chwili ktoś napisał informator dla nowoprzybyłych. Ktoś inny natychmiast go drukuje albo udostępnia jako ebooka. Żeby ci, którzy przyjeżdżają, nie czuli się zagubieni.

To nie jest turystyka. Na uchodźców spada mnóstwo całkowicie nowych rzeczy, dokładając swoje do problemów, które już mają. Nawet jeśli w ogóle wyjeżdżali za granicę, ta wyprawa do Polski jest kompletnie innym doświadczeniem. Uchodźcy muszą mieć bardzo szczegółowe informacje, jak korzystać z publicznego transportu, gdzie znaleźć pomoc, jak założyć konto w banku i wiele podobnych. Problemem staje się stres, którzy zaburza koncentrację i spala emocjonalnie. Od wybuchu wojny praktycznie wszyscy znajomi Ukraińcy z tym się mierzą. Bardzo pomaga, że kiedy w Krakowie wychodzi się z domu, widać wszędzie kolory ukraińskiej flagi, ogłoszenia o wsparciu, informacje w transporcie publicznym i tak dalej.

Dla tych, którzy uciekli to wszystko jest potwornie traumatycznym doświadczeniem. Przeżywają stratę domu, dobytku i nagły spadek jakości życia. Mogą ich czekać upokarzające doznania przy znajdywaniu prac, nawet pomimo tego że ludzie tutaj są tak bardzo pomocni. Najgorsze że dla niektórych to kolejna tak wielka strata. Ci z rejonów Doniecka i Ługańska już przecież budowali wszystko od zera. Do tego jeszcze rozłączyli się z rodzinami, ojcami i mężami, a istnieje ryzyko, że nigdy więcej już się nie zobaczą.

- Nadzieja w tym, że wojna się skończy i ludzie będą mieli miejsce, do którego będą mogli powrócić. Imigracja jest trudną ścieżką, nawet jeśli idziesz nią świadomie - mówi nam rozmówczyni i musi natychmiast iść pomagać, a my nie powinniśmy już zabierać jej cennego czasu.

Telefon od mamy

Mężczyzna, w Krakowie od pięciu lat: Mieszkam tu dość czasu, by stać się choć małą częścią tego kraju i kultury. Czuję, że jestem u siebie. Na swoim miejscu. Teraz nie mogę rozdzielić Polski i Ukrainy, te dwa kraje to jest mój dom.

Pierwszego dnia, kiedy dowiedziałem się, że Rosja zaatakowała moje miasto na zachodzie Ukrainy, byłem przerażony.

Nigdy nie przypuszczałem, że obudzi mnie dzwonek telefonu, a moja matka, płacząc, powie mi, że zbombardowano lotnisko dwa kilometry od rodzinnego domu. Spędziłem tam całe dzieciństwo.

Od tego momentu codzienne sprawy zeszły na drugi plan, a myśli przepełniły wiadomości z frontu. Po dwóch tygodniach sprawy wojny zacząłem traktować rutynowo. Ktoś ucieka - trzeba pomóc. Jest powiadomienie o ostrzałach - trzeba dzwonić do rodziny.

Taki jest każdy dzień. Ludzie, których znam, mieszkańcy centralnej, wschodniej Ukrainy uciekali do Krakowa. Od śmierci, od bomb. Zostawili swoje miasta, swoje życie za sobą. Nie wiedzą, co robić dalej. Czekają, czy pojawi się chociażby mała szansa, że wrócą do swojego domu.

O ile dom jeszcze istnieje.

Kazimierz

Na Kazimierzu przy knajpianych stolikach płynie surrealistycznie normalne życie.

Kawiarniany, przedmaturalny gwar. Tylko niezwykle grzeczne i uprzejme panie z czarną kotką na czerwonej smyczy siedzą cichutko. Obok skromny bagaż i ich przewodnik, który wytrwale szuka dla nich czegoś przez telefon. Kotka napręża się, kiedy słyszy głośniejszy ton i trochę pomiaukuje, szukając sobie miejsca.

Gołym okiem widać, że nie tylko dla ludzi, ale również dla zwierząt domowych, to musiała być wyczerpująca i bardzo stresująca podróż.

Ta wojna jednoczy

Mężczyzna, w Krakowie blisko cztery lata: Ciężko mi w ogóle porównać swoje życie sprzed miesiąca i to po wybuchu wojny. Od tych kilku tygodni staram się pomagać najlepiej, jak mogę. Dzielę swoje mieszkanie z uchodźcami, którzy potrzebują odpocząć po długiej podróży. Żeby doszli do siebie, trzeba im 48 godzin. Asystuję każdej osobie. Dzieje się mnóstwo rzeczy, które trzeba ogarnąć.

Oni są zdezorientowani, przestraszeni i bardzo zmęczeni. Na Ukrainie jest dużo ludzi żyjących w biedzie. Wydaje mi się, że większość uchodźców ma raczej limitowane środki. Są też mocno zranieni. Ostry dźwięk, samolot przelatujący nad miastem, hałas tramwaju - to wszystko sprawia, że stają się niespokojni. Śnią im się koszmary.

Wygląda, jakby wojna na Ukrainie zjednoczyła społeczeństwo. Jestem bardzo wdzięczny ludziom z Polski i polskiemu rządowi za ogromne wsparcie dla uchodźców wojennych i mojego kraju.

Ludność cywilna bardzo cierpi od rosyjskich rakiet i bomb. Ukraina bardzo potrzebuje broni przeciwlotniczej.

Przychodzi moment, kiedy rodzi się poczucie winy

Pracownik międzynarodowej korporacji, mężczyzna, w Krakowie szósty rok: Asystowałem krewnym, którzy uchodzili z Ukrainy - pomagałem w znalezieniu transportu i przekraczaniu granicy, w znalezieniu miejsca pobytu, na dłużej, na krócej. Teraz biorę udział w niektórych aktywnościach wolontaryjnych. Całkowicie nie mam czasu na nic poza pracą i wojennymi sprawami. Zero kina czy muzeum.

Nie kontaktuję się z uchodźcami, mogę mówić tylko w skali ośmiu-dziesięciu osób, których podróż ogarniałem.

Najważniejsza sprawa to niepewność losu. Ludzie nie mają pojęcia, czy znajdą miejsce do życia i pracę tu, gdzie trafili. Nie wiedzą, kiedy będą mogli wrócić na Ukrainę, czy ich dom będzie jeszcze stał. Boją się o podstawowe rzeczy, miejsce do życia, środki na jedzenie i ubrania. Po tym, jak się prześpią, na drugi dzień, zaczynają się martwić o krewnych, którzy pozostali. O najstarszych. O tych, którzy nie chcieli albo nie mogli zostać uchodźcami. Wkrada się poczucie winy. Następnie zaczynają poszukiwać informacji o legalności statusu w Polsce i pracy.

Przed wojną postrzegałem polskie struktury państwowe, jako bardziej efektywne, „user-friendly” niż na Ukrainie. Choć też trochę opieszałe i biurokratyczne. A jeśli chodzi o ludzi, których spotkałem na swojej drodze, zachowywali się wystarczająco przyjaźnie jak dla mnie. Byli gotowi pomóc, kiedy potrzebowałem.

Politykę w każdym kraju widziałem jako pokręconą, tutaj na swój sposób. Wojna mi zmieniła optykę. Nie mogę się wypowiadać o władzach poza tym że transport publiczny jest darmowy. Zdaję sobie sprawę, że patrząc tylko przez pryzmat osób, którym sam pomagam, nie widzę wielu rzeczy dotyczących pracy systemowej i organicznej w Polsce. To jest i będzie wyjątkowy „challenge”, mówiąc językiem korporacyjnym. Dla władz wyzwaniem będzie znalezienie dla tak wielu uchodźców miejsca do życia. No i ogrom papierkowej roboty.

Płynące od wybuchu wojny pomoc i wsparcie osób prywatnych i firm z całej Polski jest niesłychane. Ciepło robi się na sercu.

Ludzie stają się sobie bliżsi. Zobaczymy, jak ta sytuacja się rozwinie, kiedy minie trochę czasu. Chciałbym pomóc Polakom, dziękując za nieprawdopodobną pomoc okazaną Ukrainie i jej mieszkańcom.

Zmieniliśmy zdanie o tym, jakie zdanie mają Polacy

Młoda ukraińska rodzina z Krakowa: Nie wiemy nawet, jak wyrazić wdzięczność. Nigdy nie myśleliśmy, że uchodźcy wojenni mogą zostać tak przyjęci. Ludzie z Ukrainy są traktowani teraz tutaj jak najbliżsi członkowie rodziny.

To drastyczny kontrast w stosunku do działań rosyjskiej armii, która ogłosiła, że będzie ochraniać rosyjskojęzycznych „braci” i użyła swojej własnej propagandy jako wymówki.

Rosjanie rozpoczęli bezsensowne i niekończące się zabijanie i rujnowanie.

W naszych oczach wygląda to tak: Z jednej strony jest ktoś, kto deklaruje pomoc z siekierą w ręce. A z drugiej strony ktoś, kto nigdy niczego nie obiecywał - czyli Polska. I jeszcze na pewno ucierpi z powodu przeładowania ekonomii oraz infrastruktury. Zdaniem krakowskich Ukraińców w Krakowie nikt nie narzeka, wszyscy zachowują się z najwyższą grzecznością.

Przed wojną mieliśmy wrażenie, że Polacy mają mieszane uczucia co do Ukraińców żyjących tutaj. Już wtedy co dziesiąty mieszkaniec Krakowa był Ukraińcem. Wielu naszych rodaków miało najsłabiej płatne prace. Tworzyło to jednostronny wizerunek, jesli chodzi o poziom wykształcenia.

Ale już tak tego nie czujemy. Jakiekolwiek istnieją między nami różnice, dzielimy podstawową cechę ludzkich istot - humanizm.

Nie wiemy, jak długo może trwać taka otwartość i gotowość do pomocy. Prawdą jest, że pierwsza fala uchodźców wojennych została ugoszczona i zaopiekowana przez zwykłych, lokalnych mieszkańców. Ludzie tutaj zorganizowali się. Otworzyli serca i domy. Oby było więcej wspólnych działań w całej Unii Europejskiej, aby relokować tych ludzi, którzy wciąż napływają. W przeciwnym razie wyczerpie to lokalnych mieszkańców i ich zasoby. Reakcja polskiego rządu była błyskawiczna, po dwóch tygodniach zmienili prawo, aby wsparło „implementację” fali migrantów.

Bardzo szybka była reakcja władz na lokalnych poziomach, bezpłatny transport i organizacje pomocy humanitarnej. Mamy w Krakowie najlepszy w kraju poziom przetwarzania spraw cudzoziemców dotyczących legalizacji i otrzymania karty stałego pobytu. Mamy nadzieję, że przy podwojonej populacji będzie można utrzymać ten poziom organizacji.

Charków

Na social-mediowych kanałach czytamy krótkie wrzuty pisarza, poety i ukraińskiego muzyka, Serhija Żadana z bombardowanego Charkowa.

Żadan pisze o nowej mowie, która tam, na froncie, rodzi się między ludźmi. Pomiędzy ostrzeliwanymi blokami mieszkalnymi, obok przychodzących na świat pod ostrzałem dzieci. I tam, gdzie czynny jest stylowy fryzjer, a niebo nad świeżo rozdartym przez bombę blokiem jest tak bardzo niebieskie.

W tym nowym języku jest teraz bardzo dużo bólu. Bólu i gniewu. Ale rodzi się też nadzieja i miłość.

Mamy wrażenie, że ukraińska rodzina z Krakowa też mówi do nas w tym języku: Bardzo chcemy wyrazić nieskończoną wdzięczność ludziom z Polski i wszystkim tym, którzy pomagają ugościć uchodźców. Wszystkim tym, którzy dzielą się swoim czasem, pieniędzmi, domami. Jesteśmy wdzięczni, będziemy o tym pamiętać i wychowywać w tej wdzięczności nasze dzieci.

To w czasach ciemności daje nadzieję i trzyma nas przy zdrowych zmysłach.

Mateusz Moczulski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.